Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298725.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 103.60km
  • Aktywność Jazda na rowerze

uzupełnienie po 3 latach... Maroko

Środa, 11 listopada 2009 · dodano: 02.01.2012 | Komentarze 0

Kiedyś pisałem, że Chorwacja znaczy słońce… Jest to prawda. Jednak listopadowe słońce w Maroku tak promieniuje, że w nasze lato nie jest tak ciepło. A do tego ani kropli deszczu. Dosłownie bajka. W swoich rowerowych eskapadach namokłem się jak pies, a więc taka pogoda jest mi bardzo miła. Prawdę mówiąc spodziewałem się mniejszych upałów. Nawet na znacznych wysokościach, na które udało się nam wjechać ( ponad 2200 mnpm) można było spokojnie pedałować w letnim stroju.
Ale po kolei.
Moja podróż do Maroka była niezłą odyseją. Najpierw przelot z Wrocławia do Warszawy, stamtąd w godzinach popołudniowych lot do Londynu. Tutaj na lotnisku Luton było całonocne biwakowanie. Wreszcie po mało przespanej nocy docelowy przelot do Marrakeszu. Maroko przywitało nas błękitem i wspomnianym wcześniej żarem lejącym się z góry. Pierwszy dzień był nierowerowy: zwiedzanie miasta. Był pałac królewski ( a właściwie jego ruiny), parę meczetów, dwie knajpki, słynny plac w centrum miasta ( w tej chwili nie pamiętam już nazwy) z zaklinaczami węży i innymi cudakami. Maroko to kraj muzułmański. Oficjalnie wyznawcom Allacha nie wolno spożywać alkoholu. Jest on sprzedawany w knajpkach i nielicznych sklepach po dość wygórowanych cenach. Można to nazwać lekką prohibicją, ale jak zawsze w takim przypadku kwitnie czarny rynek. W Marakeszu spożyłem zatem w restauracji piwko 0,25 l za 60 dirhamów ( coś 20 parę złotych). Później okazji do wypicia złocistego płynu było już naprawdę niewiele, a wiadomo p o rowerowej jeździe można coś sobie chlapnąć- w celu uzupełnienia odparowanych płynów, rzecz jasna.
Jazda na rowerze zaczęła się 11 listopada.
Jej przebieg wyglądał tak:
- 11.11.2009 – Marrakesz-Asni-Marrakesz- 103,6 km,
- 12.11.2009 – Taddart-Przełęcz Tizi-n-Tichka 2260 mnpm- Ouarzazate- 116,0 km,
- 13.11.2009 – Ouarzazate-Przełęcz Tizi-n-Tinififft 1660 mnpm- Agdz- 72,5 km,
- 14.11.2009 – Agdz-Zagora- 104,2 km,
- 15.11.2009 - Zagora-Tagounite-Zagora- 136,6 km,
- 16.11.2009 – AgdzTizi-n-Taguergoust 1640 mnpm- Tazenakht- 119,0 km,
- 17.11.2009 – Taliouine-Taroudant- 146,5 km,
- 18.11.2009 – Ait Baha-Tafraoute- 98,0 km,
- 19.11.2009 – Tafraoute-Tiznit- 121,4 km,
- 20.11.2009 – Tiznit-Agadir- 121,0 km.
Parę liczb:
- łączny dystans: 1138,8 km,
- liczba etapów: 10,
- średnia – ok. 22 km/h.
Kilka informacji dodatkowych:
- jechałem na rowerze górskim ze sporymi przeróbkami ( tyczy zwłaszcza wymiany opon na dość cienkie 1,5 cala)- na Starym Zdechlaku, jeśli ktoś wie o jaki rower chodzi. Trasę można spokojnie przejechać rowerem szosowym,
- w wyprawie uczestniczyło 11 osób plus pilot na rowerze, plus kierowca w samochodzie,
- wskazany przebieg kilometrów dotyczy mnie; każdy z uczestników miał nieco inny, bo nie wszyscy całość przejechali na rowerze.

Nie będę opisywał poszczególnych etapów, bo choć były one zasadniczo różne od siebie, to już moja pamięć jakoś nie jest w stanie wyodrębnić szczegóły każdego z nich. W głowie mam ogólne wrażenia, widoki i oraz ludzi wytrwale pedałujących pod ciężkie podjazdy. Niech tak zostanie, bo przecież kogo obchodzi, że np. dnia 17.11.2009 r. o godz. 7:36 skończyłem jeść śniadanie?
Maroko to spory kraj, nieco większy od Polski. Nasze wojaże ograniczyły się do jego środkowej części. Marrakesz leży u podnóża gór Atlas. W naszej wędrówce przecinaliśmy kilka pasm tych surowych i dzikich gór. Im bliżej oceanu, nad którym zakończyliśmy wyprawę, tym krajobraz był bardziej zielony. Zresztą określenie „zielony” jest trochę na wyrost. Może pasowałoby „ciut bardziej zielonkawy”. Marokańskie góry mają piękną czerwoną barwę. W promieniach słońca ( zwłaszcza o jego zachodzie) barwy te jakby opalizują. Lubię jazdę po górach. Uważam że są one solą naszej pasji. Nic nie jest w stanie dać większej satysfakcji niż widok siodła przełęczy po wielokilometrowym podjeździe. W Maroku takich satysfakcji było wiele. Przełęcz Tichka z jej niebotycznym wierzchołkiem sięgającym ponad wiele szczytów naszych Tatr to jedna z nich. Atak rozpoczęliśmy 6 km przed miejscowością Taddart. Po przejechaniu 25 km pięknymi serpentynami byliśmy na górze. Widoki były niesamowite, szczególnie to co już pozostało w dole. Słońce prażyło, pot lał się obficie. Na przełęczy tablica informacyjna o przełęczy - jak się okazało jedyna na naszej trasie. Potem praktycznie już zjazd do samego Ouarzazate. Wiozłem w plecaku ciepłe ubranko, bo straszyli śniegiem. Nie przydało się. Temperatura przekraczała 30 stopni. Potem było wiele innych podjazdów i zjazdów. W tym nawet taki, że musiałem wrzucić łańcuch na najniższą tarczę, co dość rzadko mi się zdarza. Były i jazdy przez gaje palmowe, przez półpustynie, przez dzikie wioski i całkiem spore miasteczka. Kondycja dopisywała wszystkim, oglądaliśmy przy tym egzotyczne dla nas pejzaże i robiliśmy zdjęcia. W wyprawie brały udział cztery panie. Każda z nich wykazała się mocnym charakterem i nogami.
Drogi marokańskie są naprawdę dobre. Asfalt jest bez dziur i wytrzymuje ekstremalne temperatury. Nie licząc ostatniego etapu do Agadiru, panuje na nich ruch dość umiarkowany. Pozostałością po Francuzach są słupki kilometrowe, bardzo precyzyjne i dokładne. Można jechać spokojnie, bo co jakiś czas się pojawiają informując o odległości do najbliższych miejscowości. Wiadomo wtedy, że jedziemy właściwą drogą. Ciekawą rzeczą jest sympatia kierowców dla rowerzystów. Prawie każdy pozdrawia, trąbi i macha rękami. W Maroku dużo ludzi jeździ na rowerach. Są to w większości rozklekotane wraki. Ciekawie wygląda postać na rowerze zakutana od stóp do głów w powłóczyste szaty. Miejscowe kobiety też jeżdżą na rowerach jednak z reguły zakrywają twarz… My w swoich obcisłych kolorowych kostiumach wyglądaliśmy dla tubylców jak kosmici. Na trasie witały nas dzieci, które biegły za nami i wyciągały ręce do przybicia piątki. Na postojach dawaliśmy im cukierki, co było witane wielkim aplauzem. Nawet w rejonach dość dzikich i nie odwiedzanych przez turystów można czuć się bezpiecznie. Tubylcy z reguły mówią po francusku. Niestety ja nie opanowałem tego języka. Rozumiałem tylko kilka zwrotów „Bon jour”, „sava”, „bon courage”, „merci” ( nie wiem czy prawidłowo to napisałem). Ciekawie to wyglądało: Berber mówiący po francusku, a my ani be ani me. Jak ktoś tam zawita, to ma każdego dnia zapewnioną pobudkę. Ok. 5:20 muezzin informował całą okolicę ( w tym nas – niewiernych), że jeden jest tylko Bóg, a jego prorokiem jest Muhammad). Na początku było to dość egzotyczne i ciekawe, potem stało się raczej dość męczące. W kraju arabskim o wszystko trzeba się targować. W sklepach jest dość tanio, ale nieźle się uśmiałem gdy panienka w jakimś sklepie blisko pustyni chciała żebym jej zapłacił 200 dirhamów ( jakieś 75 zł) za bateryjkę-małego paluszka. Oczywiście transakcja nie doszła do skutku. Jedzenie było bardzo tanie, a hitem były wyciskane na poczekaniu soki z pomarańczy za jakieś 2 zł za wielki puchar. Jeśli mowa już o jedzeniu. Jak ktoś tam zawita to proponuję, aby spożywał miejscową potrawę o nazwie tagine ( tadżin). Jest to prosta zapiekanka z mięsa i warzyw przyrządzana w glinianym naczyniu wkładanym wprost do ognia. Póki jadłem coś takiego mój żołądek był kontent, jak raz zjadłem europejskie danie ( pieczony kurczak z frytkami), dopadła mnie zemsta Allacha. Było to przed ostatnim etapem do Agadiru. W noc poprzedzającą jazdę czułem się już nieswojo. Na trasie dopadł mnie taki nieżyt żołądka, że ledwie udało mi się dojechać do ostatniego miasta na trasie- do Agadiru. W hotelu położyłem się spać w rowerowym ubraniu, a całą noc miotały mną dreszcze i wielki ból brzucha. O jedzeniu mogłem zapomnieć, za to systematycznie musiałem w nocy odwiedzać toaletę. Ciekawe to połączenie: intensywna jazda na rowerku, żar lejący się z nieba oraz żołądkowe kłopoty. Zapewniam że jazda była porównywalna do zdobywania najwyższych wzniesień. W ostatnim dniu pobytu w Maroku była plaża w Agadirze. Miałem zamiar w oceanie zamoczyć koła swojego Zdechlaka. Ze względu na chorobę nie byłem w stanie tego zrobić. Zawlokłem się tylko nad ocean, symbolicznie zanurzyłem się w jego falach ( były dość spore ). Woda miała temperaturę ok. 22 stopni. A więc mimo złego samopoczucia nieco się popluskałem.
Po południu żegnaliśmy się już z Marokiem. Zapakowaliśmy rowery na samochód ( rowery miały jechać przez Maroko i pół Europy lądem do kraju) i pojechaliśmy na lotnisko. Powrotna podróż była dość trudna. Był znowu przelot do Londynu ( tym razem na lotnisko Stansted), tam całonocne oczekiwanie na samolot do kraju. Ja miałem , dzięki żonie, zarezerwowany lot do Wrocławia. W domu byłem w niedzielę 22 listopada ok. godz. 9.
Należy się cieszyć, że coraz dalsze rejony naszego globu można przejechać na rowerze. Można tam szukać wrażeń, lepszej niż u nas pogody ( listopadowe przedłużenie lata), sposobności do poznania nowych ciekawych ludzi.

ETAP I





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!