Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 299444.60 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:1818.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:79:55
Średnia prędkość:22.76 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:129.92 km i 5h 42m
Więcej statystyk
  • DST 91.70km
  • Czas 04:56
  • VAVG 18.59km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Kruszcowe cz.5

Niedziela, 29 lipca 2012 · dodano: 11.08.2012 | Komentarze 0

Cesky Dub-Frantina 828 mnpm-Jested 1012 mnpm-Liberec-Tanvald-Harrachov-Przełęcz Szklarska 886 mnpm-Szklarska Poręba.
W Szklarskiej Porębie przedwcześnie zakończyłem wyprawę na skutek awarii roweru i ciała.




  • DST 131.70km
  • Czas 06:53
  • VAVG 19.13km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Kruszcowe cz.4

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 11.08.2012 | Komentarze 0

Praga-Brandys nad Labou-Stara Boleslav-Benatky nad Jizerou-Mlada Boleslav-Mnichovo Hradiste-Cesky Dub.




  • DST 187.70km
  • Czas 08:25
  • VAVG 22.30km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Kruszcowe cz.3

Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 11.08.2012 | Komentarze 0

Hroznetin-Karlove Vary-Pilzno-Myto-Kraluv Dvur-Rudna-Chrastany-Praga (Praha).




  • DST 155.90km
  • Czas 08:07
  • VAVG 19.21km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Kruszcowe cz.2

Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 11.08.2012 | Komentarze 0

Chomutov-Vejprty-Oberwiesenthal-Fichtelberg 1214 mnpm-Klinovec 1244 mnpm-Otovice-Jachymov-Klinovec 1244 mnpm-Hroznetin.
Czechy i Niemcy.




  • DST 103.30km
  • Czas 04:42
  • VAVG 21.98km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Kruszcowe cz.1

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 11.08.2012 | Komentarze 0

Trasa:Świdnica-Wałbrzych-Krzeszów-Lubawka-Przełęcz Okraj-Trutnov.
Całą wycieczkę niebawem opiszę.
Szczegóły na stronie:
http://www.bikeforum.pl/threads/31241-GĂłry-Kruszcowe-lipiec-2012




  • DST 164.40km
  • Czas 07:07
  • VAVG 23.10km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Stołowe

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 23.07.2012 | Komentarze 0

W weekend nie mogłem wybrać się na rower. Zresztą nic straconego, bo pogoda była kiepska.
Dziś natomiast chyba był pierwszy ładny lipcowy dzień. Było dość ciepło, wiatr wiał w rozsądnych granicach, nie straszyły chmury i burze. Ciepłota była miła i przyjazna, a nie jak do tej pory nasycona wilgocią i chorobliwą duchotą. Można było naprawdę sycić się letnią aurą.
Rano jednak było raczej chłodno. Ten chłód już ocierał się o jesień. Wyjechałem do pracy wcześniej niż zwykle, bo o 5:40. Postanowiłem nieco zmienić trasę i do Wałbrzycha wybrałem się przez Modliszów. Ta droga jest trochę dłuższa i należy pokonać trudniejszy podjazd. Zatem nie chcąc spóźnić się do pracy musiałem wystartować z odpowiednim zapasem czasu. Okazało się, że koło pracy byłem już o 6:40 i postanowiłem zatoczyć jeszcze małą rundkę po Wałbrzychu, by nie uchodzić za kogoś nadgorliwego w pracy. Dzięki temu w sumie rano zaliczyłem ok. 25 km.
Na dzisiejszą jazdę wybrałem trasę dość długą i z wieloma podjazdami. Generalnie skierowałem się w Góry Stołowe, a moim zasadniczym celem był przejazd na odcinku Ostra Góra-Karłów. Zatem korzystając z wypracowanych wcześniej godzin, skróciłem sobie pracę i wyjechałem o 14. Dzięki temu nie musiałem co chwila nerwowo spoglądać na zegarek i miałem duży komfort i możliwość napawania się ciepłym dniem.
Podjazd od Ostrej Góry do Karłowa staram się przynajmniej raz w roku zaliczyć. Kiedyś bywało częściej, no ale dobre i to. Ma on wyjątkowe walory. Jedzie się w pięknym lesie na terenie Parku Narodowego Gór Stołowych. Podjazd ma 4 km długości, nie jest jakiś straszny. W związku z tym, że asfalt tam jest dość kiepski ora fakt niesprawności mojego roweru szosowego, wybrałem się tam Starym Zdechlakiem. Jakoś tak mi się wydaje, że droga została nieco podrychtowana, bo jak pamiętam kiedyś na długich odcinkach asfalt był tylko teoretycznie, a tak naprawdę były kamienie z niewielkimi wysepkami czegoś bardziej gładkiego. Na początku podjazdu przez ok. 300-400 m rzeczywiście tak było, potem droga się dziwnie polepszyła. No i dobrze! Taką nawierzchnię można spokojnie pokonać kolarzówką, a więc być może następnym razem takim właśnie rowerem tam się wybiorę.
Oczywiście zawsze będę chwalił zjazd Drogą Stu Zakrętów z Karłowa do Radkowa. Coś niepowtarzalnego ze względu na sam fakt zjazdu 10- kilometrowego oraz możliwość oglądania bezpośrednio przy drodze niesamowitych form skalnych. Toteż wcale mnie nie dziwiły rejestracje z przeróżnych stron Polski na samochodach, które przemierzały tę drogę. Był ktoś z Krakowa, Chełma, Gdańska, było wreszcie trochę Niemców i Holendrów. Było też sporo rowerzystów. Wykorzystywali dobrą pogodę.
Dziś cztery razy przekraczałem granicę polsko-czeską, z tym że trzykrotnie były to byłe przejścia turystyczne na szlaku (Mieroszów-Zdonov, Machovska Lhota-Ostar Góra i Radków-Bozanov). Polecam te przejścia, bo wiodą przez malownicze i mało uczęszczane tereny pograniczne.
W domu byłem po 20. Witał mnie stęskniony kot Kitek, który przymusowo cały dzień siedział sam. Teraz mruczy mi grzecznie.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Modliszów-Wałbrzych-Mieroszów-Zdonov-Teplice nad Metuji-Lachov-Police nad Metuji-Machov-Machovska Lhota-Ostra Góra-Karłów-Radków-Bozanov-Broumov-Hyncice-Mezimesti-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Zagórze Śl.-Bystrzyca Dolna-Świdnica.




  • DST 105.80km
  • Czas 04:36
  • VAVG 23.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

urwany pedał

Piątek, 20 lipca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 0

Jako się rzekło, dziś Stary Zdechlak miał swoje pięć minut. Koło od szosówki się naprawia, zatem wczoraj musiałem nieco narychtować swój stary rower, by dziś mi posłużył. Właściwie po Kotle Bałkańskim wyczyściłem go trochę, jednakże miał dwa istotne felery nabyte na Bałkanach i w trakcie transportu lotniczego: po pierwsze łańcuch był nieco nadwyrężony (o czym napiszę w temacie „Kocioł Bałkański 2012”), po drugie zaginęła mi oś przedniego koła (była odkręcona w czasie transportowania i gdzieś szlag ją trafił). Pierwszy problem pominąłem, jechałem na niepewnym łańcuchu, drugi rozwiązałem w ten sposób, że pożyczyłem oś od roweru szosowego, pasowała.
Zdechlak jest cięższy od mojej kolarzówki, zatem rozruszać go trudniej. Ale jak już odpali, to idzie jak przecinak.
Dziś przekonałem się, że prawdę mówi przysłowie o nieszczęściach, które chodzą parami. Podczas ostatniej jazdy zdefektowało mi koło, teraz to samo przytrafiło się prawemu pedałowi. Większą część porannej jazdy do pracy przebyłem normalnie. Jednak jakiś kilometr przed jej osiągnięciem coś dziwnego zaczęło się dziać z moją prawą nogą. Oprócz normalnego ruchu kołowego, zaczęła zataczać mniejsze dodatkowe kółeczka. Stopa traciła możliwość pionowego nacisku na pedał i uciekała gdzieś na bok. Jakoś dojechałem do pracy. Pomyślałem przy tym, że coś się stało z moim butem z podkową SPD. Sprawdziłem prawy but, ale niczego nienormalnego tam nie dostrzegłem. Miałem nawet zamiar w godzinach pracy dokładnie to sprawdzić, ale nie miałem czasu.
Po pracy wyruszyłem z myślą, że może problem sam zniknie. No ale w dzisiejszych czasach sama znika tylko gotówka. Podczas jazdy noga nadal bujała się na boki. Stanąłem na chodniku. Dokładnie zbadałem połączenie pedału z korbą. Hm, okazało się, że gwint się całkiem wyrobił, a pedał wcale się nie trzyma tylko dynda na boki. Lekko go pociągnąłem i wyszedł ze swojego osadzenia. Przy tym wyleciały z otworu w korbie wióry – pozostałość gwintu. Ja to jednak mam szczęście! Do sklepu rowerowego w Wałbrzychu, w którym naprawia się moje koło od kolarzówki miałem może ze dwa kilometry. No trzeba tam się udać, może coś poradzą. Dziwnie się jedzie kręcąc jedną nogą. Jakoś jednak tam dotarłem.
Po może godzinnym oczekiwaniu na swoją kolej (bo mieli sporo roboty), zajęli się moim pedałem. Nagwintowali otwór w korbie powiększając go nieco, na gwint w pedale założyli redukcję i wszystko sprawne. Lżejszy o 20 złotych opuściłem sklep. No cóż, ale rower nadaje się do użytku.
Będąc w lekkim niedoczasie postanowiłem nieco skrócić trasę. Pierwotnie miała przebiegać przez Czechy, lecz w końcu z tego zrezygnowałem. Dużo Czech będzie w przyszłym tygodniu.
Moja trasa wiodła przez Góry Sowie. Najpierw była Przełęcz Sokola z piękną ciężką końcówką, a potem Przełęcz Jugowska. Na jej wierzchołu budowana jest murowana knajpka w miejsce drewnianej, która niedawno spłonęła. Kiedyś coś tam o tym pisałem.




  • DST 103.10km
  • Czas 04:15
  • VAVG 24.26km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

pęknięta obręcz

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 0

Kolejna rowerowa wycieczka w tym roku miała być lawirowaniem między kroplami deszczu. Była jednak z większą dozą adrenaliny.
Rano, kiedy jechałem do pracy, dwa razy zmoczył mnie deszcz. Nie była to straszna ulewa, lecz nie była to też niewinna mżawka. Trochę zmoczony dotarłem zatem do miejsca swego zarobkowania punktualnie o siódmej. Lekko wilgotne rzeczy rozwiesiłem, by ładnie wyschły.
O piętnastej wyruszyłem w dalszą część trasy. Krótko po wyjeździe, już jednak poza Wałbrzychem, drogę przeszedł mi czarny kot. Zrobił to na tyle ostentacyjnie, niespiesznie i z podniesionym niby antenka ogonem, że zrobiło mi się jakoś nieswojo. Nie jestem specjalnie przesądny, ale mimochodem pomyślałem, że może wydarzyć się coś niemiłego. Kot miał białe końcówki łapek, zatem o całkowitym pechu nie mogło być mowy.
W połowie trasy, gdy podjechałem pod sklep, by kupić coś do picia, przypadkowo zerknąłem na tylne koło. Zmroziło mnie. Obręcz przy jednej ze szprych była wybrzuszona i promieniście rozchodziły się pęknięcia. Zbadałem to miejsce dokładnie. Ani chybi, obręcz pękła od wyeksploatowania. Przejechałem na niej bagatela 30 000 km. Już jakiś czas temu nosiłem się z zamiarem wymiany obręczy, przynajmniej w tylnym kole. Ale wiecie jak to jest, póki rower jedzie, jakoś nie chce nam się w nim wymieniać części. Nawet nie wiem dokładnie, kiedy to się stało. Przecież nie codziennie sprawdza się jakość obręczy. Pech chciał, ze musiałem na nią spojrzeć. Z drugiej strony, dobrze się stało, bo wykrycie takiej wady natychmiast wywołało we mnie chęć jej usunięcia. Tym bardziej, że w przyszłym tygodniu wybieram się na kilkudniową jazdę do Czech i nie chciałbym, by mi tam rower się rozkraczył. Na początku nawet po odkryciu pęknięcia obręczy pomyślałem, że może wezwać jakąś pomoc. Bo rozsypanie się koła w trakcie jazdy grozi sporym kuku. No ale potem stwierdziłem, że może jakoś dojadę. Byłem w połowie trasy. Do Świdnicy brakowało mi z 50 kilometrów. Co prawda planowałem zatoczyć większe koło i przejechać nieco więcej kilometrów, ale w tej sytuacji postanowiłem jechać w miarę najkrótszą drogą do domu.
Jechałem zatem bardzo ostrożnie, co jakiś czas zatrzymując się i badają rozwój pęknięcia obręczy. Ten jakoś nie chciał postępować. Przemieszczałem się znacznie wolniej, omijałem dziury, jakieś uskoki pokonywałem przy małej prędkości i na stojąco. Dwa dłuższe odcinki kostki (we wsi Targoszyn i w Strzegomiu) opuściłem jadąc chodnikiem. Powoli zbliżałem się do Świdnicy. I im bliżej byłem celu, tym bardziej uśmiechałem się na myśl, że jednak pokonam tę przykrą awarię, którą zesłał na mnie ten czarny kot. No to taki żart…
Po dojechaniu do domu zdemontowałem koło i przygotowałem je do naprawy (wymiany obręczy). Mam nadzieję, że pójdzie to sprawnie. Tymczasem będę musiał przeprosić się ze Starym Zdechalkiem i może zaliczę na tym moim starym rowerku ze dwie trasy. Chociaż i on jest lekko zdezelowany po Kotle Bałkańskim…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Szczawno Zdrój-Stare Bogaczowice-Sady Dolne-Kłaczyna-Jawor-Grzegorzów-Tagoszyn-Strzegom-Stanowice-Nowy Jaworów-Świdnica.




  • DST 114.80km
  • Czas 04:39
  • VAVG 24.69km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr, mój wróg

Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 14.07.2012 | Komentarze 0

Dziś była dziewięćsetna moja odnotowana rowerowa jazda. Właściwie w weekend miałem nie jeździć, bo jakieś tam obowiązki, a jutro praca. No ale udało się na chwilę wyskoczyć. Coorva, co za przeklęty kraj. Jak nie deszcz, to straszliwie męczące wiatry. Dziś było znośnie, jeśli chodzi o temperaturę, ale całą przyjemność jazdy zepsuło to wietrzysko. Wracając na ostatnich 50 km moja prędkość nie przekraczała 22 km/h. namachałem się przy tym jak nieboskie stworzenie.
Na szczęście zarówno łydka jak i gardło jakoś nie doskwierały mi wcale. Magnezu co prawda nie łyknąłem, ale było parę batoników, które ponoć także zawierają ten pierwiastek.
Wyruszyłem w trasę ok. godziny trzynastej, w domu byłem przed osiemnastą. Raz spadły na mnie wielkie krople deszczu, ale trwało to może z pół minuty. W tym czasie na niebie można było zobaczyć ciekawe zjawisko: jego część przesłoniły czarne chmury, kolejna jego partia była zasłonięta chmurami burymi, następna białymi, a spory obszar był błękity, bowiem pozbawiony był chmurnej otoczki. Te parę kropek spadło z tych czarnych obłoków.
Zaliczyłem niechcący nawet dziewiczy odcinek. Niechcący, bo pomyliłem trochę drogi. Ten nowy dla mnie przejazd zahaczył o dwie małe miejscowości w powiecie strzelińskim: Siemianów i Suchowice. Przez to przyjechałem do domu później niż zakładałem. Była z tego nawet nielicha awantura. No ale jej uczestniczka nie rozumie ducha sportu. Co zrobić, takie życie.
Trasa: Świdnica-Wiry-Jędrzejowice-Jaźwina-Słupice-Oleszna-Łagiewniki-Strzelin-Zielenice-Grzegorzów-Siemianów-Suchowice-Jordanów Śl.-Sobótka-Zebrzydów-Kątki-Pszenno-Świdnica.




  • DST 140.60km
  • Czas 05:40
  • VAVG 24.81km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Hvezda

Piątek, 13 lipca 2012 · dodano: 13.07.2012 | Komentarze 0

Rano po poprzedniej rowerowej jeździe, która miała miejsce we wtorek, złapał mnie potężny skurcz w lewą łydkę. Właśnie się budziłem i czułem, że coś nie tak. Można wyczuć symptomy skurczu. Chciałem podgiąć przednią część stopy do góry, by naciągnąć mięsień, ale noga zagrzebała mi się gdzieś w prześcieradle i tego nie zrobiłem. Skurcz był tak dotkliwy, że prze pół minuty zwijałem się z bólu. Potem powoli ustąpił, ale przez całą środę i czwartek czułem lewą łydkę tak jakby była mocno obita. Nigdy wcześniej tego nie miałem. Wydaje mi się, że skurcz był efektem skumulowanego zmęczenia od rowerowej jazdy.

Dziś wybierałem się na jazdę. Rano jechałem do pracy. Na rower wsiadałem z pewnymi obawami, bo ból ciągle gdzieś tam siedział w tej mojej łydce. Na początku jechałem ostrożnie, ale widząc, ze nic się nie dzieje wróciłem do normalnego kręcenia. Rzeczywiście zarówno podczas porannej jazdy jak i potem po południu czułem się normalnie. Teraz jednak znowu coś tam się dzieje. Mam nadzieję, że to nic poważnego.

No dobrze. Tyle o stanie zdrowia, a teraz o jeździe. Zgodnie z zapowiedziami było koszmarnie zimno. A ja głupi nie wziąłem nawet długiej bluzy, tylko jechałem na krótko. Przemarzłem nieźle. Mogło być rzeczywiście tyle ile zapowiadano, czyli koło 13 stopni. Rano było nawet pogodnie, lecz jazda popołudniowo-wieczorna odbywała się pod gęstą pierzyną chmur. Raz spadał z nich solidny deszcz, który przemoczył mnie do suchej nitki. Zwłaszcza straciłem komfort jazdy na skutek przemoczenia butów. Deszcz lał może z pół godziny, ale to wystarczyło. Mogłem się gdzieś schować, ale rzadko to robię, bo przecież nie wiadomo jak długo będzie siąpić, a do domu przed zmrokiem trzeba zajechać. Potem było znośnie, nie padało. Nawet ubranie wyschło na mnie. Niestety butom ta sztuka się nie udała. Teraz oprócz tej łydki, czuję też jakąś kluchę w gardle. Ufam że to nic wielkiego i rano obudzę się w pełni zdrowia.

Jako cel mojej wycieczki wybrałem Czechy. Postanowiłem wjechać na górę Hvezda 672 mnpm (lub 674, różnie podają). Znajduje się ona w Broumovskich stenach, górskim tworze, który odpowiada naszym Górom Stołowym. Na szczycie znajduje się kaplica, schronisko i węzeł szlaków do ciekawych form skalnych. Podobno jest nawet ładny widok na czeski Broumov. Cóż, ja widoku nie miałem, bo na Hvezdzie byłem moment przed deszczem i wszystko było pokryte brzydkim oparem. Początkowo miałem nawet zamiar coś przekąsić w schronisku, ale widząc co się święci szybko z powrotem zjechałem w dół. Może innym razem będą widoki, zdjęcia i jakieś czeskie danie. Na szczyt wjeżdża się z miejscowości Hlavnov bardzo dobrą asfaltową drogą. Sama końcówka (ok. 150-200 m) jest już raczej gruntowa, ale kolarzówką można przejechać. Podjazd ma może ze dwa kilometry, ale jest nadspodziewanie sztywny, nachylenie utrzymuje się na poziomie, jak na moje oko, 14-16 %. Wjeżdżałem na najbardziej miękkim przełożeniu mej szosówki, a prędkość podczas podjazdu wynosiła 8-10 km/h. Za to zjazd był ostry, licznik pokazał 67,2 km/h. Byłoby więcej, ale w pewnym momencie przyhamowałem. Cóż, w moim wieku już nie ma brawury. Jak będzie lepsza pogoda, to może poprawię ten wynik, bo dziś jak mknąłem wdół, asfalt był już mokrawy.

Aż dziw, że jeżdżąc 10 lat nigdy wcześniej nie zawitałem na Hvezdę. O jej istnieniu uświadomiła mnie moja koleżanka, która uprawia piesze wędrówki. A zatem dziewiczy odcinek! Pewnie jeszcze ich sporo czeka na mnie. Tylko żeby ta łydka sobie odpuściła…

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-(Glinik)-Mieroszów-Zdonov-Teplice nad Metuji-Ceska Metuje-Police nad Metuji-Suchy Dul-Halvnov-Hvezda-Hlavnov-Bukovice-Pekov-Jetrichov –Starostin-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Jugowice-Lubachów-Świdnica.