Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 299444.60 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.71 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2020

Dystans całkowity:1860.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:79:55
Średnia prędkość:23.28 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:132.89 km i 5h 42m
Więcej statystyk

Nocne koszmary. Udanin

Wtorek, 8 września 2020 · dodano: 08.09.2020 | Komentarze 0

W nocy śniły mi się koszmary. Ludzie umarli z mojej rodziny mieszali się z żywymi. Wstałem wczesnym ranem z lekkim zamętem w głowie. O porze mej pobudki panuje jeszcze ciemna noc. Z domu wyruszyłem jak zwykle w okolicach 6:15. Już było jasno, mimo wszystko przezornie odpaliłem lampki z przodu i z tyłu. Na Allegro kupiłem sobie nawet kolejną lampkę przednią, by wraz z już zamontowaną lepiej rozświetlała ciemności, które niebawem przyjdą. Czekam na jej odbiór.

Do pracy dojechałem w dość kiepskim czasie, ale był spory przeciwny wiatr. Poranek był chłodny. Na grzbiet zarzuciłem termoaktywną bluzę i na górze było OK. Krótkie spodenki jednak nie za bardzo grzały, czułem zatem ukąszenia zimna na nogach. W pracy z przyjemnością oblewałem się ciepłą wodą. Prysznic może nie nadawałby się do pięciogwiazdkowego hotelu, ale dla mnie jest wystarczający.

Prognozy były dobre. Dzień miał być słoneczny. Wiedząc o tym i spodziewając się jasności panującej dłużej niż zwykle (ze względu na tę słoneczną aktywność), wyruszyłem z pracy zgodnie z moim harmonogramem, czyli o 15:30, bez wcześniejszego zwalniania się. Mam jeszcze 5 godzin do wybrania, ale warto rozsądnie nimi gospodarować. Dzień zaiste był przyjemny. Słońce miło grzało, na niebie jak okiem sięgnąć panował ładny błękit. Tylko wiatr był ciut za duży. No ale najpierw przeszkadzał, a potem stał się moim druhem.

Po początkowych sfałdowaniach w okolicach Wałbrzycha, dalej trasa była dalej raczej łatwa. Jechało mi się przyjemnie i jakoś opuściły mnie nocne koszmary. Czułem tylko lekkie ukłucia niepokoju, gdy uświadamiałem sobie, że sezon powoli się zamyka. Cóż, tak to już jest.


Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Stare Bogaczowice-Sady Dolne-Kłaczyna-Godzieszówek-Kostrza-Rogoźnica-Targoszyn-Goczałków-Lusina-Udanin-Gościsław-Imbramowice-Domanice-Klecin-Wilków-Niegoszów-Świdnica.




Oławskie ostatki. Brzeg

Niedziela, 6 września 2020 · dodano: 06.09.2020 | Komentarze 0

Pierwsza niedziela miesiąca w Świdnicy zwiastuje giełdę staroci. Zgodnie ze swoimi zamiłowaniami poszedłem na nią w poszukiwaniu ciekawych numizmatów. Coś tam kupiłem u swojego stałego sprzedawcy, a przy okazji zbadałem pogodę. Było przejrzyście, choć ciut chłodnawo. Po powrocie zjadłem pożywne śniadanie: jajecznicę z trzech jaj.

Na rower wyruszyłem, kiedy dzwony świdnickiej katedry uderzyły dziesięć razy. Jechało mi się znakomicie. Od dawna nie czułem się tak dobrze. Kilometry umykały jak przyspieszony film. Cieszyłem się jazdą. Znowu dokładnie wyznaczyłem sobie przebieg mojego wyjazdu. Jako miasto docelowe ustaliłem Brzeg w województwie opolskim, a przy okazji postanowiłem przekręcić swoim rowerowym kołem po dwóch ostatnich niezaliczonych przeze mnie miejscowościach w powiecie oławskim: Maszkowie i Psarach. Do Brzegu ostatnio jeździłem właściwie tylko w jedną stronę, bowiem wracałem pociągiem. Teraz wymyśliłem sobie także powrót na rowerze. Dzień jeszcze długi, forma wystarczająca, a więc warto było spróbować.

Wspomniane przeze mnie dwie dziewicze wioski położone są dość kiepsko, bowiem można do nich dotrzeć odbijając od ruchliwej krajówki Wrocław-Opole (droga krajowa nr 94). Pamiętam, że raz nią jechałem na tym odcinku (tj. z Brzegu do Oławy), ale wtedy nie zawinąłem do Maszkowa i Psar. Dziś już nie mogłem odpuścić. W niedzielę ruch na krajówce był niezbyt wielki, a więc spokojnie mogłem się nią poruszać.

Za Brzegiem poczułem głód. Na szczęcie w niedalekich Małujowicach był otwarty sklep. Uzupełniłem w nim zapas płynów oraz kupiłem starego pączka. Mimo że był już twardawy i miał budyniowe nadzienie nader niewielkie, smakował wybornie. Za kilkadziesiąt kilometrów przystanąłem na stacji „Pieprzyk” w Karczynie. Tu zjadłem hot doga. To były moje jedyne posiłki na dzisiejszej trasie.

Do domu dotarłem po dziewiętnastej. Gdzieś w głowie jakiś głos mi mówił, żeby dociągnąć do dwóch setek, ale jakoś mi się nie chciało.

Powiat oławski jest czwartym, w którym dotarłem do wszystkich miejscowości. Wcześniej były wałbrzyski, świdnicki i dzierżoniowski. No ale jest jeszcze co robić na moim Dolnym Śląsku…

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Wiry-Sady-Sobótka-Nasławice-Jordanów Śl.-Borów-Borek Strzeliński-Kończyce-Goszczyna-Witowice-Oleśnica Mała-Osiek-Godzikowice-Maszków-Gać-Psary-Lipki-Brzeg-Małujowice-Wiązów-Strzelin-Zielenice-Karczyn-Łagiewniki-Jaźwina-Boleścin-Świdnica.




Drogi najgorsze. Henryków

Czwartek, 3 września 2020 · dodano: 03.09.2020 | Komentarze 0

Wziąłem sobie na dziś urlop. Z dwóch powodów: po pierwsze chciałem się wyspać, bo ostatnio kiepsko z tym było u mnie, a po drugie oczywiście zaplanowałem przejażdżkę. Oba cele zrealizowałem. Wstałem mocno po siódmej. Byłem wypoczęty i gotowy do jazdy.

Po wczorajszej gumie dużą pompką dziś rano dopompowałem tylne koło. Manometr wskazał, że miało ono ciśnienie 4 atmosfer. Nawet nieźle wczoraj docisnąłem małą pompeczką. Parę ruchów wystarczyło, by nabić przepisowe 8 atmosfer. Co duża pompka, to duża. Przy okazji sprawdziłem ciśnienie w przednim kole, było 6 atmosfer. Uzupełniłem braki i mogłem jechać w trasę. Na marginesie można wspomnieć, że w kołach z tak dużym ciśnieniem należy co jakiś czas je sprawdzać i uzupełniać ubytki, bo po prostu powietrze powoli ucieka przez wentylki.

W końcu wyjechałem po dziesiątej. Było niezbyt ciepło, ale słońce ładnie oświetlało świat aż po horyzont. Przebieg trasy zaplanowałem wcześniej. Miałem zamiar zaliczyć kilka dziewiczych miejscowości w powiatach strzelińskim i ząbkowickim. Zostało ich mi tutaj dosłownie kilka, ale dość kiepsko są położone. Gdzieś w ślepych zaułkach, w zakamarkach Wzgórz Strzelińskich, gdzie zatrzymał się czas i prace remontowe na drogach.

No właśnie. Gdy w końcu dotarłem do dziewiczego rejonu, musiałem zmagać się nie tylko z trudnym terenem, ale także z koszmarnymi dziurami. W niektórych miejscach asfalt całkowicie się ulotnił i pozostały ostre kamienie i wyżłobienia, w których można byłoby zmieścić całkiem spory pakunek. Jechało mi się koszmarnie. Lepiej było jechać pod górę, bo przecież nie można rozwinąć wtedy zbyt dużej prędkości. W dół za to cały czas na klamkach… Zarówno w górę, jak i w dół plątałem się w absurdalnym slalomie, bo jednak chciałem omijać co większe dziury. Cały czas kołatało mi w głowie, że za chwilę złapię gumę. No ale jednak te dobite na maksa atmosfery do obu kół zrobiły swoje: kiszki nie było. Dla porządku wymienię zaliczone dziś dziewicze miejscowości: Pogroda, Kaczowice, Dobroszów, Płosa (powiat strzeliński), Zakrzów. Witostowice i Raczyce (powiat ząbkowicki).

W Świdnicy zrobiłem dodatkowe parę kilometrów, bowiem podjechałem do paczkomatu na drugim końcu miasta. Odebrałem przesyłkę i stwierdziłem, że jak sam człowiek nie zrobi sobie prezentu, to na innych można czekać latami…


Dzisiejsza trasa: Świdnica-Wiry-Jaźwina-Łagiewniki-Strzelin-Biały Kościół-Gębczyce-Romanów-Dobroszów-Witostowice-Wadochowice-Henryków-Ciepłowody-Podlesie-Niemcza-Gilów-Dobrocin-Uciechów-Włóki-Mościsko-Lutomia Górna-Opoczka-Świdnica.




Na tropach noblistki. Sokolica

Środa, 2 września 2020 · dodano: 02.09.2020 | Komentarze 0

Kilka ostatnich dni nie udało mi się pojeździć. Winna temu była pogoda oraz moje rozleniwienie. Miałem wybrać się w niedzielę, ale górą było rzeczone lenistwo. Prognozy były kiepskie, ale faktycznie można było się wybrać, bo wielkich opadów nie było. Poniedziałek i wtorek był deszczowy, zwłaszcza wczoraj wybranie się na rower byłoby rodzajem masochizmu. No więc dziś już nie miałem wyjścia. Rower był obowiązkowy.

Rano pojechałem do pracy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu pod spód założyłem długą bluzę. Oj, przydała się. Rano było chłodno i bez tego odzienia zmarzłbym jak murzyn na biegunie. Ponoć nie wolno używać słowa „murzyn”, ale ja jestem starej daty i mogę… Jadąc po pracy parę razy miałem zamiar ją zdjąć (bo nieco się zgrzewałem), ale w końcu nie chciało mi się stawać i na grzbiecie bluzę dowiozłem do domu.

Na dziś prognozy też były niepewne. Do plecaka spakowałem więc kurtkę oraz ochraniacze na buty. Kurtka już nie raz była w akcji, ale ochraniaczy jeszcze nie używałem. Zarówno jedno jak i drugie się nie przydały. Rano nieco pokropiło, ale nie było potrzeby używać wspomnianej odzieży. Po południu była dość ładna pogoda. Było niezbyt ciepło, ale słonecznie.

Z pracy zwolniłem się godzinę wcześniej, a więc o 14:30. Miałem przed sobą ponad setkę, a nie za bardzo lubię jeździć po zmroku. Mam parę godzin do wykorzystania, ale niewiele, zatem muszę gospodarować nimi roztropnie.

Wałbrzych opuszałem ścieżkami rowerowymi, przez tzw. Strefę. Ich ciąg ma kilkanaście kilometrów. Kierowałem się na Czechy, przez wałbrzyskie Podgórze i Glinik. Aby objechać ruchliwe ulice, gdy już skończyły się ścieżki, wbiłem się w ulicę Poznańską. Jest tam szkoła podstawowa nr 5. Wiele lat temu i ja tam uczęszczałem. Z pewnym rozrzewnieniem patrzyłem na dzieci, które opuszczały jej gmach. Wypatrywałem tam siebie, małego brzdąca w niebieskim fartuszku. No tak, nikogo takiego nie było. Fartuszki odeszły do lamusa…

Gdy rozpoczynałem podjazd przez Glinik, poczułem, że złapałem gumę z tyłu. Zakląłem siarczyście, bowiem starta czasu na wymianę dętki rysowała przede mną perspektywę powrotu po zmierzchu. No ale cóż, zabrałem się za robotę. W oponie znalazłem wbitą w nią małą metalową blaszkę. To ona była winna tej awarii. Oponę od wewnątrz podkleiłem łatką. Wymieniłem dętkę, nabiłem w nią powietrza, ile tylko mogłem, i ruszyłem dalej. Przede mną była trasa z dziurawymi drogami, a więc należało uważać.

Po wałbrzyskich podjazdach zaczął się miły odcinek do czeskiej granicy, lekko w dół i z wiatrem. Czechy też przeskoczyłem w miarę szybko. Na kolejnej granicy spotkałem swojego kolegę z pracy, Grześka, który też dymał na rowerku. Zamieniliśmy parę słów, życzyliśmy sobie szerokiej drogi i ruszyliśmy w swoje strony.

Głównym celem mojej jazdy był odcinek Włodowice-Świerki. Staram się go pokonać raz w roku, bowiem odnosi się na nim wrażenie dotarcia na koniec świata. Asfalt odcinkami jest dobry, a odcinkami fatalny. Ponoć w Krajanowie, który jest w środku tego odcinka, pomieszkuje nasza noblistka, pani Tokarczuk. Mnie nie było dane ją dostrzec.

Do domu wróciłem o 19:30. Znowu podczepiłem się pod ambitnego kolarza. Ostatnie parę kilometrów mknęliśmy 40 km/h.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Mieroszów-Mezimesti-Hyncice-Broumov-Otovice-Tłumaczów-Włodowice-Sokolica-Krajanów-Świerki-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Jugowice-Lubachów-Burkatów-Świdnica.