Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 299444.60 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:1885.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:78:21
Średnia prędkość:24.07 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:145.05 km i 6h 01m
Więcej statystyk
  • DST 108.80km
  • Czas 05:02
  • VAVG 21.62km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przełęcze Gór Sowich

Środa, 8 maja 2013 · dodano: 08.05.2013 | Komentarze 2

Rano zaliczyłem kolejny dojazd do pracy. Czas coraz lepszy, dziś jechałem 1:01 h. Wyjechałem wcześnie, byłem asekuracyjny, a zatem do pracy dojechałem grubo przed czasem. Następnym razem wyśpię się kapkę więcej. Poranek był piękny. Słoneczny i ciepły. Na trasie, już blisko Wałbrzycha zobaczyłem jednak ślady nocnych lub porannych opadów w postaci plam i kałuż.

Po pracy postanowiłem zrobić trudną trasę jako sposób budowania lepszej formy na słowacką wyprawę, która zaczyna się za miesiąc. Wybór był oczywisty i padł na Góry Sowie. Pokręciłem się nieco po nich i wjechałem na trzy przełęcze (według kolejności mojego wjazdu): Walimską, Jugowską i Sokolą. Ich wysokość kształtuje się na poziomie 750-800 mnpm. Czekało mnie zatem wiele kilometrów podjazdów. Tak na moje oko, łącznie z innymi podjazdami na całej trasie, mogło tego być ze 40 km.

Góry Sowie znowu zachwyciły mnie swoim spokojem, ciszą i naturalnym pięknem. Nawet ten koszmary zjazd z Przełęczy Jugowskiej, o którym niedawno pisałem, jakoś też miał swój urok. Wspinaczka na przełęcze zabrała mi sporo sił. A co dała w zamian? Satysfakcję i niekiedy ładne widoki wiosek i miasteczek położonych w dole. Tak naprawdę tych widoków nie jest za dużo, bo droga wije się przez las. No ale czasem cos tam można dojrzeć. Szczególnie ładna jest panorama Kotliny Kłodzkiej i otaczających ją gór jakieś trzy kilometry od Przełęczy Jugowskiej. Widok otwiera się na lewą stronę (jeśli zjeżdżamy). Jest tam nawet ławeczka, by móc usiąść i pokontemplować widok. Ja jednak nie kontemplowałem, bo znam go dość dobrze. Zadowoliłem się dziś tylko szybkim rzuceniem oka…

W górach nie spotkałem żadnego rowerzysty, natomiast cała ich masa pomykała w pobliżu Świdnicy, a zwłaszcza na malowniczej trasie wzdłuż Jeziora Bystrzyckiego. To chyba dzięki pięknej wiosennej pogodzie. Jedynym jej minusem był spory wiatr, który nie wiedzieć czemu postanowił przeszkadzać mi na podjazdach. Zwłaszcza na Jugowską jechało mi się przez to szczególnie ciężko.

Trasa miała taki oto przebieg: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych (rano); Wałbrzych-Olszyniec-Walim-Przełecz Walimska-Pieszyce-Przełęcz Jugowska-Sokolec-Przełęcz Sokola-Walim-Jugowice-Jez. Bystrzyckie (tama)-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.




  • DST 228.60km
  • Czas 09:03
  • VAVG 25.26km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza dwusteka w sezonie

Niedziela, 5 maja 2013 · dodano: 05.05.2013 | Komentarze 3

Majówka upłynęła pod znakiem złej pogody. Było zimno i lało. Wczoraj się lekko przejaśniło, ale dopiero dziś mogłem jechać na rower.

Ze względu na ambitne plany wstałem wcześnie, szybko też się wyszykowałem i ok. 7:30 pomknąłem już w trasę. Po obejrzeniu wszystkich prognoz, prześledzeniu ich na Internecie, w tym na moim ulubionym meteo.pl, dałbym sobie głowę ogolić, że dziś będzie piękna aura. Może niezbyt upalna, ale z ogromną ilością słońca. I cóż się dzieje rano? Chmury, chmury, chmury. Słońce głęboko za nimi schowane nie dawało znaku życia. Masz ci los! A miało być tak pięknie. Cóż było robić? Jechać i nic nie gadać.

Po dojechaniu do ok. 30 kilometra postanowiłem spenetrować jedną „dziewiczą dróżkę”, która dotąd skutecznie opierała się moim podbojom. Sam nie wiem jak to się stało. O ile pamiętam dawniej była nieprzejezdna dla mnie, bo nie posiadała asfaltu. Chodzi mi o odcinek może sześciokilometrowy między Ratajnem a krajową Ósemką, wiodący przez Ligotę Wielką i Przystronie. Teraz asfalcik położono gładziutki i milutki. Nie jest co prawda zbyt szeroki, ale rower się zmieści.

Dziś wszystko pracowało na niezłą średnią. Trasa była raczej płaska, wiatr nie przeszkadzał (obserwowałem smętnie wiszące na masztach flagi państwowe, co oznaczało tak miła dla każdego rowerzysty flautę), a i forma coraz lepsza.

Mój rower wywiózł mnie, podobnie jak tydzień temu przy okazji wędrówki na Górę Św. Anny, na Opolszczyznę. No ale z tamtej trasy powtórzyła się tylko jedna miejscowość, a mianowicie Grodków. Tydzień temu jadłem tam obiad, a dziś wstąpiłem do kawiarni. W domu jakoś nie wypiłem kawy, a gdy zobaczyłem zachęcające szyldy, nie oparłem się pokusie. Wypiłem ogromna filiżankę, a do swego środka wrzuciłem też dwa eklerki. Chyba były lekko starawe, bo przez pół drogi mój brzuch wydawał dziwne odgłosy. No ale jakoś to w końcu zmogłem.

Wziąłem też aparat. W domu pozostał jednak statyw. Zatem jako ten ostatni służył mi bidon lub korzystałem z jakichś korzystnych udogodnień (słupek, parapet witryny sklepowej itp.). Oprócz ulubionych tabliczek pstryknąłem też parę fotek w centrach mijanych miasteczek. Efekt pod spodem.

Jeszcze przed Grodkowem dopadł mnie mały deszczyk. Był czymś nieprawdopodobnym nie ze względu na oglądane wczoraj przeze mnie prognozy, lecz ze względu że spadł z chmur zupełnie niedeszczowych. No ale raczej szkody mi nie zrobił. Potem jeszcze dwa razy pokropiło, a koło godziny pierwszej wreszcie wyszło słońce i zrobiło się ciepło. Zrzuciłem natychmiast bluzę z długim rękawem, którą miałem pod spodem i napawałem się nieszkodliwym wiatrem i słońcem. Było miło i błogo. Jechało mi się lekko i bez wysiłku.
Celem jazdy były dwie większe miejscowości między Brzegiem a Opolem, a mianowicie Niemodlin i Lewin Brzeski. Cele udało się zaliczyć, a przy okazji kilka następnych dziś na trasie „dziewiczych tras” i nowych miejscowości. Za miejscowością Gracze spotkałem ciekawą sytuację. Na trasie, którą sobie zaplanowałem zobaczyłem znak zakazu ruchu za 950 m. Mimo to pojechałem w tę stronę. Po przejechaniu może rzeczywiście kilometra, dalszy przejazd zagrodziła siatka. Była szczelna i raczej nie można było się przez nią przecisnąć. Na siatce ujrzałem tabliczkę, że droga stanowi własność kopalni jakiegoś kamienia (granitu chyba) i ze względu na osuwiska nie można się nią poruszać. Ja jednak wyszukałem ślady tubylców, którzy pieszo i na rowerze wytyczyli obejście siatki. Po dwustu metrach znowu stanąłem na asfalcie i pojechałem dalej. To dziwna to sprawa, żeby droga publiczna byłą własnością jakiejś kopalni. Skoro ja uszkodzili, to warto naprawić. Ale u nas z tym jest różnie…

Dystans, czas i inne parametry odmierzał mi nowy licznik Sigma BC.8.12. Działał bez zarzutu, ale jakoś nie mogę przyzwyczaić się do tych kulfonów, które wyświetla. Niby maja być oryginale w kształcie cyferki, a mnie się nie podobają. Zwłaszcza „dwójka” jest koszmarna. No ale co zrobić? Cyferki na liczniku Kellys podobały mi się, ale nie wytrzymał próby wilgoci. Jak licznik mnie zawiedzie, to wędruje na śmietnik historii…
W okolicach piętnastej zjadłem obiad w knajpce w miejscowości Kolnica. Zamówiłem sobie rzecz jasna kotlet świniowy. Był ogromny i spałaszowałem go z wielkim apetytem. On to chyba w końcu zneutralizował działanie tych eklerków…

A więc dzisiejsza trasa wyglądała tak: Świdnica-Wiry-Jaźwina-ratajno-Ligota Wielka-Łagiewniki-Strzelin-Grodków-Głebocko-Gracze-Rogi-Niemodlin-Magnuszowice-Lewin Brzeski-Jankowice Wielkie-Wierzbnik-Kolnica-Kucharzowice-Wiązów-Borek Strzeliński-Borów-Jordanów Śl.Świątniki-Sobótka-Marcinowice-Wilków-Pszenno-Świdnica.
Oczywiście pierwsza dwusetka w sezonie i 17 wynik w mojej tabeli wszechczasów.
Parę zdjęć na stronie:

http://www.bikeforum.pl/threads/11604-Wypociny-RODDOSA?p=300979#post300979




  • DST 151.60km
  • Czas 06:44
  • VAVG 22.51km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mgła na Okraju

Środa, 1 maja 2013 · dodano: 01.05.2013 | Komentarze 0

Maj wita parszywą pogodą. Zimno i deszcz. Nie wypadało jednak w Święto Pracy siedzieć w domu. Postanowiłem uczcić je pracą na rowerze. Wybór padł na Przełęcz Okraj, położoną na wysokości 1046 mnpm na granicy z Czechami w Karkonoszach.

Jazdę rozpocząłem późno, bo mocno po jedenastej. Tak mi się słodko spało, że gdy już wstałem i zjadłem śniadanie, pomyślałem sobie, że skrócę trasę. Jednak myśl wjechania na poziom ponad tysiącmetrowy była silniejsza. I to ona w końcu jednak zwyciężyła. A łatwo nie było.

Chyba pierwszy raz zawiodłem się na prognozach meteo.pl. Zapowiadali co prawda chłód, ale o deszczu nic nie było. Miał zacząć padać dziś w nocy. Tymczasem było go wciągu dnia pod dostatkiem. Prawdę rzekłszy, nie była po jakaś kolosalna ulewa. Bardziej mżyło i czasem pokropiło solidniej. No ale mnie deszcz przemoczył, a rower wygląda fatalnie, bo przywiozłem na nim z pół kilo piachu. Ziąb był dojmujący.

Na dobitkę wysiadł mi licznik. Zamókł od deszczu. Do tej pory mój Kellys nie reagował na wilgoć, ale widocznie wszystko ma swoje granice. Na 28 kilometrze jazdy odmówił posłuszeństwa. Zirytowało mnie to niepomiernie. Najpierw coś tam przy nim gmerałem, próbowałem zmienić ustawienie, ruszałem kołem. Nadaremnie! Cóż było robić? Musiałem jechać bez danych, które miał prezentować. Potem jeszcze dwa razy ożył, kiedy zrobiło się suszej. No ale były to ostatnie podrygi.

Jechałem drogami dobrze mi znanymi. O żadnym „dziewictwie tras” nie mogło być mowy. Od Przełęczy Kowarskiej wjechałem w obszar gęstej mgły. Widoczność była może na 30m. Dodatkowo ostatnie 5 kilometrów na Okraj jechało się po nawierzchni przykrytej na znacznej powierzchni piaskiem. Na podjeździe spotkałem jednego rowerzystę, kilu motocyklistów i kilkanaście samochodów z rejestracjami z różnych części kraju. Wybrali się biedacy na majówkę! A zobaczyli śnieg. Tak, od poziomu ok. 1000 mnpm, zobaczyć było można śnieżne łachy na poboczu. Śnieg gównie zmieszany był z pisakiem, ale też było go trochę w czystej postaci. Na przełęczy już po czeskiej stronie chciałem nieco odsapnąć, ale było tak zimno i nieprzyjemnie, że odpoczynek odsunąłem nieco w czasie i dystansie. Oczywiście nie mogłem zjeżdżać na stronę czeską do Trutnova, bo miałem już niezbyt dużo czasu, a przez Czechy miałbym jednak dalej. Szybko zatem puściłem się w powrotną drogę. Zjeżdżałem wolno, bo trzeba było uważać na samochody, które gwałtownie wyłaniały się z mgły. Poza tym był ten piasek.

Wracałem jednak zupełnie inną trasą, bo nie widziałem dużego sensu w kolejnym przemierzeniu już przejechanej. Powtórzył się tylko odcinek około pięciokilometrowy do Rozdroża Kowarskiego, no ale innej możliwości nie było.

Z ulgą powitałem brak mgły i mżawki w dole. Wytarłem zaparowane okulary i mocniej nacisnąłem na pedały. W domu zjawiłem się po dziewiętnastej. Jutro czyszczenie roweru i solidny przegląd tego licznika, a może kupię nowy.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Witoszów Dolny-Komorów-Świebodzice-Cieszów-Stare Bogaczowice-Jaczków-Kamienna Góra-Przełęcz Kowarska-Rozdroże Kowarskie-Przełecz Okraj-Rozdroże Kowarskie-Lubawka-Lipienica-Krzeszów-Mieroszów-Unisław Śl.-Rybnica Leśna-Głuszyca-Jugowice-Jez. Bystrzyckie (tama)-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.
Dystans ustaliłem dość dokładnie na podstawie Google earth.
Średnia została oszacowana.