Info
Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 299444.60 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Styczeń2 - 0
- 2024, Grudzień4 - 0
- 2024, Listopad5 - 0
- 2024, Październik10 - 0
- 2024, Wrzesień10 - 0
- 2024, Sierpień11 - 0
- 2024, Lipiec16 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj14 - 0
- 2024, Kwiecień13 - 0
- 2024, Marzec11 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń2 - 0
- 2023, Grudzień5 - 0
- 2023, Listopad4 - 0
- 2023, Październik10 - 2
- 2023, Wrzesień15 - 11
- 2023, Sierpień13 - 4
- 2023, Lipiec15 - 0
- 2023, Czerwiec15 - 0
- 2023, Maj16 - 0
- 2023, Kwiecień10 - 0
- 2023, Marzec18 - 0
- 2023, Luty3 - 2
- 2023, Styczeń3 - 0
- 2022, Grudzień2 - 0
- 2022, Listopad4 - 0
- 2022, Październik10 - 0
- 2022, Wrzesień11 - 0
- 2022, Sierpień18 - 3
- 2022, Lipiec14 - 2
- 2022, Czerwiec14 - 5
- 2022, Maj14 - 2
- 2022, Kwiecień14 - 16
- 2022, Marzec10 - 8
- 2022, Luty6 - 0
- 2022, Styczeń4 - 0
- 2021, Grudzień3 - 0
- 2021, Listopad9 - 0
- 2021, Październik12 - 0
- 2021, Wrzesień13 - 0
- 2021, Sierpień13 - 0
- 2021, Lipiec16 - 0
- 2021, Czerwiec13 - 0
- 2021, Maj16 - 0
- 2021, Kwiecień7 - 0
- 2021, Marzec4 - 0
- 2021, Luty2 - 0
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Grudzień3 - 0
- 2020, Listopad7 - 5
- 2020, Październik11 - 0
- 2020, Wrzesień14 - 0
- 2020, Sierpień12 - 0
- 2020, Lipiec16 - 0
- 2020, Czerwiec13 - 2
- 2020, Maj16 - 9
- 2020, Kwiecień16 - 10
- 2020, Marzec12 - 3
- 2020, Luty5 - 2
- 2020, Styczeń4 - 0
- 2019, Grudzień5 - 5
- 2019, Listopad8 - 5
- 2019, Październik13 - 2
- 2019, Wrzesień14 - 4
- 2019, Sierpień15 - 1
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec20 - 5
- 2019, Maj14 - 0
- 2019, Kwiecień15 - 0
- 2019, Marzec11 - 0
- 2019, Luty6 - 0
- 2019, Styczeń2 - 0
- 2018, Grudzień4 - 5
- 2018, Listopad7 - 2
- 2018, Październik11 - 2
- 2018, Wrzesień13 - 0
- 2018, Sierpień16 - 5
- 2018, Lipiec18 - 0
- 2018, Czerwiec14 - 4
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień14 - 0
- 2018, Marzec6 - 2
- 2018, Luty3 - 2
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Wrzesień9 - 10
- 2017, Sierpień18 - 0
- 2017, Lipiec16 - 0
- 2017, Czerwiec14 - 2
- 2017, Maj13 - 3
- 2017, Kwiecień9 - 2
- 2017, Marzec10 - 2
- 2017, Luty4 - 0
- 2017, Styczeń4 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad4 - 0
- 2016, Październik14 - 0
- 2016, Wrzesień13 - 0
- 2016, Sierpień18 - 1
- 2016, Lipiec18 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 6
- 2016, Maj18 - 5
- 2016, Kwiecień12 - 2
- 2016, Marzec7 - 0
- 2016, Luty5 - 0
- 2016, Styczeń2 - 0
- 2015, Grudzień6 - 0
- 2015, Listopad5 - 0
- 2015, Październik12 - 0
- 2015, Wrzesień13 - 0
- 2015, Sierpień19 - 0
- 2015, Lipiec15 - 0
- 2015, Czerwiec16 - 2
- 2015, Maj14 - 0
- 2015, Kwiecień17 - 2
- 2015, Marzec9 - 4
- 2015, Luty5 - 0
- 2015, Styczeń5 - 6
- 2014, Grudzień5 - 0
- 2014, Listopad5 - 0
- 2014, Październik13 - 0
- 2014, Wrzesień9 - 0
- 2014, Sierpień18 - 0
- 2014, Lipiec12 - 0
- 2014, Czerwiec12 - 0
- 2014, Maj16 - 0
- 2014, Kwiecień16 - 2
- 2014, Marzec8 - 0
- 2014, Luty5 - 3
- 2014, Styczeń6 - 4
- 2013, Grudzień4 - 0
- 2013, Listopad4 - 3
- 2013, Październik11 - 0
- 2013, Wrzesień11 - 2
- 2013, Sierpień11 - 6
- 2013, Lipiec14 - 10
- 2013, Czerwiec20 - 0
- 2013, Maj13 - 7
- 2013, Kwiecień12 - 2
- 2013, Marzec4 - 3
- 2013, Luty3 - 6
- 2012, Grudzień2 - 2
- 2012, Listopad4 - 2
- 2012, Październik10 - 7
- 2012, Wrzesień12 - 9
- 2012, Sierpień8 - 3
- 2012, Lipiec14 - 0
- 2012, Czerwiec19 - 0
- 2012, Maj14 - 0
- 2012, Kwiecień10 - 4
- 2012, Marzec10 - 0
- 2012, Luty2 - 0
- 2012, Styczeń2 - 5
- 2011, Grudzień3 - 0
- 2011, Listopad4 - 0
- 2011, Październik10 - 0
- 2011, Wrzesień12 - 0
- 2011, Sierpień6 - 0
- 2011, Lipiec12 - 0
- 2011, Czerwiec14 - 0
- 2011, Maj14 - 0
- 2011, Kwiecień11 - 0
- 2011, Marzec6 - 0
- 2011, Styczeń1 - 0
- 2010, Listopad1 - 0
- 2010, Październik3 - 0
- 2010, Wrzesień5 - 0
- 2010, Sierpień5 - 0
- 2010, Lipiec9 - 0
- 2010, Czerwiec11 - 0
- 2010, Maj11 - 0
- 2010, Kwiecień9 - 0
- 2010, Marzec10 - 0
- 2010, Luty2 - 0
- 2009, Listopad11 - 0
- 2009, Październik4 - 0
- 2009, Wrzesień7 - 0
- 2009, Sierpień10 - 0
- 2009, Lipiec7 - 0
- 2009, Czerwiec14 - 0
- 2009, Maj12 - 15
- 2009, Kwiecień13 - 13
- 2009, Marzec5 - 4
- 2009, Luty2 - 6
- 2009, Styczeń2 - 0
- 2008, Grudzień1 - 3
- 2008, Listopad12 - 7
- 2008, Październik5 - 8
- 2008, Wrzesień14 - 6
- 2008, Sierpień15 - 15
- 2008, Lipiec15 - 11
- 2008, Czerwiec17 - 24
- 2008, Maj18 - 34
- 2008, Kwiecień12 - 19
- 2008, Marzec10 - 19
- 2008, Luty5 - 6
- 2007, Grudzień1 - 4
- 2007, Październik8 - 0
- 2007, Wrzesień9 - 0
- 2007, Sierpień12 - 0
- 2007, Lipiec18 - 2
- 2007, Czerwiec11 - 0
- 2007, Maj15 - 0
- 2007, Kwiecień13 - 0
- 2007, Marzec8 - 0
- 2006, Wrzesień8 - 0
- 2006, Sierpień14 - 0
- 2006, Lipiec16 - 0
- 2006, Czerwiec13 - 0
- 2006, Maj15 - 2
- 2006, Kwiecień17 - 0
- 2006, Marzec4 - 0
- 2005, Wrzesień8 - 0
- 2005, Sierpień13 - 0
- 2005, Lipiec13 - 0
- 2005, Czerwiec13 - 0
- 2005, Maj13 - 0
- 2005, Kwiecień13 - 2
- 2005, Marzec7 - 0
- 2004, Wrzesień9 - 0
- 2004, Sierpień13 - 0
- 2004, Lipiec12 - 0
- 2004, Czerwiec11 - 0
- 2004, Maj14 - 0
- 2004, Kwiecień15 - 0
- 2004, Marzec5 - 0
- 2003, Październik1 - 0
- 2003, Wrzesień7 - 0
- 2003, Sierpień10 - 0
- 2003, Lipiec13 - 0
- 2003, Czerwiec12 - 0
- 2003, Maj14 - 0
- 2003, Kwiecień12 - 0
- 2003, Marzec2 - 0
- 2002, Październik1 - 0
- 2002, Wrzesień11 - 0
- 2002, Sierpień13 - 0
- 2002, Lipiec12 - 0
- 2002, Czerwiec10 - 0
- 2002, Maj13 - 0
- 2002, Kwiecień2 - 2
Październik, 2012
Dystans całkowity: | 843.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 36:09 |
Średnia prędkość: | 23.34 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 84.39 km i 3h 36m |
Więcej statystyk |
- DST 64.70km
- Czas 02:43
- VAVG 23.82km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
setna jazda
Piątek, 26 października 2012 · dodano: 26.10.2012 | Komentarze 0
Wczoraj nie mogłem wybrać się w trasę, zatem pojechałem dziś. Cały dzień w pracy wypatrywałem zapowiadanych opadów śniegu. Oczywiście w razie ich wystąpienia musiałbym zrezygnować z jazdy. Ale do piętnastej nic takiego się nie wydarzyło, a zatem wyruszyłem na krótki rajd. Podczas jazdy zdarzały się nawet przejaśnienia, ale było potwornie zimno. Miałem na sobie strój wybitnie zimowy (w tym cztery rzeczy ubrane na górną część ciała, polarowy ochraniacz na szyję oraz polarową czapkę). Mimo tych przemyślnych zabiegów zmarzłem. Szczególnie ucierpiały stopy. Na początku jazdy tak mi przemarzły, że nie czułem palców. To chyba metalowe okucia butów przenosiły chłód na stopy. Później jakoś się rozruszałem i nie było tak tragicznie.
W czasie jazdy oczywiście obserwowałem pogodę. Deszczu nie było, ale pokazały się ciężkie chmury. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby jutro świat przybrał białe kolory. Może poprószyć w nocy. No ale mnie się udało. W Świdnicy byłem przed osiemnastą. Złe prognozy wystraszyły chyba rowerzystów, bo nikogo nie spotkałem na trasie.
Przedwczoraj odebrałem swój rower szosowy z naprawy. Trudno mówić zresztą mówić tu o naprawie, gdy wymieniono jakieś 70% roweru. Jakoś nie przypadł mi do gustu. Ma co prawda ładną żółtą owijkę kierownicy, ale wydaje mi się jakiś toporny. Rama jeszcze ujdzie w tłoku, ma kolory czarnozielone i ładny dla oka kształt. Natomiast widelec jest jakiś dziwny. Jest gruby i pozbawiony wdzięku. Całość jest lekka, ale nie ma uroku Pożeracza Kilometrów. Zobaczymy jak się na tym jeździ. Chrzest bojowy nastąpi w ten weekend, jeśli aura pozwoli.
Dziś jechałem na Zdechlaku. Spisywał się nienagannie. Być może była to ostatnia jazda na tym rowerze, albowiem ukuł mi się w głowie plan gruntownej modernizacji mego starego towarzysza, a zwłaszcza wyposażenia go w nową aluminiową ramę. Dzięki temu jest szansa na obniżenie jego masy o 3-4 kg. No, zobaczymy. Po tej rekonstrukcji nie będzie to już Stary Zdechlak… Ale ostateczną decyzję podejmę na początku przyszłego sezonu.
Dzisiaj zaliczyłem setną jazdę w sezonie AD 2012. Mały jubileusz. Ale nie świętowałem go hucznie. Było tylko piwko i mięsne pierożki na rynku w Świdnicy w Cafe „Mocca”. Dzisiejsza trasa: Wałbrzych-Dziećmorowice-Lubachów-Burkatów-Świdnica-Opoczka-Bojanice-Lutomia Dolna-Mościsko-Tuszyn-Kiełczyn-Jędrzejowice-Wiry-Jagodnik-Świdnica.
- DST 61.10km
- Czas 02:42
- VAVG 22.63km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
mleko
Wtorek, 23 października 2012 · dodano: 23.10.2012 | Komentarze 1
Pogoda się całkiem odmieniła. Nastała głęboka jesień, taka jaka jest już w ponurym listopadzie. Już w niedzielę pod wieczór, gdy wracałem do domu, nad horyzontem gromadziły się chmury. W poniedziałek obudziliśmy się już w innym świecie. Po słońcu ani śladu, tylko mgły i mżawki. Temperatura też poleciała ostro w dół. No ale w poniedziałek nie wybierałem się na rower. Liczyłem na to, że się wypada, a mgły pójdą gdzieś dalej na wschód. No ale były to złudne nadzieje. Nieco się poprawiło tylko w kwestii mgły, która po poniedziałkowej konsystencji śmietany, dziś przybrała przejrzystość chudego mleka…
Rower rano zawiozłem do pracy. Skręciłem go szybko koło południa. Mam na myśli dokręcenie kół, które musiałem zdjąć na czas przewozu. Coś tam kiedyś pisałem o szwankujących przerzutkach, ale w trakcie niedzielnej jazdy wszystko się jakby ustabilizowało. Wyprzedzając wypadki, tak też było i dzisiaj. Czyli Zdechlak spisywał się bez zarzutu. Gorzej było ze mną. Chyba w niedzielę nieco się nadwyrężyłem, bo w nocy koszmarnie bolały mnie te moje obite żebra. Lekarz pewnie nie bez przyczyny dwa tygodnie temu po przebadaniu mnie w szpitalu po kolizji z samochodem zalecił mi na piśmie „oszczędny tryb życia”. Dosłownie tak było napisane. Na początku uśmiałem się nieco. To niby co? Na czym nam oszczędzać? Na jedzeniu? Rozśmieszyła mnie ta dwuznaczność medycznego nakazu. Tak czy owak nie zastosowałem się do niej. A więc lekko trzeba pocierpieć. No ale chyba większym cierpieniem byłaby dla mnie konieczność odstawienia roweru… Najgorsza była konieczność tłumienia oddechu ze względu na ból. Ciężko tak się jedzie, a zwłaszcza na podjazdach.
Cały dzień była parszywa pogoda. Deszcz nie padał, ale nad światem wisiało opisane wyżej mleko. Szczególnie mgły spiętrzyły się nad Wałbrzychem, dalej rozróżniać już można było kolory. Oczywiście dominowała barwa brązowa. Opadłe na drogi liście straszyły swą rdzawą oznaką butwienia. Miejscami była ich dość gruba warstwa. Coś takiego może być zdradliwe i nie warto na tym gwałtownie hamować. Brak przejrzystości powietrza wywołał we mnie obawę jakiegoś kolejnego gwałtownego spotkania z samochodem. Włączyłem więc swą tylną lampkę, która mrugając na czerwono, czyniła mnie bardziej widocznym.
Wybrałem się na niespełna trzy godziny, a więc o szaleństwach nie mogło być mowy. Celem było osiągnięcie tego absolutnego minimum, czyli 60 kilometrów. Postanowiłem jechać z Wałbrzycha do swojej Świdnicy i wrócić do Wałbrzycha. Najpierw chciałem przejechać koło swego domu, ale uznałem to za niepotrzebną demonstrację, a poza tym musiałbym jechać przez centrum Świdnicy. Jazda przez centrum Wałbrzycha dała mi wystarczające doznania urbanistyczne. Tak jak teraz sobie szybko wyliczyłem, 30% dystansu przemierzyłem dziś w granicach administracyjnych Wałbrzycha. Nie polecam, ze względu na koszmarne dziurska oraz zwariowany rozkwit motoryzacji.
Jak łatwo się domyślić, nie było dziś żadnej dziewiczej trasy. No ale mimo tych przeciwności zdrowotno-pogodowo-motoryzacyjnych, jazdę należy uznać za udaną. Bo przecież każda jazda jest udana.
Jutro odbieram swoją szosówkę. Ciekawy jestem jej wyglądu po metamorfozie. Ma mieć żółtą owijkę kierownicy. Ten kolor jest moim ulubionym… Jak pogoda dopisze wypróbuję ją na weekend. A wcześniej, bo w tym tygodniu czeka mnie jeszcze ostatnia podróż sezonu AD 2012 z pracy do domu. Wyruszy w nią Zdechlak, może w czwartek. Potem już pozostaną jazdy weekendowe. Cóż, sezon się kończy.
Dzisiejsza trasa: Wałbrzych-Olszyniec-Zagórze Śl. Bystrzyca Dolna-Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych.
- DST 140.10km
- Czas 06:08
- VAVG 22.84km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
jazda z GIGANTEM
Niedziela, 21 października 2012 · dodano: 21.10.2012 | Komentarze 0
Po wczorajszym grzybobraniu, które stało się jakimś weekendowym rytuałem, dziś nie miałem wyjścia, tylko musiałem gdzieś pojechać. Grzybów wczoraj nie nazbierałem zbyt wiele, może z pół wiaderka, no ale wystarczyło, by upichcić z nich całkiem niezły sosik. Był on podstawą porannego śniadania, oprócz jajecznicy. Tak posilony na ciele mogłem wyruszyć w plener. Pogoda była więcej niż dobra. Jak na koniec października. Ubrałem się zatem lżej niż podczas ostatnich jazd. Założyłem co prawda długie spodnie i bluzę z długim rękawem, ale za nakrycie głowy służyła mi piękna żółta chusta z białymi wzorami (zamiast czapki koloru buraczkowego), no i dłonie chroniłem krótkimi rękawiczkami. Strój taki okazał się wystarczający. Ani się za bardzo nie przegrzałem, ani nie zmarzłem zbyt mocno…
Celem jazdy była Przełęcz Srebrna, na którą zamierzałem wspiąć się od trudniejszej strony (tj. od Budzowa) oraz dziewicza miejscowość położona na końcu świata, a mianowicie Rudawa, która styka się z czeskim Sonovem. Przełęcz Srebrna jest najniższą przełęczą w łańcuchu Gór Sowich. Nie mniej jednak od strony Budzowa i Srebrnej Góry trzy kilometry wspinaczki prezentują się okazale. Jakoś nie lubię tego podjazdu. Może nawet nie chodzi o to, że jest stromo i ciężko. Właściwie sam nie wiem, o co chodzi. Są i podjazdy dłuższe i trudniejsze. Ale dla mnie jakoś ten jest wybitnie niesympatyczny. Może gdy go zaliczałem po raz pierwszy (z 10 lat temu), miałem zły dzień. Nie wiem. No ale Duch Sportu, który niekiedy przejmuje kontrolę nad moimi poczynaniami, przynajmniej raz w roku każe mi jechać na Srebrną od tej znienawidzonej strony. Tak było właśnie dzisiaj, Duch Sportu wymusił na mnie taki przebieg trasy.
Udało mi się dziś solidnie wyspać. Wstałem po dziewiątej. W dzień powszedni muszę opuszczać ciepłe łóżeczko cztery godziny wcześniej. Zatem zanim wyruszyłem, minęła godzina dziesiąta. Początkowe kilometry były pod oślepiające słońce. Skąd się bierze taka jego moc o tej porze roku? Nie widziałem za dużo, ale co gorsza zdawałem sobie sprawę, że ja też nie jestem za bardzo widoczny dla wyprzedzających mnie samochodów. Jakoś miałem w pamięci swój wypadek sprzed półtora tygodnia i nie miałem ochoty na kolejne spotkanie z samochodem. No ale jakoś się udało…
Jadąc na swoim Zdechlaku podziwiałem intensywne kolory jesieni. Dziwne, bo chociaż nie padało, mijałem wiele odcinków z mocno zroszonym asfaltem. Nawet po południu, gdy wydawać by się mogło, że słońce powinno osuszyć drogi, zjawisko to nadal było widoczne, szczególnie na odcinkach zacienionych lasem.
Przed Bielawą spotkałem znowu cyklistę na rowerze poziomym, tego samego co w piątek. W samej Bielawie dołączył do mnie inny rowerzysta. W wieku na oko lat sześćdziesięciu, co potem potwierdziło się, bo dalej już jechaliśmy razem. Nie mogę go inaczej określić jak GIGANT. Jechał na początku w takim tempie, że trudno było mi za nim nadążyć. Na podjazdach ja traciłem oddech, a on bez widocznego zmęczenia konwersował sobie ze mną. Opowiada o swoich rowerowych wyczynach. Okazało się, że w tym roku z czasem 46 godzin zaliczył ultra maraton Bałtyk-Bieszczady (dystans 1008 km). Jechał w spodenkach z logo tego maratonu. Był chyba najlepszym kolarzem, z którym do tej pory dane mi było kiedykolwiek wspólnie jechać. Na podjeździe na Srebrną odjechał ode mnie z gracją i bez wysiłku. Potem już stosował się do mojego tempa, ale czuło się, że wiele mi brakuje do jego żelaznej kondycji. Od Bielawy jechaliśmy już wspólnie. Aż do jego miejsca zamieszkania, czyli do Głuszycy.
Ciągle pobolewają mnie te żebra. No ale co zrobić? Trzeba zacisnąć zęby i jechać. Ból doskwiera zwłaszcza na wybojach. Był on szczególnie dojmujący na najgorszej drodze wojewódzkiej w naszym kraju. Mam na myśli odcinek Unisław Śl.-Głuszyca. Stan drogi jest katastrofalny, ale po Euro chyba już nie ma na nic pieniędzy. No ale PŁEMIEŁ ma dobry humor…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Opoczka-Pieszyce-Bielawa-Ostroszowice-Rudnica-Budzów-Srebrna Góra-Przełęcz Srebrna-Nowa Ruda-Tłumaczów-Rudawa-Sonov-Broumov-Ruprechtice-Mezimesti-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Olszyniec-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.
- DST 70.30km
- Czas 02:52
- VAVG 24.52km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
nic specjalnego
Piątek, 19 października 2012 · dodano: 19.10.2012 | Komentarze 0
Dziś było zadziwiająco ciepło. Może tak jak w piękny kwietniowy dzień. O porze roku przypominały tylko ciepłe kolory liści na drzewach lub ich brak. Dawno nie było chyba tak ciepłego dnia w październiku. Zatem warto było udać się na małą przejażdżkę.
Po pracy szybko wskoczyłem na swego Zdechlaka i wyruszyłem do domu. Ubrałem się dość ciepło. Zimowa bluza, czapka, pełne rękawice. Już po pierwszym podjeździe w Wałbrzychu zdjąłem czapkę, bo pot zalewał mi czoło. Dalszą jazdę odbyłem już bez nakrycia głowy. Z chęcią zrzuciłbym też gdzieś w krzaki bluzę, bo gotowałem się w niej żywcem, ale żal mi było ładnego wzoru Discovery. Tak więc jechałem z bluzą rozpiętą po sam pas, a wpadające na ciało powietrze miło je chłodziło. Zdechlak sprawował się bez zarzutu. Na poprzednich jazdach miałem jakiś problem z tylną przerzutką. Coś tam nie chciało działać, ale pomajstrowałem nieco przy naciągu linki i problem jakoś się ulotnił. Łańcuch cały czas zamknięty jest złączką założoną jeszcze na Bałkanach, ale napęd działa bez zarzutu. Tak sobie myślę, że jakoś dociągnę do końca sezonu, a wczesną wiosną wymienię cały napęd. A może i ramę. Pomyślałem sobie, że założę ramę aluminiową w miejsce starej stalowo-chromowej. Obniżę dzięki temu masę Zdechlaka o jakieś parę kilo. Ale czy to będzie nadal Zdechlak? Wszak dusza roweru (według mojego mniemania) znajduje się właśnie w ramie…
Póki co jeżdżę na Zdechlaku, bo moja szosówka cały czas się naprawia. Jest jakiś problem ze sprowadzeniem odpowiedniej ramy. No ale jeździć mogę, a więc nie ma co narzekać.
Ciągle czuję skutki zderzenia z samochodem. Boli mnie po lewej stronie klatki piersiowej. Nie jest to jakiś straszny ból. Objawia się tylko przy gwałtownym ruchu, kichaniu lub głębokim oddychaniu. Na rowerze można jeździć…
Sezon powoli się kończy. Powoli warto zacząć myśleć o czymś na rok następny (o ile nie nastąpi koniec świata 21 grudnia). Mam już właściwie dwie koncepcje na duże wyprawy. Są nawet opracowane trasy. No ale wszystko zależy od zdrowia, pieniędzy oraz ewentualnego udziału towarzyszy wyprawy. Zobaczymy jak to się rozwinie…
Wracając do dzisiejszej jazdy. Mimo tych kłopotów z bolącymi żebrami, jechało mi się nieźle. Na trasie spotkałem rowerzystę na rowerze poziomym. Dziarsko kręcił. Pozdrowiliśmy się z uśmiechem. Pomyślałem sobie, że trasy można przemierzać na różnych wehikułach. Oby tylko sprawiało to przyjemność i oby było dostosowane do naszych możliwości.
Cóż tu więcej pisać? Może tylko tyle, że trzeba trzymać kciuki za dobrą pogodę, by jeszcze można było trochę pojeździć.
Dzisiejsza trasa: Wałbrzych-Dziećmorowice-Lubachów-Bojanice-Pieszyce-Dzierżoniów-Kiełczyn-Wiry-Wirki-Kątki-Pszenno-Jagodnik-Świdnica.
- DST 68.10km
- Czas 03:03
- VAVG 22.33km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Nic specjalnego
Środa, 17 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 0
Jazda na trasie: Wałbrzych-Ubnisław Śl.-Mieroszów-Kochanów-Dobromyśl-Krzeszów-Kamienna Góra-Jaczków-Stare Bogaczowice-Wałbrzych.
Zaliczona dziewicza trasa i miejscowość. Trasa przez leśne błota, gdzie nawet czasem musiałem ciągnąć rower. Miejscowość: Dobromyśl. Żebra nieco pobolewały...
- DST 112.00km
- Czas 04:43
- VAVG 23.75km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
rekonwalescencja
Sobota, 13 października 2012 · dodano: 13.10.2012 | Komentarze 1
Jako wyznawca Kościoła pod wezwaniem św. Sadysty postanowiłem przewiać rany świeżym powietrzem…
Od wypadku, w którym miałem bądź co bądź czołowe zderzenie z samochodem, minęło cztery dni, ale nie będąc w stanie agonalnym, postanowiłem dziś trochę pojeździć. Pogoda była sprzyjająca, mój stan, nie licząc bólu po lewej stronie klatki piersiowej, był zadawalający. A więc trzeba było przewietrzyć te rany…
Kiedyś jeździłem z pękniętymi żebrami po prawej stronie, a więc co za problem wybrać się z obitą lewą stroną. Mogę swobodnie oddychać, tylko wzięcie bardzo głębokiego oddechu nieco mnie boli, poza tym odczuwałem urażone miejsce przy podskokach na wybojach dróg. No ale nie było tak najgorzej.
Oczywiście w trasę wyruszyłem Starym Zdechlakiem, bo szosówka jest raczej skasowana. Po zawiezieniu jej do serwisu okazało się, że oprócz ramy należy wymienić też widelec, kierownicę i wspornik kierownicy. Całość kosztować będzie ok. 1400 zł. Zatem żegnaj Pożeraczu Kilometrów, dostanę już nową szosówkę. Muszę się zastanowić nad jej imieniem…
Nie będąc pewny swych możliwości, wybrałem trasę lekko ponad sto kilometrów. Do czeskich Teplic nad Metuji. Było miłe słoneczko, lecz ciepła nie dawało. Miałem poza tym wrażenie, że cały czas muszę walczyć z wiatrem. Dmuchał wprost na mnie, zmieniał kierunek i kręcił. Nie był jakiś dotkliwy, ale trzeba było mocniej naciskać na pedały. Ubrałem się ciepło. W słońcu nieco się przegrzewałem, ale na zjazdach miałem komfort.
Na trasie spotkałem wielu rowerzystów, którzy korzystali z przychylnej aury i nabijali liczniki swych tegorocznych kilometraży. Drogi były czasem mokre, jakby chwilę przede mną padał deszcz, ale jakoś nie widziałem deszczowych chmur, a na mnie nic nie skapnęło.
Od czeskiej granicy do Mieroszowa jest remontowana droga. Już na większości dystansu jest nowy asfalt. Trochę mnie to zdziwiło, bo droga ta nie była aż tak straszna. No ale to prowadzi do granicy i może dlatego postanowiono ją naprawić.
Przebieg dzisiejszej jazdy był oto taki: Świdnica-Bystrzyca Dolna-Lubachów-Jez. Bystrzyckie (tama)-Zagórze Śl.-Jedlina Zdrój-Głuszyca-Grzmiąca-Unisław Śl.-Mieroszów-Zdonov-Teplice nad Metuji-Bohdasin-Mezimesti-Starostin-Golińsk-Mieroszów-Wałbrzych-Pogorzała-Świdnica.
W Świdnicy byłem ok. siedemnastej. Pijąc piwo w Cafe „Mocca” zastanawiałem się nad swoim losem. Po spotkaniu z samochodem mogłem już przenieść się w inny wymiar. Mogłem też pozostać w tym wymiarze, ale skasowany jak moja szosówka. Miałem szczęście? Może. Ja tłumaczę to sobie inaczej. Czuwał nade mną jakiś duch. Może Duch Sportu?
Jakby ktoś chciał zapoznać się z dogmatami Kościoła św. Sadysty, zapraszam na stronkę:
www.youtube.com/watch?v=Wd98msO7-UA
- DST 71.00km
- Czas 03:00
- VAVG 23.67km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
wypadek
Wtorek, 9 października 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 4
Relację dzisiejszą powinienem raczej umieścić w dziale „Wypadki na rowerze”.
Miałem bliskie spotkanie z samochodem. Na skrzyżowaniu kobieta kierująca Seicento wymusiła na mnie pierwszeństwo. Skręcała w lewą stronę w drogę podporządkowaną, a jechałem prosto drogą główną. Efekt: przekoziołkowałem przez samochód i padłem na glebę. Uderzyłem bokiem i podparłem się łokciem. Nie wiem jak w locie wypiąłem się z pedałów. Jestem po wizycie w szpitalu. Mam tylko stłuczone żebra. Mogło skończyć się gorzej. Niestety mój Pożeracz Kilometrów cierpiał na tym bardziej. Ma pękniętą i pogniecioną ramę. Do wymiany. Jutro chcę go zawieźć do naprawy. Tylko czy to już dalej będzie Pożeracz Kilometrów. Chyba charakter roweru siedzi w ramie. Po jej wymianie to już raczej ciut inny pojazd. Na początku nic mnie nie bolało, teraz obite żeberka trochę doskwierają. No ale zobaczymy. Dobrze że tak to się wszystko skończyło… Wypadek miał miejsce w Strzegomiu.
Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze parę faktów z jazdy przed wypadkiem. Wiało sakramencko, pod wiatr na prostych wyciągałem pod 20 km/h. Było nawet słonecznie. Na 25 kilometrze złapałem gumę. Przyjrzałem się bliżej tylnej oponie. Była miejscami już przetarta, a więc tak jak rama: do wymiany.
Trasa: Świdnica (zacząłem jazdę w domu, bo zwolniłem się trochę z pracy)-Jagodnik-Pszenno-Śmiałowice-Imbramowice-Bogdanów-Kostomłoty-Jarosław-Pielaszkowice-Różana (dziewicza miejscowość!)-Lusina-Strzegom.
- DST 112.80km
- Czas 04:42
- VAVG 24.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
deszcz
Niedziela, 7 października 2012 · dodano: 07.10.2012 | Komentarze 1
W końcówce tygodnia intensywnie śledziłem prognozy pogody na weekend. Kiedyś strasznie tu chwaliłem przewidywalność prognoz na Onecie. I im zawierzyłem. Mówiły że w sobotę maja być przelotne opady, a w niedzielę brak deszczu, ale za to chłodniej. Nawet w piątek popołudniu ciągle takie informacje można było znaleźć na Onecie. Zaplanowałem zatem jazdę na niedzielę. Miał być jakiś niezły dystans wśród jesiennego słoneczka… Wczoraj za to wybrałem się na grzyby, jak zwykle. Tym razem zebrałem ich nieco więcej. Sosik był pierwszorzędny. Tak chodząc po lesie ciągle wypatrywałem tych zapowiadanych przelotnych opadów. Ale jakoś nie chciały nastąpić, było pięknie i słonecznie. W domu z pewną konsternacją obejrzałem sobie prognozy na niedzielę. Opady! No, pomyślałem sobie, może się nie sprawdzą.
Gdy rano wstałem (hm, rano… było mocno po dziewiątej), okazało się, że świat za oknem stał się kwintesencją czegoś, co każdego rowerzystę napawa ohydą: zimno i obfity deszcz. Wszystko przykryte listopadowym lepkim oparem. Przez chwilę zanalizowałem sytuację. Wybrać się w taką pogodę na dłuższą trasę to gwarantowana jazda w mokrym ubraniu i prawdopodobne przeziębienie. A planowałem piękny przelot do Złotoryi..! Zły zjadłem śniadanie i cały czas wyglądałem przez okno. Deszcz nie ustępował. Wreszcie po dwunastej coś jakby zelżał. Szybko ubrałem się w zimowy ubiór, na gołe stopy nałożyłem foliowe torby na śmieci (mój stary sposób na jazdę w deszczu) no i wyjechałem. Na zewnątrz okazało się jednak, że deszcz nie daje za wygraną, pada jak wściekły. Trochę inaczej to wyglądało z perspektywy mojego okna. Ziąb przy tym był arktyczny. Złota polska jesień, o której kiedyś pisałem, ulotniła się jak kamfora. Brak słońca, brak babiego lata, brak ciepłych kolorów jesieni. Za to wilgoć, mgła i temperatura może z pięć stopni. Po pierwszych kilku kilometrach przemoczony miałem tyłek (tylne koło kierowało nań fontanny wody) oraz stopy (nic nie pomogły folie). Cały czas myślałem o swojej trasie. W takich warunkach raczej długo nie da się jechać. Postanowiłem zatem dotrzeć do Dzierżoniowa, a stamtąd lekkimi zakosami wrócić do domu, tak by zrobić te z 60 km… Z pewną dozą zauroczenia obserwowałem szczyt Ślęży zasnuty mgłami. Trzeba przyznać, że wyglądał pięknie i majestatycznie. Nawet przez moment wyobraźnia zaczęła mi podsuwać widoki starożytnych obrzędów, które tutaj się odbywały. Ponoć na szczycie dokonywano rytualnych mordów. Po chwili przyszło otrzeźwienie, ja bym zamordował tych Onetowych prognostyków…
Wszyscy okoliczni rowerzyści kierowani rozsądkiem zostali w domu. Na trasie nie spotkałem żadnego bikera, oprócz mieszkańców wiosek jadących na rowerze do sklepu (no ale ich jednak trudno nazwać bikerami). Przed Dzierżoniowem, gdy na liczniku było ciut ponad 20 kilometrów, stał się mały cud. Deszcz przestał padać. Przez sekundę przeanalizowałem sytuację. Postanowiłem nie zawracać tylko jechać trochę dalej. Raz kozie śmierć. Byłem dość kompletnie przemoczony, ale pomyślałem, że może chociaż zrobię te sto kilometrów. Zresztą prognozy (tym razem przed wyjazdem obejrzane na innych portalach) zwiastowały koniec opadów jakoś tak koło piętnastej.
Rzeczywiście, poprawiło się. Już do końca mojej dzisiejszej wycieczki nie padało. Było jednak mokro i wilgotno. Wszędzie straszyły wielkie kałuże. Moje ubranie wydzielało nieprzyjemny zapach, mieszanka potu i parującej deszczówki…
Jechałem w kierunku Niemczy. Za Gilowem znaki pokazały ślepą drogę. Nie za bardzo się tym przejąłem, pojechałem dalej. Przed Niemczą trwają prace nad poszerzeniem drogi krajowej Wrocław-Kudowa Zdrój. Musiałem parę metrów przenieść rower. Przez plac budowy, który zamienił się w błotny ocean. No ale jakoś mnie nie wchłonął.
Po minięciu Strzelina nawet zaczęło się przejaśniać. Słońce nieśmiało pokazywało się znad grubej warstwy chmur. Cieszyło mnie to, bo trochę się osuszyłem i perspektywa braku kolejnych opadów była czymś miłym. Jednak poprawa pogody spowodowała wzmożenie się powiewów wiatru. Drugi odcinek swojej trasy musiałem z nim się zmagać. W porywach był całkiem mocnym przeciwnikiem…
Do Świdnicy dotarłem o 17:30. W opisywanej już knajpce „Mocca” wychyliłem kufel piwa i zjadłem pokaźny kotlet świniowy z dodatkami. Czułem już brak kalorii. Chyba więcej ich straciłem walcząc z zimnem i wiatrem niż w wyniku jazdy.
Z lubością zrzuciłem przemoczone ( i nieco cuchnące) odzienie. Ciepły prysznic był wielką przyjemnością. Teraz czeka mnie kolejna przyjemność. Sen. Dobranoc.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Wiry-Jędrzejowice-Kiełczyn-Dzierżoniów-Gilów-Niemcza-Wojsławice-Prusy-Strzelin-Zielenice-Brochocinek-Łagiewniki-Jaźwina-Boleścin-Świdnica.
- DST 72.40km
- Czas 02:59
- VAVG 24.27km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
nic specjalnego
Czwartek, 4 października 2012 · dodano: 04.10.2012 | Komentarze 0
Pomimo niezbyt przychylnych prognoz pogody, zwiastujących deszcz, dziś postanowiłem odbyć krótką przejażdżkę. Piszę „krótką”, bo wszakże w październiku po pracy szaleństw nie będzie. Mój stary rower czekał cierpliwie w pracy. Początek dnia był nawet pogodny, potem zaczęło jednak wzrastać zachmurzenie i zerwał się potępieńczy wiatr.
Wyruszyłem w trasę nawet przed piętnastą, bo zwolniłem się kilka minut przed fajrantem. Szybko przejechałem Wałbrzych i Szczawno Zdrój i wskoczyłem na boczne drogi. Jednak dziś nawet na nich panował spory ruch. Zwłaszcza ciężarówki pchające się na grandę w te wąskie drożynki napawały mnie lekkim wstrętem. A tych dużych wehikułów było dziś naprawdę wiele.
Podczas jazdy, która trwała około trzech godzin, towarzyszyły mi dość skrajne warunki atmosferyczne. Było trochę słońca, ale rzadko, był mocny wiatr, który na niektórych odcinkach chciał nie chyba wrzucić do rowu, był wreszcie na końcu mały deszczyk. Deszczyk ten jednak był zadziwiający. Zamiast padać, jak Bóg przykazał, z góry, zraszał mnie ze wszystkich stron z boku. Przez moment zastanawiałem się skąd taka anomalia, aż dotarło do mnie, że jest ona powodem silnego wiatru, który na wszystkie strony miota kropelkami spadającej z nieba wody. Deszcz nie był obfity. Nawet był czymś miłym, bo trochę ochładzał. Było mi dość gorąco, bo dziś był całkiem ciepły dzień, ja ubrałem się grubo, a walka z wiatrem też wytwarzała w ciele dodatkowe ciepło.
Celem mojej jazdy była dziewicza trasa do miejscowości Żółkiewka pod Strzegomiem. Dziewiczy odcinek miał długość może z osiem kilometrów. Droga wiodła wśród kopalń granitu, który buduje wzniesienia w okolicy Strzegomia. Raz czy dwa razy wyłoniły się nawet same kopalnie ze schodkowymi tarasami wgryzającymi się w skały. Kilka razy przejechałem przy tablicach ostrzegawczych, które informują w jakich okolicznościach odbywa się strzelanie w skalnych wyrobiskach. Przy drodze są szlabany, które się zamyka przed planowanym odstrzałem, bo odrzut odłamków granitu jest duży, a lecące głazy mogą narobić sporo szkód.
W Świdnicy byłem tuż przed osiemnastą. Trochę ze smutkiem spoglądałem na wskazanie licznika. Dystansik marniutki, ale lepsze to niż nic. By przekroczyć 70 km musiałem zatoczyć łuk wokół Świdnicy.
A więc trasa miała taki oto przebieg: Wałbrzych-Szczawno Zdrój-Stare Bogaczowice-Sady Górne-Wolbromek-Roztoka-Godzieszówek-Żółkiewka-Strzegom-Stanowice-Nowy Jaworów-Witków-Milikowice-Komorów-Witoszów Dolny-Bystrzyca Dolna-Świdnica.
Rower w przyszłym tygodniu znowu samochodem powędruje do Wałbrzycha….
- DST 71.40km
- Czas 03:17
- VAVG 21.75km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry Sowie forever
Wtorek, 2 października 2012 · dodano: 02.10.2012 | Komentarze 0
Początek października przynajmniej w mojej okolicy okazał się dość sympatyczny. Oczywiście jakichś tropików nie było, ale pogoda była znośna. Nie padało, a temperatura była w przedziale 15-18 stopni.
Wiedząc o coraz szybciej zapadających ciemnościach wybrałem trasę niezbyt długą, ale za to z mocnymi podjazdami. Chciałem wrócić krótko po godzinie osiemnastej, by mieć czas się ogarnąć i o w miarę sensownej porze dotrzeć busem z Wałbrzycha do domu.
Jechało mi się dziś mozolnie. Były podjazdy, był przeciwny wiatr na wypłaszczeniach, ale wszystko to nie usprawiedliwia kiepskiej średniej, która co prawda mnie nie rajcuje, ale jednak jest pewnym wyznacznikiem naszych możliwości. Po zakończeniu jazdy z lekką konsternacją odczytałem ten parametr z licznika i okazało się, że średnia była poniżej 22 km/h. Może już mój organizm przygotowuje się do zimowej hibernacji, może to znak, by nieco przyhamować. No ale jak tu hamować, skoro chce się jeździć.
Na początku jazdy, jeszcze w Wałbrzychu, miałem pewne kłopoty techniczne. Najpierw musiałem ustawiać linkę od tylnego hamulca, bo klamka coś słabo łapała, potem walczyłem z przednim kołem, którego obręcz lekko tarła o klocki. Zmarnotrawiłem na to może z kwadransik. Jak się okazało były to jedyne postoje podczas mojej jazdy, bo potem już jechałem bez zatrzymywania się. Trochę bałem się mroku. Strasznie nie lubię jazdy w ciemnościach! Kupiłem nawet sobie tylne mrugające na czerwono światełko. Pewnie jakaś chińska tandeta, bo już szlag trafił funkcję zmiany rytmu świecenia. Teraz mogę włączyć tylko światło stałe. Dobre i tyle, ale przecież więcej wymaga się od nowo zakupionej rzeczy… No ale tak czy owak dojechałem z powrotem w miarę o czasie i nie musiałem włączać światełka.
Nad głową cały czas wisiały mi chmury, ale w pewnym momencie ze zdziwieniem zauważyłem, że goni mnie mój cień. Skoro był cień, musiało też być słońce. No kurczę, ale jakoś nie mogłem go zauważyć.
Dziś niestety nie było dziewiczych tras. Wybrałem się na Przełęcz Walimską, a trasa wyglądała jakoś tak: Wałbrzych-Olszyniec-Jugowice-Walim-Przełęcz Walimska-Pieszyce-Bojanice-Bystrzyca Górna-Lubachów-Dziećmorowice-Wałbrzych.
Warto na koniec wspomnieć o wymagającym podjeździe w samym Wałbrzychu. Jak ktoś tu zawita, to proponuję go podjechać. Chodzi mi o przejazd ulicą Żeromskiego od stacji Wałbrzych Miasto do dzielnicy Biały Kamień. Podjazd ma może 1,5-2 km, ale naprawdę można się ciut zmęczyć…