Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298725.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Zawilgły maj cd. Strzelin

Sobota, 11 maja 2019 · dodano: 11.05.2019 | Komentarze 0

Mając na uwadze prognozy pogody, na swój weekendowy wypad wybrałem sobotę. Aura miała być znośna - w przeciwieństwie do zapowiedzi na niedzielę. Obowiązki nie pozwoliły mi na wyruszenie wczesną porą. Na rowerze byłem dopiero po jedenastej. Dzień był piękny: słoneczko świeciło intensywnie, błękit niebo optymistycznie nastrajał do życia. Jedynym mankamentem był ciut za duży wiatr, który na początku mojej jazdy hamował mój impet. Mimo wszystko jechało mi się bardzo dobrze. Czułem przyjemność z kręcenia i pokonywania podmuchów, w głowie wolno przewalały mi się różne myśli. Wysiłek fizyczny wspaniale wpływał na relaks psychiczny. Kątem oka obserwowałem jednak otaczający mnie świat. Oto powolutku piękny dzień zaczynał się psuć. Gdzieś w oddali pęczniały chmury, a ich kolor powoli zmierzał ku ciemnym odcieniom.

Biorąc pod uwagę, że miałem dość mało czasu na jazdę, postanowiłem wybrać się do nieodległego Strzelina. Trasa ta jest w pewnym sensie moim klasykiem. Przemierzyłem ją kilkadziesiąt razy (lekko licząc około 60-70 razy). Nie zastanawiałem się zatem nad kolejnością skrętów, tylko mknąłem niemalże automatycznie. Postanowiłem jednak na swej trasie dokonać pewnych wariacji, które uczyniłby ja nieco dłuższą.

Niespodziewanie po 30 kilometrach jazdy odczułem mocne ssanie w żołądku. Rzadko mi się to zdarza. Z reguły po śniadaniu na dystansie nieco ponad stukilometrowym raczej już nie dojadam. Tym razem jednak głód był dojmujący. Stanąłem przy najbliższym sklepie i łapczywie spałaszowałem dwie duże słodkie bułki. Pomogło! Kalorie szybko zasiliły krwiobieg, a ten przekazał je do mięśni.

W Strzelinie nie zawróciłem od razu na Borów, tylko odbiłem na Wrocław. Po paru kilometrach jednak dobiłem do stałej mojej drogi. Przejechałem przez wioskę o ładnej nazwie – Warkocz. Kiedyś (dawno temu) już tamtędy jechałem. Tragiczne asfalty nieco zmąciły mój dobry nastrój. Poza tym niebo stało się granatowe. Wiedziałem, że lanie mnie nie ominie. Jechałem wszakże jakby nigdy nic.

W okolicach Sobótki zaczęło lać. Założyłem na grzbiet nowy nabytek, swoją kurteczkę nabytą w Dekatlonie. Ponoć w stu procentach jest wodoszczelna. Może i tak, ale pozostałe moje odzienie takie już nie jest. Po paru minutach poczułem, że buty mam całkiem przemoczone. Wczoraj nieco je podsuszyłem (po jeździe w deszczu), ale znowu przesączyły się wilgocią. Jadąc w deszczu, znalazłem przynajmniej jeden plus takiej sytuacji. Oto wczoraj nie wyczyściłem roweru (po jeździe w deszczu) i teraz cieszyłem się, że ewentualna moja praca nie poszła na marne.

Gdy dojechałem do Świdnicy, wcale nie zakończyłem wycieczki. Obiecałem żonie, że wpadnę do jej wiejskiego domku, by zająć się jej kotami. Żona pojechała na weekendowe swoje zajęcia, a koty należy nieco zabawić i dać im jeść. Na wylocie ze Świdnicy w kierunku Burkatowa (gdzie jest ten domek z kotami) ciągle trwają roboty drogowe. Szosa poprzecinana jest wyżłobieniami wypełnionymi grubym szutrem. Kiedyś (nie tak dawno) złapałem tam gumę. Dziś było tak samo. Gdy poczułem, że wiotczeje mi tylne koło, brzydko zakląłem. Te złorzeczenia dotyczyły i kotów, i żony. Po chwili opanowałem się i adrenalina mi spadała. Do domku było już niedaleko (może z 400 metrów). Poprowadziłem tam rower. Zająłem się kotami, które przywitały mnie głośnym miauczeniem (w deszczu były na dworze). Po nasyceniu zwierząt, zająłem się kołem. Zmiana dętki, gdy rower jest brudny od błota, nie należy do przyjemności. Poza tym cały czas należy liczyć się z tym, że jakieś ziarenko piasku czy drobina brudu dostanie się między oponę a dętkę, a wtedy po paru metrach jazdy znowu może być klops. Uwinąłem się szybko. Moja nowa mała pompka spisała się wybornie. Koło kolarzówki nabiłem całkiem mocno. Zostawiłem koty już w domu i wyruszyłem na ostatni etap swej dzisiejszej jazdy, znowu do Świdnicy. Na kilkuset pierwszych metrach starałem się wczuwać w pracę tylnego koła. Czy ponownie nie zwiotczeje? No ale wszystko było cacy.
Do domu dotarłem około dziewiętnastej. Buty znowu powędrowały na ciepły kaloryfer. Ich zapach nie przypomina wiosny.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Opoczka-Bojanice-Lutomia Dolna-Mościsko-Książnica-Jaźwina-Łagiewniki-Strzelin-Warkocz-Zielenice-Piotrków Borowski-Jordanów Śl.-Świątniki-Sobótka-Biała-Marcinowice-Gruszów-Pszenno-Jagodnik-Świdnica-Burkatów-Witoszów Dolny-Świdnica.





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!