Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298725.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 131.40km
  • Aktywność Jazda na rowerze

uzupełnienie po 3 latach... Chorwacja

Wtorek, 4 sierpnia 2009 · dodano: 02.01.2012 | Komentarze 0

Chorwacja znaczy słońce…
Znaczy też piękne morze i wysokie góry, które się w nim przeglądają.
Miałem okazję zaznać i słońca, i morza, i gór.
Wyjazd nie był typową rowerową wycieczką. Rower był niejako przy okazji, bo była plaża, zwiedzanie i … rodzina. Mieszkałem w okolicach Zadaru ( dokładnie w Starigradzie), a w sumie zrobiłem pięć wycieczek rowerowych.
Wycieczka nr 1 – 04.08.2009
Starigrad-Maly Alan 1044 mnpm-Svaty Rok-Gracac-Starigrad- 131,4 km.
Początek wyjazdu nie zapowiadał przygód, które nastąpiły później. Pierwsze kilometry były wzdłuż Adriatyku. Patrzyłem z podziwem na błękitne morze. Droga prowadziła w bezpośredniej bliskości wzdłuż jego brzegu. Po drugiej stronie były wysokie wapienne góry. Pogoda była nad wyraz słoneczna. Zresztą na ten temat nie ma co więcej pisać, bo każdej wycieczce towarzyszył żar i tropik lejący się z nieba. Później wjechałem w głąb lądu. Planowałem nieco inną trasę, jednak gdy zobaczyłem znak na lewo z oznaczeniem Svaty Rok i przeanalizowałem mapę, z której jasno wynikało, że jest możliwość wjazdu na wysokość ponad tysiąca metrów, nie wahałem się zbyt długo. Podjazd był raczej niezbyt trudny- na moje oko nachylenie nie przekraczało 7 %. Droga wiła się coraz wyżej ładnymi serpentynkami. Czasem można było zobaczyć opuszczone domostwa, czasem tablice z trupią czaszką ostrzegające przed nierozminowanym terenem. Zasoby litrowego bidonu szybko się wyczerpały, a po drodze nie było żadnej miejscowości, żeby można było je uzupełnić. Po ok. 8 km podjazdu przeciąłem autostradę. Był kawałek ostrzejszego wzniesienia i niewinna tabliczka „kraj asfalta”. Rzeczywiście po chwili asfalt się skończył i zaczęła się nawierzchnia z ostrych kamieni. Jechałem na rowerze szosowym i trochę się zawahałem, czy aby nie zawrócić. Pomyślałem jednak że może za chwilę asfalcik się pojawi, a zresztą korciło mnie aby wjechać na szczyt. Niestety ciągle był szuter. Widoczki za to stały się odjazdowe. Zaczęło mocno doskwierać mi pragnienie. Prawie wykręciłem pusty już bidon. Teren był zupełnie opuszczony i suchy. Gdyby była chociaż mała kałuża… Po drodze spotkałem stojące ciężarówki, na których były ule z pszczołami. Pewnie je ktoś tam wywiózł, by zbierały czysty nektar z górskich roślinek. Przy jednym takim samochodzie zobaczyłem w trzech czwartych pełną pięciolitrową butlę z wodą. Pragnienie było silniejsze od przyzwoitości. Na miejscu wypiłem chyba ze dwa litry, litr wlałem do bidonu, a resztę zostawiłem dla właściciela. Oj, nieładnie! Dzięki temu chyba jednak nie odwodniłem się do szczętu. Szutrowy podjazd miał ok. 10 km długości. Wreszcie szczyt- Maly Alan 1044 mnpm. Chyba po raz pierwszy zdobyty rowerem szosowym. Zjazdu nie przywitałem z uśmiechem. Były straszne kamienie, a wąskie oponki mojego roweru tego nie lubią. Ale dzięki temu był to pierwszy przypadek, że na zjeździe miałem mniejszą prędkość niż na podjeździe. Wcześniej – jeszcze przed szczytem-ze zdziwieniem stwierdziłem, że mój telefon komórkowy się rozładował. A więc sam na pustkowiu bez możliwość kontaktu w razie jakiejś brzydkiej historii. To się nazywa adrenalinka… Zjazdu było osiem kilometrów. Pamiętam, że używałem mocno niecenzuralnych słów. Wreszcie w miejscowości Svaty Rok - asfalt! Ujechałem może z pięć kilometrów czarną gładką nawierzchnią, a tu guma z tyłu. Rowerem szosowym jednak nie należy jeździć po szutrach! Ale przezorny zawsze ubezpieczony. Miałem zapasową dętkę. Wymieniłem ją elegancko, w sklepiku zrobiłem odpowiednie zakupy i w drogę. Do Starigradu miałem ok. 70 km. Ujechałem może z pięć kilometrów- guma z tyłu. Ręce mi opadły. Siadłem chwilę na poboczu i zebrałem myśli. Nie miałem niestety łatek… Chwyciłem jednak za pompkę i dopompowałem kółeczko. Cud! Trzyma się. Zatem szybko w trasę. Jechałem tak co jakiś czas dopompowując powietrze. Po drodze był kolejny podjazd na coś ponad 700 mnpm. Nawet specjalnie go nie pamiętam – tak samo jak całej trasy. Około 8 km przed metą- kompletny flak i pompowanie na nic. Cóż, przeszedłem się. Dociągnąłem do swojego pensjonatu koło siedemnastej. W międzyczasie moja żona pojechała mnie szukać, bo nie reagowałem na jej telefony. I cóż za ciekawy przypadek! Znała moją planowaną trasę, którą jak pamiętacie zmieniłem nie informując o tym nikogo, lecz kierowana jakimś dziwnym impulsem też wjechała swoim autkiem po tym cholernym szutrze na Malego Alana. Nie muszę chyba pisać, że nieźle mi się dostało. Otrzymałem też zakaz używania roweru do końca naszego pobytu w Chorwacji. Jakoś jednak żonę przebłagałem z tym zastrzeżeniem, że w czasie jazdy mam się często meldować i oczywiście zero szutru. Tak później zastanawiałem się nad dziwnymi przypadkami oraz przeplataniem się pecha i szczęścia w naszym życiu. Przecież mógłbym nie znaleźć tej wody ( a wtedy chyba bym odparował na tym słońcu), mógłbym też nie przebić koła, ale przecież ok. 60 km przejechałem na potencjalnie przebitej dętce. Następne jazdy były już raczej normalne.





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!