Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298725.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 104.80km
  • Czas 04:20
  • VAVG 24.18km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

nawałnica

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 0

Do tej pory jakoś udawało mi się unikać dreszczów i złej pogody. Kiedy nawet wyjeżdżałem w niepewnej aurze, jakoś oszczędzała mnie i pozwalała sucho wrócić do domu. Dziś te przywileje się skończyły. Miałem, że tak określę, sądny rowerowy dzień. Nie wiem czy pokarało mnie za grzechy przeszłe czy przyszłe, w każdym razie było ekstremalnie. Prognozy nie były dobre. Zapowiadano burze i deszcz. Wszystko to miało być przelotne, zatem korzystając z możliwości wybrania się dziś na rower, nie namyślałem się nad tym długo. W nocy słychać było dudnienie deszczu i grzmoty, ale poranek w Świdnicy był dość pogodny. Gdyby padało, pewnie do pracy pojechałbym samochodem. Jednakże poza mocno wilgotnymi ulicami, które zlał nocny opad , było całkiem ciepło i przyjemnie. Wyruszyłem zatem dziarsko. Już po opuszczeniu Świdnicy zobaczyłem złowrogą czerń dokładnie w tym miejscu, do którego zmierzałem, czyli nad Wałbrzychem. Chmury były tłuste i grube od wilgoci. Wystarczyłby tylko malutki impuls, a cała zawarta w nich woda mogła chlusnąć w dół. I tak też właśnie się stało. Najlepsze porównanie jest takie, że wyglądało to jakby nagle ktoś wielkim nożem wbił się w obłoki i rozpruł ich cienką wierzchnią warstwę. W ciągu pół minuty byłem zmoczony do szpiku kości. Najpierw nawet myślałem, by szybko gdzieś się schronić, lecz potem było mi już wszystko jedno. Jechałem w ścianie wody. W Wałbrzychu wybijały studzienki kanalizacyjne, nie było sensu mijać kałuż, bo wszystko było jednym wielkim jeziorem. Musiałem jechać powoli, bo obawiałem się wpadnięcia w jakaś zalaną wodą dziurę w drodze. Poza tym musiałem zdjąć zalane rowerowe okulary, a są to szkła korekcyjne. Zatem powoli doczłapałem dom pracy, mijany przez samochody, które bezlitośnie chlustały mnie wodą. Że nie spóźniłem się do pracy, to chyba był cud…
Przez osiem godzin mojej zawodowej aktywności pogoda była dość ustabilizowana. Było pochmurno, ale nie padało. O piętnastej, gdy kończyłem pracę, wróciły opady. Celem mojej wycieczki miał być czeski Broumov. Miałem tam odwiedzić księgarnię i trochę poszperać w czeskich mapach. Niestety nie dojechałem tam. Już po minięciu Wałbrzycha ze względu na coraz bardziej intensywne opady miałem zamiar skrócić trasę do ok. 60 km i czym prędzej wracać do domu. Ale zła ambicja pchała mnie dalej. Gdy dojeżdżałem do czeskiej granicy, złapała mnie taka burza, jakiej chyba wcześniej nie widziałem. Pioruny biły jak niemieckie działa pod Stalingradem. Łoskot był taki, że w uszach dudniło. W Starostinie, pierwszej miejscowości po czeskiej stronie, do burzy dołączyła taka fala wody, że nie sposób było jechać. Schroniłem się pod parasolem jakiejś knajpy. Stałem tam może z 10 minut. Odezwały się atawizmy, pierwotne, wywodzące się z czasów jaskiniowych lęki przed nieokiełznaną przyrodą. Zapragnąłem być w domu. Zostawić ten rower i czmychnąć gdzieś w bezpieczny azyl. Trwało to chwilę, bowiem rozum podpowiadał, że za chwilę ten atak żywiołów musi się skończyć. Jednak deszcz i pioruny nie ustawały. Poszedłem zatem do tej knajpy. Zdjąłem ociekające wodą rękawiczki. Zamówiłem gorącą zupę i lekkie piwko. Po upływie pół godziny nawałnica ustała. Deszcz co prawda jeszcze lał całkiem spory, jednak ja już ruszyłem do domu. Do Broumova nie było sensu jechać, bo księgarnię już zamknęli, a i burza w każdej chwili mogła wrócić. Zatem jechałem w strugach deszczu. Znowu musiałem jechać prawie po omacku, bez okularów, które zlane wodą schowałem do tylnej kieszonki. Jakieś 30 km przed domem deszcz ustał. A więc znowu odezwała się mała ambicja. Postanowiłem zrobić jednak te 100 km. Trochę zmieniłem trasę. We względnym spokoju jechałem ok. 10 km, potem znowu dopadła mnie ulewa. W strugach deszczu dotarłem do domu.
Chyba rzucę ten sport.
Na trasie nie spotkałem ani jednego rowerzysty. Widocznie mieli więcej oleju w głowie ode mnie i zostali w domu…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Mieroszów-Starostin-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Zagórze Śl.-Jez. Bystrzyckie (tama)-Bojanice-Opoczka-Świdnica. Dystans 104,8 km pokonany ze średnią 24,1 km/h.





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!