Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298796.40 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 104.90km
  • Czas 04:55
  • VAVG 21.34km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

harcore na koniec marca

Sobota, 31 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 0

Dziś miał być hardcore i zaiste był. Chyba tylko PSYCHPATA wybrałby się na rower słuchając prognoz pogody. Starannie dobrałem swój rowerowy ubiór, wyglądałem w nim jak niemiecki żołnierz pod Stalingradem w okresie najtęższych mrozów. Jak wyjeżdżałem po godzinie dziesiątej padał deszcz. Towarzyszył mi on w trakcie całej jazdy, choć prawdę rzekłszy, były i momenty „suszy”. Czasem było też słońce, które nie miało zupełnie siły przebicia w tej ogólnie fatalnej pogodzie. Wiele razy pisałem o wietrze w tonie płaczliwym. Dziś na ten temat można by napisać całą elegię. Do 50 kilometra jechałem z jego pomocą. Czasem bez pedałowania prędkość przekraczała 40 km/h. Sielanka owa trwała dokładnie do połowy trasy, która wypadła w Strzelinie. Jadąc tak i czując podmuchy na plecach, myślałem jednak o tym co będzie, gdy skręcę na zachód. A było bardzo źle. Jak się potem dowiedziałem jechałem pod wiatr, który wiał z prędkością ponad 80 km/h. Dla postronnego obserwatora moje zmagania z wiatrem mogły nawet wyglądać komicznie. Oto facet w średnim wieku na nienajgorszym sprzęcie do jazdy szosowej człapie 13 km/h po płaskim terenie. Momentami wiatr był tak silny, że trudno było utrzymać równowagę. Coś takiego pamiętam tylko z zeszłorocznej wyprawy do Rumunii, kiedy na trasie transfagaraskiej na wysokości blisko 2 000 mnpm, dzięki podmuchom wiatru wjeżdżało się bez pedałowania na serpentynie o nachyleniu może 8-10 %. W trakcie tych ponad pięćdziesięciokilometrowych zmagań myślałem sobie, że wdrapuję się na najwyższy „asfalt” w Europie – Pico de Veleta górach Sierra Nevada w Hiszpanii. Tylko że tam po 40 kilku kilometrach podjazdu osiąga się ponad 3 000 mnpm. Wrażenie jazdy pod silny wiatr oddaje dokładnie jazdę po górach, z taka tylko różnicą, że jadąc pod górę widzisz nachylenie i wiesz że będzie ciężko, a na płaskim czujesz się jak bohater jakiegoś surrealistycznego filmu. Ostatni dzień marca dał mi też inne atrakcje: co jakiś czas pojawiał się grad, dość spory, który kłuł odkryte partie ciała. Tak na dobrą sprawę nie miałem za dużo odkrytych części ciała. Właściwie tylko małe szparki po obu stronach głowy – między okularami i polarowym ocieplaczem szyi. Pamiętacie wszak, że ubrany byłem jak niemiecki żołnierz w Rosji w 1943r. Ostatnią atrakcją jazdy, tuż przed samą Świdnicą, około 4-6 kilometrów od domu, była śnieżyca, które rozpętała się niewiadomo skąd. I w takiej śnieżnej zadymce doturlałem się do domu. Szybko zrzuciłem przemoczoną do cna odzież i buty, rower zawlokłem na jego miejsce, tj. na strych. Popatrzyłem na niego z troską. Brudny jak nieboskie stworzenie. Znowu będę musiał go solidnie wyczyścić.
Marzec zamykam przejechanym dystansem bliskim 1300 kilometrom. To mój rekord, który pobiłem sam nie wiem jak. Jutro już kwiecień, a z nim prawdziwa wiosna. Już tęsknię to jazdy w pięknym słońcu i spiekocie. To lubię. Dość już mam tego moknięcia i zimnych podmuchów…
Dzisiejszy dystans: 104,9 km przy skandalicznej średniej 21,3 km/h, ale więcej nie dałem rady wytargować z wiatrem. Trasa: Świdnica-Wiry-Kiełczyn-Łagiewniki-Strzelin-Zielenice-Jordanów Śl.-Sobótka-Marcinowice-Wilków-Pszenno-Świdnica.





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!