Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 298725.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2016

Dystans całkowity:1640.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:73:11
Średnia prędkość:22.42 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:136.72 km i 6h 05m
Więcej statystyk

Koniec zimnego kwietnia. Sobótka

Piątek, 29 kwietnia 2016 · dodano: 29.04.2016 | Komentarze 0

Ostatnia jazda w kwietniu znowu w chłodzie. Rano nawet w mrozie. Tęsknię już za upałami... Poranne wstawanie może wykończyć... Spać, spać, spać...
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Dziećmorowice-Bystrzyca Górna-Lutomia Dolna-Mościsko-Kiełczyn-Wiry-Sady-Sobótka-Maniów-Domanice-Klecin-Pszenno-Jagodnik-Świdnica.




Nowy napęd. Kamienna Góra

Czwartek, 28 kwietnia 2016 · dodano: 28.04.2016 | Komentarze 0

Miłe uczucie ogarnia człowieka, gdy rano może wyruszyć do pracy na rowerze w zupełnych jasnościach. Dzisiejszy poranek był bezchmurny, zatem światło było tym bardziej intensywne. Niestety ciągle jest bardzo zimno. Dziś nawet w Świdnicy, która jest jednak zdecydowanie cieplejsza od położonego około 20 km dalej Wałbrzycha, zobaczyć można było przymarznięte szyby samochodów. Ubrałem się zimowo i wcale nie było to przesadą. Zwłaszcza chwaliłem sobie wzięcie polarowej czapki. Ptaki w lasku za Pogorzałą nieśmiało ćwierkały, ale ich jądra ciągle chyba są niedogrzane, bo ich trele były bardzo słabe…
W kolarzówce wymieniłem napęd. Znowu postanowiłem korzystać z dwóch łańcuchów, które będę wymieniał co 2000 km. Sposób ten polecił mi mój kolega serwisujący moje rowery. To były kolarz i ma sprawy techniczne w małym paluszku. Na poprzednim takim systemie przejechałem dwa sezony i mocno ponad 30 000 km. Nowy napęd prawie sam jechał…
Po pracy ciągle chłód panował nad Dolnym Śląskiem. Nie rozgrzały mnie nawet krzepkie podjazdy w okolicach Wałbrzycha i dodatkowo założyłem na siebie antywiatrowe wdzianko. Czapkę cały czas błogosławiłem. Koło osiemnastej zrobiło się ciut cieplej. Wyszło słońce, a ja wystawiłem ku niemu swe wychłodzone kości. Było miło.
No dobra, kończę te dyrdymały, bo jutro też jadę rowerem do pracy i muszę wstać tuż po piątej…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-(Glinik)-Mieroszów-Krzeszów-Kamienna Góra-Jaczków-Stare Bogaczowice-Sady Dolne-Kłaczyna-Jugowa-Strzegom-Stanowice-Stary Jaworów-Milikowice-Witoszów Dolny-Świdnica.




Zdechlak do boju. Przełęcz Srebrna

Niedziela, 24 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 2

W czwartek, gdy kończyłem swoją jazdę na kolarzówce, już w Świdnicy, napęd zakończył swój żywot. Spodziewałem się tego, jeździłem na jego „zarżnięcie”. Mocniejsze depnięcie na nierównej kostce w okolicach świdnickiego rynku spowodowało, że łańcuch zgrzytnął i spadł. Najpierw myślałem, że zerwał się, ale nie. Jakoś powoli dojechałem do domu, lecz było dla mnie jasne, że na weekendowy wyjazd będę musiał odkurzyć swój rower wyprawowy, starego Zdechlaka. Tak też się stało. Dziś przed dziesiątą Zdechlak wyruszył do boju. Za miesiąc wybieram się na swoją wyprawę, na Kretę, zatem warto było sprawdzić stan roweru wyprawowego. Znowu panował sakramencki ziąb. Nie wiem czy w końcu doczekam się pięknej wiosny. Chyba już na Krecie. Patrzyłem na prognozy pogody na tej wyspie. Słońce, słońce i słońce – przy 25-28 stopniach. Za miesiąc będzie jeszcze cieplej. No ale dzisiaj niestety trzeba było marznąć. Miałem na sobie prawie zimowy strój (za wyjątkiem długich rękawiczek i czapki), ale i tak przemarzłem. W połowie drogi założyłem antydeszczowe i antywiatrowe wdzianko, ale pomogło dość marnie.
Gdy uświadomiłem sobie, że dzisiejszą jazdę odbędę na Zdechlaku, od razu wymyśliłem sobie trasę. Postanowiłem jechać na Przełęcz Srebrną w Górach Sowich. Z tymi sowiogórskimi przełęczami jest podobnie jak z kobietami: im niższa, tym bardziej wredna. Przełęcz Srebrna ma tylko 586 mnpm, ale podjazd od strony Budzowa jest nad wyraz dający popalić. Trzy kilometry od początku Srebrnej Góry na przełęcz, nawet z pewnym odcinkiem zjazdowym, wymagają konkretnego napinania mięśni. Moja kolarzówka nie ma takich przełożeń, by swobodnie wjechać na przełęcz, a Zdechlak ma szerszy zakres. Nieco pieprzu dodaje fakt, że najsztywniejszy odcinek trzeba wdrapywać się po kostce. Dziś dodatkowo na podjeździe był przeciwny wiatr. Kiedyś swobodnie wjeżdżałem na górę na blacie, dziś niestety tylko na środkowej tarczy. Raz nawet musiałem stanąć, bo pokazały mi się mroczki przed oczami. Kiedyś stan ten zbagatelizowałem i wylądowałem w przydrożnym rowie po omdleniu. Brak tlenu. Dziś po zatrzymaniu się parę razy odetchnąłem głębiej i mogłem dalej windować się do góry. Na odwieczne pytanie rowerzystów: co silniejsze nogi czy płuca, ja dziś odpowiedziałem sobie, że nogi…
Na dziewięćdziesiątym kilometrze w czeskim przygranicznym Starostinie zjadłem obiad. W trakcie czekania na swój kotlet świniowy obserwowałem niebo. Gdy przez chmury przebiło się słońce, było nawet miło, gdy nasza gwiazda zniknęła, natychmiast robiło się zimno. Czeski odcinek wycieczki oraz spory kawałek już po naszym kraju, musiałem walczyć z wiatrem. Prędkość oscylowała między 16-18 km/h.
Końcówkę swej trasy postanowiłem, jak zwykle gdy jadę od tej strony, przeprowadzić koło tamy na Jeziorze Bystrzyckim. Dziś niedziela. Setki osób postanowiło tam się wybrać: albo do jakiejś knajpy przy jeziorze, albo po prostu by podziwiać monumentalną tamę. Zrobił się z tego koszmarny korek na drodze. Samochody kotłowały się jak śledzie w beczce. Ja mogłem jakoś przejechać, ale na dwóch odcinkach i tak musiałem prowadzić rower między trąbiącymi autami. Zgroza.
Ostatnim akordem jazdy były gwałtowne opady śniegu z deszczem, które złapały mnie tuż przed Świdnicą. Śnieg pod koniec kwietnia owszem może się zdarzyć, ale dawno czegoś takiego nie było.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Burktów-Bojanice-Pieszyce-Bielawa-Rudnica-Budzów-Srebrna Góra-Przełęcz Srebrna-Wolibórz-Nowa Ruda-Tłumaczów-Broumov-Hyncicie-Starostin-Mieroszów-Unisław Śl.- Rybnica Leśna-Głuszyca-Jugowice-Zagórze Śl. – Jez. Bystrzyckie (tama)-Lubachów-Burkatów-Witoszów Dolny-Świdnica.




Jazda do Czech. Broumov

Czwartek, 21 kwietnia 2016 · dodano: 21.04.2016 | Komentarze 0

Poranny przymrozek znowu mnie nieco zniesmaczył. No ale dziś w lasku za Pogorzałą ptaszki ładnie śpiewały, zatem nie było powodów do wulgaryzmów. W pracy jednak chwilę musiałem nabierać nieco ciepła. Po pracy pojechałem do Czech. Było nieco górek. Średnia-jak dla mnie-wyszła całkiem niezła, ale jakoś męczyłem się koszmarnie. Formy nadal brak...
Trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych -(Gaj)-Mieroszów-Mezimesti-Hejtmankovice-Broumov-Hyncice-Ruprechtice-Mezimesti-Mieroszów-Rybnica Leśna-Głuszyca-Jugowice-Jez. Bystrzyckie (tama)-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.




Wulgaryzmy na trasie. Niemcza

Wtorek, 19 kwietnia 2016 · dodano: 19.04.2016 | Komentarze 0

Pieprzony ziąb, pieprzony wiatr. Z moich ust na dzisiejszej trasie leciały ciut bardziej wulgarne wulgaryzmy. Gdzież ta wiosna!? Nawet ptaszkom z tego zimna chyba spuchły jaja, bo gdy rano jechałem do pracy przez lasek za Pogorzałą, to zamiast normalnie głośno dawać miłosne koncerty swoimi trelami, milczały osowiałe. Cóż, taką uwagą ornitologiczną zakończę ten wpis.
Może jeszcze dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Dziećmorowice-Lubachów-Bojanice-Pieszyce-Dzierżoniów-Dobrocin-Niemcza-Byszów-Stoszów-Jaźwina-Wiry-Marcinowice-Gruszów-Wilków-Niegoszów-Świdnica.




Ekskurs w Łódzkie 2/2. Oława-Zduńska Wola

Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 0

W końcu udało mi się w tym roku po raz pierwszy wyruszyć w dwudniową trasę. Wcześniej raz przeszkodziły humory aury, raz nadmierne imprezowanie w przeddzień wyjazdu. Na początku tygodnia kupiłem bilet kolejowy na spodziewanej mojej trasie powrotnej ze Zduńskiej Woli. Zatem klamka zapadła. Z uwagą śledziłem pogodę. Najpierw prognozowano na piątek i sobotę ciepłe i słoneczne dni. Im bliżej wyjazdu, tym wyglądało to bardziej kiepsko. Nie chciałem tracić dnia urlopu, zatem postanowiłem, ze początek mojego wyjazdu nastąpi w piątek po pracy. Rano w piątek objuczony małym plecaczkiem, w którym zmieściłem wszystkie potrzebne dla mnie rzeczy, wyruszyłem do pracy. Z przyjemnością zauważyłem, że o godzinie mojego wyjazdu jest już prawie widno, ale mimo to wziąłem przednie oświetlenie w postaci lampki czołowej. Do pracy przybyłem przed czasem, ale do jakichś rekordów z zeszłego roku (dojazd mocno poniżej godziny) brakują jeszcze całe lata świetlne. Powoli widać jednak wzrost formy. Z pracy zwolniłem się godzinę wcześniej, czyli o czternastej. Wszystkie moje strony z prognozami pogody wieściły popołudniowe opady deszczu. Celem mojej jazdy była Oława, położona około 100 km od Wałbrzycha. Chciałem przy okazji zaliczyć dwie „dziewicze” miejscowości, co wiązało się z lekkim nadłożeniem drogi. Gdy wyjeżdżałem, owszem chmurzyło się, ale było ciepło i sucho. Dobroć natury skończyła się, gdy na moim liczniku pokazał się dystans 60 km. Najpierw nieśmiałe krople spadały z chmur, jakby chcąc przekonać się, czy wolno im więcej. Potem rozzuchwalone zaczęły grubnąć, by w końcu w zupełnym szale walić na umęczony wilgocią świat. Po jakimś czasie byłem kompletnie przemoczony. No ale do celu było coraz bliżej. Gdy tak moczyło mnie deszczysko zastanawiałem się czy jednak nie odpuścić sobie tych „dziewiczych” miejscowości. Pierwszą z nich była mikroskopijna wieś Chwatnica. Wiedzie do niej ślepa droga, przecinająca autostradę A4 pięknym wiaduktem. Na street view jakoś nie mogłem dopatrzyć się czy droga jest asfaltowa czy szutrowa. Miałem w pamięci swój zeszłoroczny szpurt do osady Kurowskie Chałupy, położonej w podobny sposób. Wtedy puściłem się w namokniętą gruntową drogę, czego efektem było kompletne umorusanie siebie oraz co gorsza zabłocenie całego roweru. Postanowiłem zatem, że jeśli będzie asfalt to jadę, jeśli błocko, to sobie odpuszczam. Gdy dojechałem do drogowskazu „Chwastnica 2 km”, droga okazała się jak najbardziej asfaltowa. Zatem jazda. Na chwilkę deszcz zrzedł, a mnie głupiemu wydawało się, że może zupełnie się wyłączy. Po zaliczeniu Chwastnicy (dwa domki na krzyż plus zadziwiająco duży plac zabaw dla dzieci), znowu powróciłem na wojewódzką drogę Środa Śl.-Oława. Była dość mocno eksploatowana przez ciężarówki, które pchały się na autostradę. Jechało się niezbyt przyjemnie, bo gdy mijał mnie taki spalinowy potwór, to miałem wrażenie, że funduje mi dodatkowy prysznic. Drugą „dziewiczą” miejscowością na mojej trasie były Zabardowice. Zapamiętam je dobrze, bo w samej miejscowości oraz może kilometr za nią ciągnie się sakramencki wybity bruk. Na złość deszcz jeszcze bardziej mnie zaatakował. Podskakiwałem na wybojach nic prawie nie widząc, bo woda zalewała mi okulary. Tak to Zabardowice broniły swego „dziewictwa”. No ale nieskutecznie. Nagrodą dla mnie było zobaczenie w niedługim czasie tablicy „Oława”. Wjeżdżałem do niej od strony zachodniej i okazało się, że miasto nawet posiada swoją powierzchnię. Zawsze do tej pory śmigałem przez Oławę oby do mostu na Odrze i szło mi to całkiem szybko. Tym razem też musiałem sforsować tę rzekę, bo nocleg miałem na drugim brzegu, już na samym końcu miasta. Miejscem mego lokum były pokoje gościnne „Neptun”. Wcześniej telefonicznie zarezerwowałem sobie tam nocleg. Przybytek okazał się schludny i sympatyczny. Sprężyłem się i po zameldowaniu się pensjonacie, w przemoczonych do suchej nitki ciuchach, tym razem pieszo, ponownie przeszedłem most na Odrze, by zaopatrzyć się w sklepie w spożywcze produkty – na kolację i śniadanie następnego dnia. W pokoju z lubością zdjąłem ciężki przyodziewek. Wszystko porozwieszałem po meblach, by wyschło. Najgorzej było z butami, wiedziałem bowiem z doświadczenia, że przez jedną noc raczej nie uda się z nich wyplenić wilgoci. Bez przekonania odkręciłem grzejniki – w pokoju i łazience. I oto stał się cud! Grzejniki zaczęły emitować ciepło. W kwietniu raczej wszyscy odłączają ogrzewanie, zwłaszcza w takich miejscach noclegowych. Ubranie, buty i plecak poupychałem zatem na grzejnikach. Gorący prysznic i herbata zrobiły swoje. Sen przyszedł nie wiedzieć kiedy.
Rano pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było sprawdzenie stanu nieba. Były na nim granatowe chmury, ale prześwitywało też błękitne sklepienie. Nie padało. Wszystko mi pięknie wyschło, tylko było, jakby tu rzec, mocno zanieczyszczone. Bez marudzenia i przeciągania struny wyszykowałem się do jazdy. Zjadłem śniadanie, spakowałem do plecaka swój bagaż. Rower pokryty był piaskiem. Na czyszczenie ani nie miałem czasu, ani środków do tego. Skutkiem tego było żałosne rzężenie napędu, które towarzyszyło mi przez cały dzień. Pierwsze kilometry szły mi jakoś opornie. Zastanawiałem się nawet, czy to nie jakieś choróbko podstępnie zaczyna wyniszczać mi organizm. Przecież poprzedniego dnia przemokłem dokumentnie i zmarzłem też przy tym nielicho. Trasa była płaska, wiatr nie przeszkadzał, deszczu też nie było. A ja się jednak męczyłem. Po minięciu Namysłowa, dostałem niespodziewanie werwy. Kręciłem z większą lekkością. Niebo było podzielone na dwie części. Północna, którą miałem przed sobą, była błękitna, z tyłu, na południu, kłębiły się ponure chmurzyska. Uciekałem zatem niepogodzie. Wielkich szans nie miałem, w okolicach Wieruszowa, dopadły mnie opady. Były jednak mało intensywne i wielkiej krzywdy mi nie zrobiły. Trasa moja wiodła aż przez cztery województwa: dolnośląskie, opolskie, wielkopolskie i łódzkie. Jechałem bocznymi drogami, których stan w większości nie jest idealny (eufemizm). Raz jechałem drogą, która kiedyś była ruchliwą krajówką Wrocław-Warszawa. Teraz jest bez kategorii, ale ma za to przydatne dla rowerzystów pasy awaryjne. Do Warty też parę kilometrów mknąłem krajówką, ale ruch był minimalny. W miarę przybywania kilometrów uświadomiłem sobie, że moja pierwotnie założona trasa jest w rzeczywistości dłuższa niż wynikałoby to z moich obliczeń. Znalazłem się w lekkim niedoczasie. Pociąg w Zduńskiej Woli nie poczeka. Przeanalizowałem trasę i udało mi się znaleźć wariant alternatywny, krótszy, ale umożliwiający zaliczenie trzech nowych gmin. Zrezygnowałem też z normalnego knajpiarskiego obiadu na rzecz suchego prowiantu. Na około 160 kilometrze znowu dopadł mnie jakiś kryzys. Kiedyś tego nie miałem, no ale lata lecą. Na ostatnich kilometrach znowu dostałem szwungu. Jechało mi się bez wysiłku, nawet łańcuch przestał zgrzytać. Gdy stanąłem na dworcu w Zduńskiej Woli, do odjazdu pociągu zostało 20 minut. Na liczniku pokazała się liczba 199,2 km. A więc puściłem się na małą rundkę, by dokręcić do tych dwóch paczek.
W pociągu było miło i ciepło. Po trzech godzinach jazdy dotarłem do Wrocławia. Na przesiadkę nie miałem za dużo czasu, a więc nie kupiłem biletu w kasie, tylko od razu wtarabaniłem się do szynobusu. Szkoda że nie można kupować jednego biletu na Intercity i koleje lokalne… Konduktorka nawet nie wzięła ode mnie opłaty za wystawienie biletu. Nie wyglądałem chyba zbyt dobrze, cały umorusany jak nieboskie stworzenie. W Jaworzynie Śl. czekała mnie kolejna przesiadka. Półtorej godziny czekania lekko mnie zniesmaczyło. Do domu miałem 11 kilometrów. Jak ja nie lubię jeździć po ciemku! Jednak perspektywa tkwienia na dworcu aż prawie do północy podziałała na mnie mobilizująco. Założyłem lampkę czołową, z tyłu włączyłem mrugające światełko i w drogę. Jechało się nawet dobrze. Samochody mijały mnie sporym łukiem. Nawierzchnia ukazywała się w kręgu wątłego światła. Kierowcy grzecznie na mój widok wyłączali długie światła. Sielanka. W domu byłem nieco po jedenastej… Wyjazd zaliczam do udanych, choć, gdy w piątek tłukłem się na bruku w strumieniach deszczu miałem na tę sprawę nieco inny pogląd. Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia: czy to jest mokre rowerowe siodełko, czy ciepły fotelik…
Trasa:
OŁAWA-Stary Górnik-Janików-Biskupice Oławskie-(woj. opolskie)- Brzozowiec-Mikowice-Przeczów-Niwki-Smarchowice Śl.-Namysłów-Objazda-Kowalowice-Głuszyna-(woj. wielkopolskie)- Drożki-Nowa Wieś Książęca-Żurawiniec-Łęka Mroczeńska-Mroczeń-Joanka-Słupia pod Kępnem-Jankowy-Donaborów-Świba-(woj. łódzkie)- Kuźnica Skakawska-Wieruszów-Polesie-Osowa-Niwiska-Galewice-Dąbrówka-Ostrówek-Gąszcze-Ostrówek-Przybyłów-Leliwa-Górka Klonowska-Klonowa-Sowizdrzały-Godynice-Zadębieniec-Szczesie-Zwierzyniec-Chajew-Kolonia-Chajew-Bukowiec-Kliczków Mały-Kliczków-Kolonia-Kliczków Wielki-Rowy-Tworkowizna-Charłupia Wielka-Rakowice-Smardzew-Kościerzyn-Baszków-Bartochów-Małków-Duszniki-Warta-Włyń-Rossoszyca-Borek Lipiński-Boczki Stare-Babiniec-Zamłynie-Annopole Stare-Wiktorów-Annopole Nowe-Izabelów-Czechy-ZDUŃSKA WOLA
(wliczono Jaworzyna Śl.-Nowy Jaworów-Stary Jaworów-Świdnica, 11 km).




Ekskurs w Łódzkie 1/2. Świdnica-Wałbrzych-Oława

Piątek, 15 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 0

Trasa:
ŚWIDNICA-Witoszów Dolny-Witoszów Górny-Pogorzała-Wałbrzych-Dziećmorowice-Złoty Las-Lubachów-Bystrzyca Górna-Bojanice-Lutomia Górna-Lutomia Dolna-Mościsko-Tuszyn-Jaźwina- Janczowice-Mniowice-Ratajno-Łagiewniki-Białobrzezie-Pożarzyce-Jezierzyce Wielkie-Dankowice-Jordanów Śl.-Popowice-Tyniec n. Ślęzą-Rochowice-Piotrków Borowski-Borów-Brzezica-Brzoza-Węgry-Stary Śleszów-Nowy Śleszów-Chwstnica-Piskorzów-Wierzbno-Sobocisko-Zabardowice-OŁAWA.
Opis w części 2/2.




Moje Roubaix. Przełęcz Walimska

Wtorek, 12 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 0

Poranny dojazd do pracy zajął mi 1:05 h. Rekord sezonu, ale do najlepszych wyników brakuje jeszcze z 7 minut. Rano nie było wiatru i jechało się całkiem dobrze. Mogło być nieco cieplej, ale przecież nie wszystko można mieć na raz. Po pracy było sporo górek. Podjazdy dziwnie mnie męczyły. Trzeba zrzuć z 5 kg i będzie lżej. Niedługo Kreta i ciągłe podjazdy, zatem trzeba mieć przyzwoitą formę...
Cechą charakterystyczną mojej dzisiejszej jazdy były odcinki brukowe. Zatem to Roubaix. Do pracy dwa bruki. Na podjeździe na Przełęcz Walimską kolejne dwa, no i na zjeździe jeden. Na kolarzówce pokonuje się je kiepsko. No ale się udało. Jakoś strasznie denerwowała mnie mżawka. Według prognoz miało być bez opadów, ale prognozy mijały się z prawdą. Delikatnie mówiąc.
Dzisiejsza trasa: 
Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-(Glinik)-Unisław Śl.-Rybnica Leśna-Głuszyca-Jugowice-Walim-Przełęcz Walimska-Pieszyce-Dzierżoniów-Kiełczyn-Wiry-Marcinowice-Gruszów-Pszenno-Jagodnik-Świdnica.




Jazda zastępcza w deszczu. Strzelin

Niedziela, 10 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 0

Deszcz, deszcz, deszcz. Po lecie z początku tygodnia ani śladu. Wczoraj cały dzień intensywnie lało, o jeździe można było zapomnieć. Dziś poranek też nie był lepszy. Ciężkie krople i mgła. W planach miałem jazdę ku Kotlinie Kłodzkiej, ale gdy zamiast wcześnie rano, wyjechałem po jedenastej, wiedziałem, że muszę zrobić jakąś trasę zastępczą. O jedenastej właśnie deszcz zamienił się w mżawkę. Było też zimno, bo powietrze mocno wychłodziło się opadami. Miałem dobrą okazję, by wypróbować swój nowy nabytek: kurtkę przeciwdeszczową z Lidla. Ma wściekły seledynowy kolor i wygląda całkiem solidnie. W trakcie mojej jazdy mżawka raz ustawała na chwilę, raz zmieniała się w drobny lub średni deszcz. Jakaś wielka ulewa mnie jednak nie dosięgła. Kurtka spisała się przyzwoicie, ale przed oberwaniem chmury jednak nie uchroni. Sporo ponad sto kilometrów w takich warunkach jednak daje w kość. Zwłaszcza że drugą połowę trasy przyszło mi jechać pod wiatr. Jeszcze przed wyjazdem przeanalizowałem na mapie okolice Strzelina. Wypatrzyłem tam dwie dziewicze wioski: Krzepice i Częszyce. By nieco urozmaicić sobie jazdę postanowiłem je zaliczyć. I tak też się stało. Po przyjeździe do domu wszystkie ciuchy od razy wrzuciłem do pralki. Wrzuciłem też do niej licznik, który pod bramą swego domu schowałem do tylnej kieszeni bluzy. Z niepokojem czekałem na koniec prania, ale solidna Sigma nie dała się wcześniej mżawce, nie dała się później i pralce…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Wiry-Jaźwina-Słupice-Oleszna-Ratajno-Łagiewniki-Strzelin-Krzepice-Częszyce-Krzepice-Wyszonowice-Strzelin-Piotrków Borowski-Jordanów Śl.-Świątniki-Sobótka-Marcinowice-Gruszów-Pszenno-Świdncia.




Niziny? Udanin

Czwartek, 7 kwietnia 2016 · dodano: 07.04.2016 | Komentarze 0

Rano w rześkim powietrzu, ciemnościach (które dość szybko się jednak rozpierzchły) oraz wśród wściekłych ptasich treli pokonałem swoje 22 kilometry do pracy. Pokusiłem się nawet, już po przyjeździe do domu, o ustalenie mojej porannej porcji wspinaczki. Wyszło że do pracy mam 299 m podjazdów. Nieźle, by się obudzić. W pracy zameldowałem się mocno przed siódmą, licznik wskazał 1:07 h czasu jazdy. Trochę lepiej niż wcześniej, ale wciąż sporo poniżej zeszłorocznych osiągnięć.
Trzy ostatnie jazdy maiłem po górkach, dziś zatem postanowiłem pojeździć po lżejszym terenie. No ale u mnie całkowitych nizin praktycznie nie ma. Zatem po pracy poszwendałem się po pagórkach, a wyliczona suma podjazdów wyniosła około 500 m. Tak więc niziny!
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Stare Bogaczowice-Sady Dolne-Roztoka-Strzegom-Goczałków-Lusina-Udanin-Imbramowice-Siedlimowice-Śmiałowice-Panków-Pszenno-Jagodnik-Świdnica.