Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 299444.60 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:1885.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:78:21
Średnia prędkość:24.07 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:145.05 km i 6h 01m
Więcej statystyk
  • DST 152.30km
  • Czas 06:00
  • VAVG 25.38km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Między nawałnicami

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 31.05.2013 | Komentarze 0

Wyskok w okienku między nawałnicami w dzień wolny od pracy. Do dziesiątej pogoda była taka, że z domu nie było po co wychodzić. Później cudownie się przejaśniło. Było jednakże chłodno i wietrznie. Wiatr odbierał przyjemność jazdy. Miałem wrażenie, że ciągle był przeciwny. Ale słońce dodawało otuchy. Wyjechałem przed pierwszą, wróciłem po dziewiętnastej.
Trasa: Świdnica-Wiry-Jaźwina-Oleszna-Łagiewniki-Strzelin-Henryków-Ziębice-Kamieniec Ząbkowicki-Przyłęk-Budzów-Ostroszowice-Bielawa-Pieszyce-Opoczka-Świdnica.




  • DST 144.90km
  • Czas 06:05
  • VAVG 23.82km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tęcza

Środa, 29 maja 2013 · dodano: 29.05.2013 | Komentarze 0

Poranna jazda do pracy, mimo że w zimnie, raczej była przyjemna. Po pracy dwa razy mnie zlała straszna ulewa: raz na początku, raz na końcu jazdy.
Trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Mieroszów-Łączna-Chełmsko Śl.-Okrzeszyn-(Czechy)-Petrikovice-Trutnov-Kralovec-Lubawka-Kamienna Góra-Stare Bogaczowice-Cieszów-Świebodzice-Milikowice-Komorów-Witoszów Dolny-Świdnica. Piękne podjazdy.
W Trutnovie lekko się skonfudowałem, bo moja droga powrotna do polskiej granicy była oznaczona jako zamknięta. Nie chciałem jednak wracać tą samą trasą i zaryzykowałem jednak jazdę na Kralovec. Okazało się, że przed miejscowością Zlata Olesnica droga jest naprawiana, bo się chyba osunęła. Tak to przynajmniej wyglądało. No ale rowerem można było przejechać. Tylko się nieco ubłociłem.
Przed Świdnicą (przed drugą pompą) widziałem najpiękniejszą tęczę w swoim życiu. Była ogromna, półkolista, sięgała od góry Ślęży po Wałbrzych. Cudo! A ja jechałem w jej kierunku jak do jakiejś niebiańskiej bramy…




  • DST 154.60km
  • Czas 06:02
  • VAVG 25.62km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Hulanie po nizinach.

Sobota, 25 maja 2013 · dodano: 25.05.2013 | Komentarze 0

Jak w tytule. Jedynym urozmaiceniem był wjazd na Przełęcz Tąpadła pod Ślężą. Zimno i wietrznie. Chciałoby się rzec, wiecznie wietrznie.

Trasa:Świdnica-Wiry-Przełęcz Tąpadła-Będkowice-Świątniki-Jordanów Śl.-Borów-Węgry-Żórawina-Wrocław-Rzeplin-Domasław-Tyniec Mały-Małuszów-Sośnica-Kąty Wrocławskie-Wawrzeńczyce-Mietków-Domanice-Panków-Wierzbna-Jaworzyna Śl.-Stary Jaworów-Świdnica.




  • DST 135.30km
  • Czas 05:34
  • VAVG 24.31km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przełęcz Srebrna

Czwartek, 23 maja 2013 · dodano: 23.05.2013 | Komentarze 0

Chłód poranka był dojmujący. Temperatura wynosiła trzy stopnie. O globalnym ociepleniu chyba nie ma co mówić. Jedyną pociechą był zapowiadany brak deszczu przez cały dzień. Rano co prawda było pochmurnie, ale faktycznie niebo nic nie uroniło. Jechałem swoim tempem i do pracy przybyłem po upływie „żelaznych” 62 minut. Jeśli napiszę, że znowu miałem przeciwny wiatr, oskarżycie mnie o deja vu.

W pracy dzień był dość intensywny. Szybko upłynął czas i znowu mogłem wsiąść na rower. Na szczęście miałem dość ciepły strój, na który składały się termoaktywna podkoszulka z długim rękawem oraz normalna rowerowa bluza. Spodenki były co prawda krótkie, ale to mi raczej przy jeździe w chłodzie nie przeszkadza. Pojechałem najpierw w kierunku Czech, ale głównym celem mojego wypadu była Przełęcz Srebrna w Górach Sowich. Pisałem o niej parę. Właściwie jej nie lubię. Podjazd jest krótki, ale dość sztywny. Ja jechałem od strony Nowej Rudy, czyli miałem łatwiejsze zadanie. Nie można niestety wykorzystać walorów dużego nachylenia po drugiej stronie przełęczy, gdyż asfalt jest dziurawy, a jak się już skończy, to zaczyna się kostka. Zresztą najlepszy odcinek wiedzie przez srebrną Górę, miejscowość, w której jest zawsze mnóstwo turystów ze względu na słynne pruskie fortyfikacje. No ale zanim dotarłem na przełęcz, musiałem przejechać około 70 kilometrów. Z Wałbrzycha wyjechałem inaczej niż zwykle, bowiem przez Boguszów-Gorce, a właściwie część tego miasta zwaną Kuźnicami. Kuźnic jest tak naprawdę trzy: Północne, Południowe i Zachodnie. Do dziś jakoś nie wiem, które są które. No ale najważniejsze, że po kilku kilometrach przejeżdżałem już przez las, a samochodów było wyraźnie mniej. Potem był wjazd do Czech. W tym kraju panuje atmosfera spokoju. Nikomu się nie spieszy, ludzie chodzą powoli i leniwie, a samochody nie przekraczają dozwolonych prędkości. Nie tak jak u nas: wszyscy ciągle na wysokich obrotach. Z tych też powodów przejazd przez Czechy zawsze jakoś mnie uspokaja. Dziś w trakcie jazdy miałem parę spraw do przemyślenia. A atmosfera spowolnienia sprzyja medytacjom. Dobrze że spowolnienie to nie dotyczyło mojej jazdy, bowiem raczej żwawo kręciłem korbą.

Pogoda była zgodna z zapowiedziami. Wychodziło słońce, o opadach można było zapomnieć, ale było zimno jak w marcu. Tęsknię do słońca i upału. Czy w tym roku taka aura nastąpi?

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Boguszów-Gorce-Unisław Śl.-Mieroszów-Mezimesti-Hyncice-Broumov-Otovice-Tłumaczów-Nowa Ruda-Wolibórz-Przełęcz Srebrna-Srebrna Góra-Budzów-Ostroszowice-Bielawa-Pieszyce-Bojanice-Świdnica.




  • DST 147.70km
  • Czas 06:08
  • VAVG 24.08km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Kaczawskie

Wtorek, 21 maja 2013 · dodano: 21.05.2013 | Komentarze 0

Poranna jazda do pracy przyniosła mi dodatkowe orzeźwienie w postaci intensywnego, ale krótkotrwałego deszczu. Było jednak przyjemnie, bo ciepło. Deszczyk złapał mnie na podjeździe, a zatem tym bardziej nie był niemile widziany. W pracy zjawiłem się po 1:02 h jazdy. Jakoś nie mogę urwać tych dwóch-trzech minut. Cóż, znowu wiaterek był przeciwny.
Po pracy postanowiłem pojechać w Góry Kaczawskie. Nie są jakieś imponujące i dostojne, ale naprawdę jest gdzie poszusować. Po ujechaniu może z czterech kilometrów, zorientowałem się, że w pracy zostawiłem etui z dokumentami i pieniędzmi. Przez sekundę rozważałem opcję powrotu, ale jak sobie pomyślałem, że znowu mam wbić się w gąszcz samochodów, ochota mi odeszła. Po czterech kilometrach byłem co prawda jeszcze w tym gąszczu, ale już na dobrym kierunku wylotowym z miasta. Brak pieniędzy, to brak możliwości kupienia napojów i jadła. Pomyślałem, że jakoś dam radę. W bidonie było może jeszcze z 1/3 płynu. Upału nie było, ale za to słońce ładnie spoglądało z góry. Wiał też wiaterek. W takich warunkach, pomyślałem, nie muszę dużo pić. A skoro w pracy przed czternastą zjadłem sześć krokietów, to przecież i głodu nie powinienem zaznać…

Wcześniej przeanalizowałem mapę. Postanowiłem zaliczyć dwa „dziewicze” odcinki. Jeden między Sadami Górnymi a Domanowem (przez Nagórnik), drugi między Lipą a Paszowicami (przez Siedmicę). Pierwszy miał długość 8 km, a drugi 14. Z mojej mapy wynikało, że na pierwszym odcinku z jakością drogi może być różnie. Nawet pytałem się kolegów z pracy o stan jezdni, ale nikt tamtędy nie jeździł i nikt nic nie wiedział. Po skręcie w Sadach na właściwą trajektorię okazało się, ż jest piękny nowy asfalt. Droga nie była za szeroka, ale jechało się wybornie. Zaczęły się Góry Kaczawskie i pierwsze podjazdy. Niestety sielanka nie trwała długo. Asfalt gwałtownie się skończył, a ja stałem na rozstaju dróg bez żadnego oznaczenia kierunków. Wybrałem drogę o ciut lepszym stanie. Była gruntowo-kamienista. Po jakimś czasie dojechałem do kolejnego rozjazdu. Tu spytałem o drogę jakiejś miejscowej dziewczynki. Pokazała mi mój kierunek. Jakoś doczłapałem do Nagórnika. To mała wioska na końcu świata. Jak ktoś by chciał uciec od cywilizacji, tu ma szanse na osiągnięcie celu. No ale w Nagórniku znowu pojawił się asfalt. Moja szosówka po przejechaniu ok. 3 kilometrów wertepami zaczęła już protestować. No ale obiecałem jej, że do końca już będzie tylko asfalcik. Udobruchała się i przestała marudzić…

W Domanowie obrałem kierunek na Pastewnik i Płoninę. To dwie wioski w stylu mniej więcej takim samym jak Nagórnik. Mile zaskoczył mnie nowy asfalt na początkowym odcinku tej drogi. W zeszłym roku widziałem tu dziury, w których mogłyby zniknąć ruskie czołgi. Moja szosówka była zachwycona. Droga przez wieś Pastewnik prowadzi ostro do góry. Cztery kilometry podjazdu, w końcówce nawet sztywniaczka.

Kolejny „dziewiczy” odcinek był zgoła odmienny od pierwszego. Asfalt znakomity, piękna interwałowa trasa przez las. Czegóż więcej chcieć? Ja byłem zachwycony. Szkoda że wcześniej tu się nie wybrałem…

Od Jawora trasa była już bez podjazdów. Opuściłem Góry Kaczawskie. Bidon wypróżniłem dość szybko. Doskwierało mi pragnienie. Co jakiś czas patrzyłem na rzeczki i strumienie niosące tyle zimnej wody. Ale jakoś wtedy widziałem też oczami wyobraźni w tych wodach larwy komarów i zanieczyszczenia. W Jaworze wstąpiłem do sklepu i poprosiłem o napełnienie bidonu kranówką. Młody gość za ladą spełnił moją prośbę. Kranówka smakowała wspaniale.

Może dwadzieścia kilometrów przed domem poczułem głód. Zagłuszałem go popijając spore łyki wody. Oszukany żołądek przez chwilę nią się zajmował. I tak w niezłej formie niewiele po dwudziestej dotarłem do Świdnicy.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Szczawno Zdrój-Stare Bogaczowice-Sady Górne-Nagórnik-Domanów-Pastewnik-Płonina-Kaczorów-Wojcieszów-Stara Kraśnica-Dobków-Lipa-Siedmica-Paszowice-Jawor-Luboradz-Księżyce-Konary-Udanin-Gościsław-Żarów-Świdnica.




  • DST 173.50km
  • Czas 07:30
  • VAVG 23.13km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Wałbrzyskie, Stołowe i Sowie

Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 18.05.2013 | Komentarze 0

Dziś udało mi się zrobić trasę przez kilka pasm Sudetów: Góry Wałbrzyskie, Góry Stołowe i Sowie. Szczerze mówiąc jakoś nie chce mi się pisać zbyt wiele.
Trasa miała taki przebieg: Świdnica-Zagórze Śl.-Głuszyca-Rybnica Leśna-Unisław Śl.-Mieroszów-Zdonov-Teplice nad Metuji-Police nad Metuji-Bezdekov nad Metuji-Hronov-Mala Cermna-Kudowa Zdrój-(„Szosa Stu Zakrętów”)-Przełęcz Lisia 790 mnpm-Karłów-Radków-Nowa Ruda-Sokolec-Przełęcz Jugowska 805 mnpm-Pieszyce-Bojanice-Opoczka-Świdnica.




  • DST 128.80km
  • Czas 05:18
  • VAVG 24.30km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

podmuchy

Czwartek, 16 maja 2013 · dodano: 16.05.2013 | Komentarze 0

Zgodnie z założeniem wczoraj wymieniłem oponę z tyłu. Napompowałem koło do dziewięciu atmosfer. Mój kolega z pracy, który też pomyka na kolarzówce, dowala nawet dwanaście. Wydaje mi się jednak, że to już lekka przesada.

Poranna jazda do pracy znów była przy przeciwnym wietrze. Ale było w miarę ciepło i słonecznie. Jechało się zatem całkiem sympatycznie. Kolejny raz spotkałem rowerzystę, który jedzie w przeciwną stronę. Ma przynajmniej z górki, pewnie zmierza do Świdnicy.

Już od przedpołudnia wiał silny wiatr. Drzewa bujały się jak w transie, a mniejsze krzaczki chciało dosłownie wyrwać. Taki to już urok naszego kraju. Wieczne przeciągi. A jak nie wiatr, to deszcz. Z dwojga złego, lepszy ten pierwszy.

Zarówno rano jak i po pracy zmagałem się z wałbrzyskimi ulicami. Wszystko rozkopane. Totalny remont. Nieźle, tylko póki co miasto się korkuje, a samochody plączą się jak opętane. Drogi, które na razie nie są odnawiane, stanowią zlepek łat, dziur i jazda po nich jest swego rodzaju sztuką. Mnie się udała sztuka wyjechania z tego miasta. Po kilkunastu kilometrach jechałem już spokojną drogą, przez lasek, a samochody mijały mnie nieczęsto.

Najbardziej charakterystycznym elementem dzisiejszej wycieczki był ten wiatr. No ale był sprawiedliwy. Raz chciał urwać głowę, raz pchał z furią do przodu. Jakoś tak się złożyło, że generalnie pomagał mi w drugiej części mojej popołudniowej jazdy.

Nie obyło się też bez dziewiczej trasy i miejscowości. Od jakiegoś czasu zbierałem się, by wskoczyć do „ślepej” wioski Kuchary. W pracy przeanalizowałem mapę na Google. Wynikało z niej jakby do Kuchar można było dojechać dwóch stron. W realu jednak jakoś nie mogłem znaleźć tej drugiej drożyny. Była co prawda jakaś polna, ale w nią nie chciałem wjeżdżać. Wjechałem zatem do Kuchar od drogi łagiewnickiej (łączącej Łagiewniki właśnie i powiedzmy Świdnicę). „Dziewiczości” może zaznałem z kilometr.

Pod koniec jazdy, wydłużyłem nieco trasę w stosunku do pierwotnych założeń. Była młoda godzina, a wiatr tak miło pomagał.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Dziećmorowice-Lubachów-Bojanice-Pieszyce-Dzierżoniów-Byszów-Niemcza-Byszów-Roztocznik-Jaźwina-Kuchary-Jaźwina-Wiry-Marcinowice-Wilków-Pszenno-Jagodnik-Świdnica.




  • DST 125.50km
  • Czas 05:06
  • VAVG 24.61km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Życzliwość i kłopotliwe proste rzeczy

Wtorek, 14 maja 2013 · dodano: 14.05.2013 | Komentarze 1

Wczoraj z wieczora wziąłem się za czyszczenie roweru. Dawno tak się nie naharowałem przy tej czynności. Piasek był dosłownie wszędzie. Wyglansowałem jednak każdą powierzchnię, najwięcej uwagi poświęcając napędowi. Wiadomo, przyjemność jazdy kończy się, gdy zaczyna zgrzytać łańcuch. Potem wziąłem się za wymianę tych klocków z tyłu. Czynność banalna przerodziła się w niezłą batalię. Mam klocki mocowane wkręcanymi w nie śrubami imbusowymi. Jeden z nich był tak mocno przykręcony, że nie chciał wcale drgnąć. W dodatku był zrobiony z jakiegoś słabego aluminium. Po paru obrotach kluczem wewnętrzne wielokątne teoretycznie gniazdo zrobiło się okrągłe. No i koniec. Niczym głupiej śruby nie można było złapać. Próbowałem różnymi kluczami, kombinerkami, śrubokrętem. Czarna mogiła. Wreszcie postanowiłem przeciąć śrubę. Zacząłem to robić, ale był fatalny dostęp. Więcej rżnąłem inne elementy niż tę diabelską śrubkę. Może po trzech kwadransach spróbowałem nowym kluczem imbusowym. Wsadziłem go jakoś pod kątem. Gdy zacząłem kręcić i poczułem opór uśmiechnąłem się z lekka. Jeden szybki ruch i śrubkę trzymałem w ręku, a wytarty klocek spadł na podłoże. Efektem mojej walki z klockiem są obtarcia ręki i spory brązowy bąbel podsiąknięty płynem surowiczym – to kombinerki zamiast imbus złapały kawałek skóry. Czynności skończyłem po dwudziestej pierwszej.

Rano czekała mnie jazda do pracy. Wyjeżdżam o 5:45. Dziś było bardzo zimno. W dodatku na mojej trasie znowu był przeciwny wiatr, ale tym razem mocniej odczuwalny. Pierwsze może 10 kilometrów jadę terenem otwartym, no i tu musiałem się nieco namachać. Potem podjazd w lesie był osłonięty od podmuchów. W pracy zameldowałem się jako pierwszy. Zamontowane z takim trudem nowe klocki funkcjonowały niezawodnie. Miałem je okazję wypróbować na krótkim zjeździe do ul. Orkana.

O piętnastej wyruszyłem w swoją trasę. Z błogością przyjmowałem brak opadów. Było jednak zimno i chmurzyło się nieładnie. No ale o opadach nie mogło być mowy. Postanowiłem znowu pojechać do Czech, podobną trasą do niedzielnej, ale jednak z pewnymi wariacjami. Na podjeździe w wałbrzyskiej dzielnicy Gaj poczułem, że coś się dzieje z tylnym kołem. Stanąłem, pomacałem oponę. No tak, powietrze uchodzi… Miałem rzecz jasna zapasową dętkę, ale widząc, że nie mam zupełnego flaka, postanowiłem dopompować koło. No i dobra nasza. Jadąc dalej czułem, że powietrze się w kole utrzymuje… W trakcie jazdy jeszcze dwa razy dopompowywałem.

Szybko zrobiłem swoją czeską trasę i znowu wyskoczyłem w Polsce. W Mieroszowie na fragmencie wyłożonym kostką gdzieś pewnie dobiłem dętką do rawki i powietrze uleciało z prędkością światła. Cóż było robić? Brać się za zmianę dętki. W swoim życiu robiłem to kilkadziesiąt razy. Z reguły idzie mi to szybko i bezproblemowo. Tym razem jednak dopadło mnie jakieś fatum. Opona była tak sztywna, że za skarby świata nie chciała wskoczyć na swoje miejsce. Pozostawał odcinek może 15-centymetrowy, dziwnie wygięty, którego żadną siłą nie można było osadzić w rawce. Namordowałem się może z pół godziny. Wreszcie klnąc i z wydobywając ze swoich rąk jakaś dodatkową moc, wepchnąłem gumę opony na jej miejsce. Gdy brałem się za pompowanie, pojechał do mnie na rowerze starszy pan. Miał lat sześćdziesiąt ze sporym okładem. Powiedział, że dwa razy przejeżdżał koło mnie i widział jak się1) morduję i czy w związku z tym mógłby jakoś pomóc. Grzecznie odparłem, że właściwie już swój problem rozwiązałem. Ale on widząc, że biorę się do pompowania małą ręczną pompką, którą może wsadzę do koła ze cztery atmosfery, zaproponował mi, że z domu przywiezie dużą deptaną pompkę, by nabić koło mocniej. No i faktycznie po jakiejś minutce przywiózł starą pompę. Już nawet chciał zabrać się za pompowanie, ale prawie wyszarpałem mu pompkę z rąk, by samemu pomachać. Ładnie to by wyglądało, gdyby ten starszy dżentelmen pompował mi koło! Historia ta jest dowodem na to, że jest jeszcze w naszym społeczeństwie jakaś bezinteresowna życzliwość, cecha, którą chyba warto cenić ponad inne.

Te wszystkie przygody spowodowały, że w domu byłem po dwudziestej. No ale dzień długi, można kręcić do późna. Na uwagę zasługuje wielka liczba rowerzystów, którą widziałem dziś na trasie. Chyba wszyscy odbijają sobie zimny i deszczowy weekend. Ja natomiast planuję wymianę tylnej opony w swoim kole. Zbadałem ją dość gruntownie. Nie jest jeszcze całkiem wyjechana, ma kilka przetarć i ze dwa małe pęknięcia, ale jak nie chce się łapać gum, trzeba mieć mocne opony. No ale to już jutro.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Mieroszów-Zdonov-Teplice nad Metuji-Broumov-Hejtmankovice-Mezimesti-Mieroszów-Rybnica Leśna-Głuszyca-Olszyniec-Jez. Bystrzyckie (tama)-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.




  • DST 124.70km
  • Czas 05:22
  • VAVG 23.24km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

deszcz

Niedziela, 12 maja 2013 · dodano: 12.05.2013 | Komentarze 1

Po przeanalizowaniu wszystkich prognoz pogody, było jasne że ewentualna dzisiejsza jazda znowu przyniesie prysznic. Jakiś czas biłem się z myślami, bo specjalnej ochoty na to nie miałem. No ale w końcu postanowiłem jednak spróbować.

Już od razu po moim wyjściu z domu okazało się, że mżawka, która do tej pory snuła się nad Świdnicą, zamieniła się w deszczyk. Prawdę mówiąc nie chce mi się o tym już pisać, ale zmokłem solidnie. Jechałem ponad 100 km w deszczu, by ostatnie kilometry przejechać już bez niego. Cóż, sam sobie zgotowałem ten los, nie ma co narzekać. W czasie jazdy natomiast dotarło do mnie, że z reguły w weekendy babrze się pogoda. Dlatego pomyślałem sobie, by wystąpić z obywatelskim projektem ustawy. Hm, ustawa mogłaby się nazywać „ustawa o przesunięciu terminu weekendu”. Z grubsza wyglądałoby to tak, że gdy prognozy na weekend są niekorzystne, odpowiedni przepis (ustawowy) zamienia sobotę z poniedziałkiem, a niedzielę z wtorkiem. Wtedy w pochmurny sobotni dzień idziemy do pracy (szkoły), a gdy w poniedziałek zaświeci słońce, hajda na rower. Niektórzy może będą może kręcić nosem, że siedem dni pracy. No ale w takim systemie potem po trzech dniach pracy znowu będzie weekend. Chyba że pogoda znowu się popsuje.

Takie oto w głowie snuły mi się myśli, gdy woda chlustała na mnie z góry. Z dołu też, unoszona go góry przez moje koła. Mniej więcej na 25 kilometrze zorientowałem się, że nie mam pompki. Obejmy przy ramie zionęły pustką. Rower trzymam na strychu. Przyjąłem zatem dwa warianty. Albo ktoś ją, powiedzmy, „pożyczył”, albo jakoś się odczepiła podczas wczorajszego czyszczenia roweru i poturlała w dziurę. Tak czy owak lekko zasmuciła mnie perspektywa braku tego ważnego elementu wyposażenia. Już wyobraziłem sobie, że łapię gumę i czekam na tym deszczu na jakiś ratunek. Co chwila zatem sprawdzałem stan ogumienia czy aby to się nie stało. Oczywiście nie stawałem, by to ocenić, ani też co chwila nie oglądałem się do tyłu. Po prostu wczuwałem się w rower. Starałem się wybrać w miarę gładkie odcinki, bez dziur, by zmniejszyć prawdopodobieństwo złapania dziury. Jakoś się udało, ale taka jazda nie daje komfortu i spokoju. Zresztą o komforcie raczej nie mogło być mowy. Przez ten deszcz.

Osiągnąłem dziś chyba jeden z lepszych wskaźników czasu jazdy netto do całkowitego czasu jazdy, wliczając przerwy. Na rowerze jadąc spędziłem 5:23 h, a w sumie wyszło około 6 godzin. Przy czym z 25 minut kwitnąłem na przystanku z daszkiem na granicy polsko- czeskiej, by przeczekać największą nawałnicę. Poza tym raz wstąpiłem do sklepu, by kupić batoniki.

Czuwała nade mną opatrzność, bo z domu zabrałem polarową czapkę. Przydała się znakomicie. Tyle czasu na deszczu powoduje, że ciepło z człowieka ucieka jak powietrze z rozprutego balonu. Czapka, mimo że pochłaniała wodę, trzymała ją w środku. Zatem przynajmniej w głowę było mi ciepło.

Dzisiejsza trasa miała sporo podjazdów, choć nie trawersowała jakichś gór. Jak już wspomniałem, byłem w Czechach. Tam jest sporo wzniesień. Może niezbyt długich, ale dość stromych. Poza tym okolice Wałbrzycha i samo miasto jest znane z niepłaskiej powierzchni.

Jak przyjechałem do domu, to nawet się nieśmiało zaczęło przejaśniać. No ale teraz znowu przez okno widzę ciężkie chmury. Pewnie znowu chcą się wypróżnić. Deszczem.

Przebieg mojego dzisiejszego wyjazdu był taki oto: Świdnica-Modliszów-Wałbrzych-Unisław Śl. Mieroszów-Zdonov-Tepice nad Metuji-Ceska Metuje-Police nad Metuji-Lachov-Vernerovice-Mezimesti-Starostin-Golińsk-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Jugowice-Zagórze Śl.-Jez. Bystrzyckie(tama)-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.
Rower znowu do czyszczenia. Warto też wymienić z tyłu klocki…




  • DST 109.30km
  • Czas 04:27
  • VAVG 24.56km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

deszcz

Piątek, 10 maja 2013 · dodano: 10.05.2013 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień absolutnie nie nadawał się na rower. Ci, którzy pozostali w domy, wygrali los na loterii. Ja do tych szczęśliwców się nie zaliczam. W planach na dziś był rower i nic tych planów nie było w stanie zmienić.

Rano pojechałem do pracy. Jechało się przyjemnie. Podwiewał jednak przeciwny wietrzyk. Trochę się z nim zmagałem, zatem nawet z zadowoleniem przyjąłem odczytany na liczniku czas porannej jazdy: 1:02 h. Po drodze, zwłaszcza w pobliżu Wałbrzycha, widoczne były ślady nocnych intensywnych opadów. Prognoza była taka, że rano te opady miały zaniknąć. Tak też się stało.

W pracy skrzętnie śledziłem prognozy na najbliższe godziny. Cóż, miało lać. Cały czas piętrzyły się ołowiane chmurzyska. Do godziny piętnastej, a więc do końca mojej pracy, deszczu nie było. Wiedziałem jednak, że wyrok na mnie już zapadł. Przemoknięcie do suchej nitki. Gdy ruszyłem przez Wałbrzych, spadły na mnie pierwsze krople. Deszcz się z każdą chwilą zmagać, by po jakiejś półgodzinie stać się ulewą. W takich warunkach pokonałem 80 km. Woda szybko spenetrowała wszystkie zakamarki. Dostała się do butów, przesiąkła ubiór. Na szczęście nie było strasznie zimno. Raz na chwilę opady ustały. Było to już blisko domu. No ale ułuda nie trwała długo. Ostatnie 10 kilometrów pokonywałem w ścianie wody. Deszcz żegnał mnie z przytupem…

No ale przecież człek nie jest z cukru, nie rozpuści się. Tak naprawdę, gdy już się jest całkowicie przemoczonym, to już jest wszystko jedno. Dla mnie o dziwo najgorszy był fakt, że miałem całkowicie zalane okulary i spory dystans pokonałem z patrzałkami podniesionymi na czoło. Wtedy woda wlewała się do oczu, które dziwnie zaczynały mnie piec. Nie wspomnę już o tym, że bez korekcyjnych szkieł jechało mi się ze znacznie mniejszym komfortem. Musiałem wypatrywać dziur na drodze, by w którąś nie wpaść, a dziur nie brakowało.

Z dzisiejszej przygody widzę takie oto pożytki: wzmocniłem ciało, pokrzepiłem ducha, a także w trudnych warunkach wypróbowałem swój nowy licznik. Poprzedni wylądował na śmietniku historii, bo zawiódł mnie podczas wilgotnej aury. Nowy jednak spisał się chwacko. Ani myślał przemóc od deszczu. Przemókł mi natomiast telefon, który schowany miałem w trójkącie pod ramą. Coś tam teraz pika i same wyskakują na nim cyferki. Trzeba będzie go podsuszyć…

Weekend zapowiada się kiepsko. Opady. Może uda mi się wyskoczyć w niedzielę. Jutro muszę wyczyść swój pojazd, bo po walce z deszczem ma na sobie miliard ziarenek piasku.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Szczawno Zdrój-Stare Bogaczowice-Sady Dolne-Kłaczyna-Roztoka-Jawor-Mściwojów-Goczałków-Strzegom-Stanowice-Nowy Jaworów-Milikowice-Komorów-Witoszów Dolny-Świdnica.