Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298796.40 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Karkonosze w deszczu. Przełęcz Okraj

Niedziela, 14 maja 2017 · dodano: 14.05.2017 | Komentarze 0

Najlepszym lekarstwem na słabą formę jest zafundowanie sobie krzepkiej trasy. Postanowiłem zatem dziś wybrać się na Przełęcz Okraj. W apogeum swoich możliwości, czyli parę lat temu, wjeżdżałem na nią nie wiedzieć kiedy. Dziś jest już inaczej, trochę trudniej. No ale ciągle można. Sam wjazd na Okraj nie jest jakiś trudny, lecz dla mnie z domu to cała wyprawa z mnóstwem wcześniejszych i późniejszych męczących podjazdów. Pierwszą część trasy do Wałbrzycha pokonałem dokładnie tak jak często to robię rano brnąc do swojej pracy. Ubrałem się dość krótko, a przed Wałbrzychem jechałem już zupełnie w letnim stroju: krótka koszulka, takież gacie no i chustka na głowie. Było ciepło i miło. Z radością chłonąłem ciepłem promienie słońca, które w tym roku dość skąpo docierają do zakątka świata, w którym mieszkam. Z Wałbrzycha wyjechałem ulicą Kosteckiego przy koksowni. Strasznie nie lubię tego podjazdu, zwłaszcza ostatnie 300 m zawsze wyciska ze mnie życiodajne soki. Niby nic takiego, ale chyba źle się nastawiłem do tej górki psychicznie i ciągle się tam męczę. Do Lubawki dotarłem w niezłej formie, ciągle karmiony słonecznym nektarem. Z lekkim niepokojem obserwowałem chmury, które nagle pojawiły się nad moją głową. W oddali niebo wydawało groźne pomruki. Kolor obłoków szybko ciemniał, aż wreszcie przyjął odcień głęboko granatowy. Ochłodziło się też znacznie. Na początku podjazdu w Szczepanowie tuż koło mnie eksplodował potężny grzmot. Był tak silny i niespodziewany, że dusza uciekła mi do pięt. Nałożyłem swoje pomarańczowe wdzianko – moją przeciwdeszczową pelerynkę, którą używam od kilkunastu lat. Do Okraju dotarłem w miarę sprawnie, a drobny deszczyk raczej nie przeszkadzał. Na przełęczy stanąłem na chwilę, z bankomatu przy informacji turystycznej wyciągnąłem 500 koron, miałem bowiem zamiar zjeść obiad po czeskiej stronie. Pierwsze metry zjazdu były jeszcze w miarę suche, ale opady z każdą chwilą potężniały. Wreszcie jechałem w strugach zimnej wody. Deszcz zalewał mi oczy, prawie nic nie widziałem, jechałem zatem mocno ściskając klamki. Kląłem pod nosem, a potem już zupełnie głośno. Zjazd z Okraju jest widokowy i zawsze wywołuje we mnie miłe wrażenia. Zwłaszcza rzeka Upa jest przedmiotem moich obserwacji, bowiem pięknie niesie w dół swoje spienione wody Tym razem widoki były żadne. Marzyłem tylko, by zredukować swoja wysokość, maiłem bowiem nadzieję, że niżej będzie cieplej i bez deszczu. Po 11 kilometrach zjazdu, na skrzyżowaniu Trutnov-Velka Upa jednak stanąłem w przystankowej wiacie. Było mi strasznie zimno, a deszcz walił jakby chciał tak sobie poczynać przynajmniej przez kilka następnych dni. Rozcierając zmarznięte ciało, co jakiś czas parzyłem na niebo. Wreszcie deszcz jakby zaczął ustawać. Wskoczyłem na rower i kontynuowałem swój zjazd. W miasteczku Mlade Buky stanąłem na obiad. W Czechach trzeba zamówić knedliki. Tak też zrobiłem. Do tego wziąłem sobie lekkie piwko (Gambrinus 10-tkę). Jedząc obiad, wypatrywałem na zewnątrz. Opady falowały. To się wzmagały, to jakby słabły. Do Trutnova dojechałem dość ruchliwą arterią. Dla rowerzystów jednak jest ona dość sympatyczna, ma bowiem pas awaryjny, a czescy kierowcy są raczej uprzejmi dla rowerzystów. Z zadowoleniem testowałem swój błotnik tylnego koła. Kupiłem go niedawno. Ass saver montuje się w dziesięć sekund na wsporniku siodełka. Zdał egzamin. Nogi miałem przemoczone, górną część ciała też, ale zadek pozostał w miarę suchy. Za wioską Chvalec ze względu na niepewną w dalszym ciągu pogodę, nieco skróciłem swoją trasę. Zamiast na Radvanice, skręciłem od razu ku Adrspachovi. Czekał mnie ciężki podjazd przez wielki wysad skalny, który pochodzi z tego samego okresu geologicznego, co nasze Góry Stołowe. Trzy kilometry pod górę są naprawdę męczące. No ale chyba nigdzie w Czechach nie ma tak pięknych wielopiętrowych sekcji serpentyn. Wysokość zdobywa się błyskawicznie. No ale trzeba się porządnie namachać. Na górze czescy miłośnicy rowerów zamontowali tabliczkę z napisem „Passo Adr. 681 m”. „Adr” znaczy Adrspach, czyli następną miejscowość na zjeździe.
Za Adrspachem czekały mnie jeszcze dwa podjazdy, a potem już 30 km w dół i po płaskim do mojej Świdnicy. Do domu dotarłem przemoczony, ale zadowolony z realizacji dość trudnej jazdy.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Boguszów-Gorce (Stary Lesieniec)-Czarny Bór Grzędy-Krzeszów-Lubawka-Bukówka-Jarkowice-Przełęcz Okraj 1046 mnpm-Mala Upa-Horni Marsov-Mlade Buky-Trutnov-Chvalec-Adrsapch-Zdonov-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Jugowice-Jez. Bystrzyckie (tama)- Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.

Włączyłem Stravę. Sporo przekłamała. Wykazała ponad 3 kilometry więcej i około 0,5 godziny większy czas. Chyba się czasem nie stopowała na postojach. No ale przynajmniej profil trasy jest w miarę OK.
www.strava.com/activities/986345125





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!