Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298725.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:2253.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:93:42
Średnia prędkość:24.05 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:160.99 km i 6h 41m
Więcej statystyk
  • DST 124.30km
  • Czas 05:00
  • VAVG 24.86km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Sowie forever

Środa, 10 lipca 2013 · dodano: 10.07.2013 | Komentarze 7

I znowu na dolnoślaskich trasach.
Rano do pracy w rekordowym w tym sezonie czasie 1 godziny i 3 sekund. Po pracy przy pięknej słonecznej pogodzie jazda przez Czechy w Góry Sowie.
Trasa: Świdnica-pogorzała-Wałbrzych-Mieroszów-Mezimesti-Hyncice-Broumov-Otovice-Tłumaczów-Nowa Ruda-Przełęcz Woliborska-Bielawa-Pieszyce-Bojanice-Opoczka-Świdnica.




  • DST 189.50km
  • Czas 07:31
  • VAVG 25.21km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bitwa Warszawska 2013 cz.2

Sobota, 6 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 0

W ostatni weekend, a dokładnie w ubiegły piątek i sobotę, miałem okazję przejechać na rowerze trasę Świdnica-Warszawa. Zawsze warto odwiedzić swoją stolicę, a dla rowerzysty taka wycieczka jest niemalże obowiązkowa. Towarzyszem mojej podróży był mój serdeczny kolega, Darek. Przejechałem z nim ładny kawałek Polski i Europy. Ja mieszkam w Świdnicy, Darek w Warszawie, zatem logiczne wydawało się przejechanie wspomnianej wyżej trasy. Od Świdnicy do Warszawy jest ponad 400 km. Dystans godny i raczej trudny do przejechania w jeden dzień. Zatem postanowiliśmy go zaliczyć w dwa dni.
W czwartek w nocy darek przyjechał pociągiem do Wrocławia, a ja go stamtąd odebrałem samochodem. W Świdnicy byliśmy około godziny drugiej w nocy. Po krótkiej (dla nas) nocy, około godziny ósmej w piątek wyruszyliśmy w drogę. Pogoda była znośna. Było pochmurnie, niezbyt ciepło, ale nie padało. Początkowy odcinek trasy (tak w granicach stu kilometrów) był dla mnie dobrze znany z moich poprzednich peregrynacji. Jechaliśmy przez Łagiewniki, Strzelin i Brzeg. W Brzegu obejrzeliśmy zamek Piastów Śląskich. Był to chyba jedyny obiekt architektoniczny, przy którym przystanęliśmy. Wart jest gruntownego zwiedzenia, no ale nie przy okazji tak intensywnej jazdy rowerowej. W Brzegu też przekroczyliśmy Odrę. Dalej był Stobrawski Park Krajobrazowy, Byczyna, Wieluń i Łask, w którym zakończyliśmy pierwszy etap. Przed Brzegiem złapał nas deszcz, który oblewał nas intensywnymi strumieniami przez około trzy godziny. Dystans do pokonania był jednak spory i jechaliśmy w strugach wody… . Przed Byczyną przekąsiliśmy co nieco. Zgodnie z naszą kulinarna tradycją, był to smaczny kotlet świniowy. Po obiedzie okazało się, że w tylnym kole Darka nie ma powietrza. Darek skleił dętkę i dziarsko poszusowaliśmy dalej. Jednak okazało się, że dętka popuszcza. Darek nie miał zapasowej, zatem widząc, ze ubytek powietrza nie następuje gwałtownie, co jakiś czas musiał dopompowywać koło. W Łasku byliśmy o 21:30. Już był wieczór. Licznik na końcu piątkowej trasy pokazał 251,8 km przy średniej prędkości 25,35 km/h Zameldowaliśmy się we wcześniej zarezerwowanej kwaterze na ul. Mickiewicza 5. Polecam to miejsce, bo jest niedrogie (nocleg 35 zł plus śniadanie 10zł) i sympatyczne za sprawą uczynnej pani gospodyni. Poszliśmy na wieczorną kolację. Niestety spożyliśmy pizzę, jak się okazało podgrzewaną w mikrofalówce. No ale człowiek głodny nie grymasi… Na spoczynek udaliśmy się mocno po dwudziestej trzeciej.
Rano było obfite śniadanie. Za dziesięć złotych sądzę, że się opłacało. Darek postanowił przed rozpoczęciem jazdy znowu rozebrać tylne koło i ponownie zakleić dziurę. Wyjechaliśmy dość późno, bo po dziesiątej. Trasa wiodła drogą krajową do Pabianic. Potem Była Łódź, Rzgów, Koluszki, Skierniewice. Darek zaproponował zmianę pierwotnego planu wjazdu do Warszawy od strony Pruszkowa, bo jest tam spory ruch. Pojechaliśmy zatem do Sochaczewa, by od tamtej strony wjechać do stolicy. Niestety w tym mieście rower Darka, a właściwie dziura w tylnym kole znowu zaczęła się dawać we znaki. Darek wcześniej co jakiś czas tak jak w dniu wcześniejszym dopompowywał koło, bo jednak łatka nie trzymała. W Sochaczewie dalsza jazda dla niego okazał się już niemożliwa. Pojawiła się co prawda pewna szansa na jej kontynuację, bo zobaczyliśmy sklep rowerowy przy wolnostojącym domku. Logiczne wydawało się, ze właściciel domu jednocześnie zawiaduje sklepem. Była sobota i godzina dziewiętnasta, zatem sklep był nieczynny. Mimo tego podjechałem pod sklep. W ogródku jakiś jegomość podlewał trawkę. Grzecznie wyłuszczyłem mu na czym polega problem. On pogonił mnie i odpowiedział tonem, w którym wyczułem wielką wyższość: „ a co mnie to obchodzi???”. W tym momencie krew mnie zalała. Może zareagowałem zbyt gwałtownie, bo rzuciłem temu człeczynie wiązkę godną rynsztoka. No ale jakoś nie mogłem się pohamować. On natomiast oblał mnie wodą z węża. Pewnie ocena mojego zachowania będzie jednoznacznie negatywna, ale ta reakcja była zupełnie instynktowna. Tak reaguję na ludzką nieuczynność i chamstwo.
Od Sochaczewa do Warszawy jest ponad 50 kilometrów. Jak już rzekłem, było po siódmej. Zatem dla mnie była ostatnia szansa na dojechanie do celu przed zapadnięciem zmroku. Darek tej szansy już nie miał. Zrozumiał moją chęć pokonania całej trasy i chyba nie miał pretensji, że go zostawiam w Sochaczewie, tak blisko celu, i sam gonię do stolicy. W pierwszej chwili do domu postanowił dojechać pociągiem. Ja natomiast puściłem się w ostra jazdę, by do Warszawy dojechać przed zapadnięciem zmroku. Prułem szybko, na liczniku cały czas było w okolicach 30 km/h. Miejscowości dłużyły się niemiłosiernie: Żelazowa Wola, Kampinos, Leszno… I wiele, wiele innych.
Do Warszawy wjechałem po godzinie 21. Była już szarówka. Z Darkiem umówiłem się tak, że jak będę już w stolicy, to telefonicznie dam mu znak. Darek był wkurzony i zawiedziony. Odpuścił pociąg i zadzwonił do kolegi, który podjechał do Sochaczewa samochodem. We dwóch odebrali mnie na warszawskim Bemowie przy Mc Donaldzie. Licznik pokazał 189,5 km przy średniej prędkości 25,20 km/h. Wieczór i prawie pół nocy przegadaliśmy z Darkiem i Anią u nich w mieszkaniu na Żoliborzu. Na spóźniony obiad był wykwinty kotlet Świniowy ze śliwkami … Dzięki, Ania! Nie tylko za ten kotlet, ale za cały sympatyczny wieczór. Dzięki, Darek, za wspólną jazdę. Do zobaczenia niebawem…
Tak więc Bitwa Warszawska 2013 zakończyła się. Czy powodzeniem? W dwa dni udało się przejechać ponad 440 km. Sądzę jednak, że nie. Co prawda ja dojechałem, ale Darkowi się nie udało. Postanowiliśmy zatem w przyszłości powtórzyć bitwę. Dojedziemy do stolicy, może już nie ze Świdnicy. Może z Przemyśla? Co Ty na to, Darek?
Parę fotek na stronie
http://www.bikeforum.pl/threads/36451-Bitwa-Warszawska-2013?p=303151#post303151




  • DST 251.80km
  • Czas 09:55
  • VAVG 25.39km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bitwa Warszawska 2013 cz.1

Piątek, 5 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 0

Opis w cz. 2




  • DST 120.80km
  • Czas 04:53
  • VAVG 24.74km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Broumova

Środa, 3 lipca 2013 · dodano: 03.07.2013 | Komentarze 0

Rano jazda do pracy, ale inną drogą, bo Wałbrzych cały rozkopany, i dojazd moją starą drogą wyrzucał mnie właśnie w samo sedno remontu.
Po pracy jazda do Czech na wielkorotnie przemierzanej trasie: Wałbrzych-Mieroszów-Hejtmankovice-Broumov-Hyncice-Mieroszów-Rybnica Leśna-Głuszyca-Jez. Bystrzyckie (tama)-Lubachów-Świdnica. Pogoda niezła, choć straszyły burzowe chmury.