Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298796.40 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 106.00km
  • Czas 04:49
  • VAVG 22.01km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jazda w towarzystwie pana Mroza

Sobota, 9 lutego 2013 · dodano: 09.02.2013 | Komentarze 2

Kiedy słyszałem doniesienia o powrocie śnieżnej zimy na południu Polski trochę się zżymałem. Mieszkam wszak na południu. Co prawda na południowym zachodzie, ale zawsze. U mnie śniegu nie ma wcale. W tygodniu parę razy chciało sobie poprószyć, ale bez większego przekonania. Tak więc korzystając z czarnych dróg, dziś postanowiłem wyjechać w plener. Wracając jeszcze do tego „południa”, widziałem w telewizji obrazki z Małopolski. Pół metra śniegu, to się nazywa zima. Ja jednak jakoś nie tęsknię do takich widoków za swoim oknem. Dla mnie stanowczo mogłaby być już wiosna.

Ale pewnie do wiosny jeszcze troszkę. Dziś śniegu nie było, lecz zimno było nadzwyczaj przenikliwe. Było około minus dwóch stopni. Ubrałem się oczywiście solidnie, nie zapomniałem tym razem o dwóch parach skarpet. Szczerze mówiąc i trzecia by nie zawadziła. Stopy mi przemarzły. Raz musiałem nawet stanąć, zdjąć buty i porządnie wymasować sobie te części ciała. Pomogło, krążenie wróciło i można było jechać dalej. A wokół mimo braku śniegu wszędzie napotkać było można zimową scenerię: oszronione oziminy, solidnie zamarznięte stawy, jakieś bajorka i kałuże, nieciekawe chmury zbijające się nad głową. Chmury te jednak tylko straszyły. Pewnie niosły w swoich brzuchach kolejne wielkie partie śniegu dla Małopolski.

Mimo mrozu, w czasie jazdy sporo piłem. Opróżniłem cały bidon, w którym miałem sok multiwitaminowy, potem w sklepiku kupiłem kolejny literek, tym razem sok jabłkowy i niewiele z niego zostało. Płyny w przeważającej części spożytkował organizm, bo świadomie wydaliłem zaledwie parę kropelek. (Jako nieświadome wydalanie nie uważam mimowolnego „popuszczania”, hm to jeszcze nie ten etap, lecz wydalanie płynu przez pocenie się). Soki w bidonie były przeraźliwie zimne, lecz nie skrystalizowały się.

Tym razem nie było dziewiczych odcinków. Zatem pozbawiony możliwości „defloracji dróg” oglądałem to, co pewnie już kiedyś widziałem. Trasę jednak chciałem kapkę urozmaicić, to znaczy machnać się dróżkami, które odwiedzałem z rzadka. Efektem tego były trzy nieprzyjemne historie. Raz wpadłem na odcinek o nawierzchni lodowej. Jak ten lód tam się utrzymał, jeden Pan Bóg raczy wiedzieć. Wszędzie dookoła piękna czerń asfaltu, a tu tafla jak na lodowisku. Miało to miejsce przed wioską Uliczno. Już nawet chciałem zawrócić, bo jazda po lodzie rowerem szosowym może nie wyjść na zdrowie. Gdy tak przeżywałem rozterki związane z chęcią powrotu, naraz jak nożem odciął lód się skończył. Druga historia rozłożona była na dwa etapy: musiałem pokonać dwa spore odcinki o nawierzchni kostkowej. Te kocie łby były ułożone kiedyś może i równo. Obecnie jedzie się tam jak po tarce. Pierwszy był w okolicach wioski Oleszna, a drugi między Tyńcem nad Ślężą a Pustkowem Wilczkowskim. W sumie może było tego z osiem kilometrów. No ale było to niezbyt przyjemne, a ja zapamiętałem te odcinki i pewnie w tym sezonie już ich nie zaszczycę swoją osobą… Ostatnia historia dotyczy krótkiego, może 300- metrowego odcinka przed wsią Nasałwice. Otóż odcinek ten jest kompletnie pozbawiony asfaltu. Przy drodze jest jakiś zakład, kamieniołom chyba. Z daleka błotna nawierzchnia wyglądała na całkowicie zastygłą od mrozu. Niestety gdy wjechałem w błocko, okazało się, że błoto jest wymieszane z solą, co uczyniło je odporniejszym na zamrożenie, a bryja ta po kilkunastu metrach całkowicie oblepiła mi rower. Musiałem stanąć i patykiem wygrzebywać błoto z elementów napędu, kół i z przestrzeni wokół klocków. Jechać się dało, lecz mój rower, który wczoraj pięknie wypucowałem, dziś nadaje się do kolejnego gruntownego czyszczenia.

Dużym pozytywem dzisiejszej jazdy, był fakt dość słabego wiatru. Całkowitej ciszy nie było, ale w porównaniu z ostatnią katorgą, dziś było prawie lajtowo.

Jazdę umilały mi muzyczne kawałki. Jak na starego zgreda przystało, słuchałem Mozarta, Budki Suflera, Maanamu, a na koniec Pink Floyd.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Jagodnik-Wiry-Jaźwina-Uliczno-Oleszna-Łagiewniki-Strzelin-Mańczyce-Tyniec nad Ślężą-Pustków Wilczkowski-Wilczkowice-Nasławice-Sobótka-Biała-Kątki-Pszenno-Świdnica.





Komentarze
RODDOS
| 14:47 niedziela, 10 lutego 2013 | linkuj Dziś już zima pokazała swoją sprawiedliwość. Cały dzień pada u mnie śnieg. Dobrze że wczoraj chociaż się przewietrzyłem. Kostka pamięta pewnie jeszcze Wilhelma I. Jej remont jest raczej niemożliwy. Lepiej zalać wszystko asfaltem. Ale jakoś nikomu się nie chce. Floydzi są the best. Pozdrawiam:).
Bod10
| 19:13 sobota, 9 lutego 2013 | linkuj Zima musi być sprawiedliwa - mamy jeszcze dwa tygodnie ferii, niech i te dzieci mają śnieg. A potem to już będzie wszędzie ciepło i bez lodu na drogach. Kostka zapewne przedwojenna - ciekawe na ile lat była przewidywana bez remontu ?
Nie dziwię się, że potrafisz przejechać tyle kilometrów w takich warunkach jeżeli słuchasz Pink Floydów. Ja w swojej komórce mam prawie całą ich dyskografię.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!