Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 313086.90 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.66 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Przelot do Sieradza cz.2

Niedziela, 16 lutego 2014 · dodano: 18.02.2014 | Komentarze 0

Trasa:
NAMYSŁÓW-Kamienna-Strzelce-Szerzyna-Strzelce-Domaszowice-Dziedzice-Włochy-Polkowskie-WoskowiceGórne-(woj. wielkopolskie)-Dalanów-Proszów-Krzyżowniki-Sadogóra-WielkiBuczek-Aniołka-Parcele-Trzcinica-(woj. opolskie)-Janówka-Kostów-(woj.wielkopolskie)-Siemianice-Klasak-Opatów-Wielisławice-(woj. łódzkie)-KuźnicaSkakawska-Wieruszów-Polesie-Osowa-Niwiska-Galewice-Kaski-Dąbrówka-Ostrówek-Rybka-Augustynów-Piaski-Lututów-Dębina-Kluski-Wandalin-Bujnów-Złoczew-NowaWieś-Rembów-Zapole-Próba-Tumidaj-Dębołęka-Kłocko-Jeziory-SIERADZ.

W połowie zeszłego tygodnia wyłoniła się dla mnie perspektywa zaliczenia weekendowej dwudniowej trasy rowerowej. Warunkiem koniecznym był wolny czas, który udało mi się zorganizować. Okolicznością przychylną byłaby także dobra pogoda, a prognozy były optymistyczne. Nie pozostało mi nic innego jak obmyślenie trasy.

Z reguły swoje dwudniowe wypady organizuję tak, by w pierwszy dzień dotrzeć do jakiegoś punktu, a w drugi także rowerem wrócić do domu. Metoda dobra, lecz ograniczająca obszar peregrynacji. Postanowiłem zatem tym razem nieco inaczej przygotować trasę. Umyśliłem sobie wyruszyć cięgiem do przodu, a w niedzielę popołudniem i wieczorem wrócić do domu pociągiem. Po krótkim studiowaniu mapy, na cel jazdy wybrałem Sieradz. Odległość w sam raz na dwa dni jazdy przy mojej kiepskiej jeszcze dość formie, bo dystans który zamierzałem przebyć mieścił się w granicach 250-300 km. Jako miasto noclegowe kończące pierwszy etap wybrałem Namysłów. Zbadałem rozkład jazdy pociągów i kupiłem bilet dla siebie i roweru na trasie Sieradz-Wrocław. Pewnikiem było, że nadworcu w Sieradzu muszę stawić się nie później niż o godz. 16:55.

Wyjechałem w sobotę po godzinie dziewiątej.Już zdążyłem przyzwyczaić się do zimowego słońca i ładnej pogody. I tym razem krajobraz nie przypominał lutego, lecz raczej koniec marca. Drogi suche, na polach zieleń wschodzących ozimin, brak śladów śniegu. Dodatkowym korzystnym czynnikiem był sprzyjający wiatr, który lekko pchał mnie do przodu. Przez całe dwa dnie jazdy był raczej moim sprzymierzeńcem, co ostatnio rzadko się zdarzało. Do Namysłowa postanowiłem jechać nie najkrótszą trasą. Na mapie wcześniej wypatrzyłem niezdobytą gminę Domaszowice i ona to właśnie determinowała kierunek mej sobotniej jazdy. Przez to musiałem odbić mocno na wschód. Początkowe 90 kilometrów (nieco za Brzeg) przebrnąłem szybko nie podniecając się za bardzo dobrze znanymi mi obrazkami. Barierą w swobodnej jeździe w tych okolicach jest Odra. Na odcinku sporo ponad 100 kilometrów(między Wrocławiem i Opolem) są tylko dwa mosty drogowe – w Oławie i Brzegu. Chcąc zatem przedostać się na drugą stronę rzeki, trzeba zahaczyć o jedną z tych miejscowości. Przez to trasy nie są zbyt urozmaicone. W trakcie jazdy stwierdziłem, że jednak siodełko nie współpracuje odpowiednio z moim naturalnym siedziskiem na cztery litery. W rowerze wymieniłem niedawno między innymi sztycę podsiodełkową i widocznie ustawiono mi ją niezbyt dobrze w stosunku do mojej anatomii. Tak na marginesie, moja anatomia w tym przypadku domaga się, by dzióbek siodełka był leciutko skierowany w dół. Korzystając z postoju pod sklepem, szybko doprowadziłem dzióbek do odpowiedniego położenia. No teraz to można jechać!

Za Brzegiem szybko uciekłem z drogi krajowej i zagłębiłem się w okolice Stobrawskiego Parku Krajobrazowego. Przez 40 kilometrów jechałem bocznymi spokojnymi dróżkami, patrząc z zaciekawieniem na „dziewicze” miejscowości. W tych rejonach już jeździłem kilkakrotnie, ale tym razem jednak pociągnąłem ciut inaczej. Trasa była płaska, wiatr wiał w plecy.Nieznośna lekkość jazdy. No, to taki żarcik. Pożywiłem się dwoma batonikami wśród leśnych ostępów. W Domaszowicach byłem po piętnastej. Pozostał mi jeszcze krótki odcinek do Namysłowa, ale już drogą krajową. Nocleg miałem zarezerwowany w Willi Mario na peryferiach miasta. Okazało się, że miejsce to jest całkiem sympatyczne, a koszt noclegu wyniósł 50 zł. Namysłów znam dobrze. Na rowerze odwiedzałem go kilkakrotnie, w tym dwa razu tu nocowałem. Zatem po zameldowaniu się na miejscu nie chciało mi się nigdzie ruszać. Na obiadokolację zamówiłem sobie pizzę z dowozem, zrobiłem małe zakupy na śniadanie w pobliskim sklepie.Spokojnie mogłem zasiąść przez telewizorem, by obejrzeć jak Kamil Stoch zdobywa swój drugi złoty medal. Wieczorem przeanalizowałem jeszcze raz pogodę. Zapowiadano nocne opady deszczu, ale dzień miał być bez opadów. Rower zamelinowałem w swoim pokoju, bo lepiej mieć na oku swój pojazd, jeśli jest taka możliwość.

Rano zaraz jak wstałem wyjrzałem przez okno. Faktycznie było mokro, lecz niebo się przecierało. Śniadanie zjadłem szybko, by nie tracić czasu. Nie lubię spieszyć się na pociąg i być w niedoczasie. Gdy pakowałem się, uwagę moją zwróciło dziwne położenie mego sidełka. Było przekrzywione. Najpierw pomyślałem, że jest to wynikiem mojego wczorajszego gmerania przy przestawieniu jego położenia. Po sekundzie jednak do mnie dotarło, że przyczyna była inna. Pękł pierścień mocujący. Szpara przebiegała wzdłuż całej jego wysokości. Na szmelc. Była niedziela, a zatem wszystkie sklepy rowerowe pozamykane. Trochę zmroziła mnie myśl, że cały dzień będę siedział na bujającym się siodełku maksymalnie opuszczonym w dół. Ta ostatnia sprawa była dla mnie mniej uciążliwa, bo normalne położenie siodełka nie jest zbyt wysokie. Czasem warto być napoleońskiego wzrostu… W trasę wyruszyłem po zrobieniu sobie fotki z miejscem swego noclegu. To taka moja mała tradycja. Siodełko jednak doskwierało. Kręciło się w kółeczko, a jeśli chodzi o jego wysunięcie, było daleko od komfortu. No ale nie miałem wyjścia. Było znacznie chłodniej, założyłem nawet swój pomarańczowy kaftanik, który wożę na niepogodę. Co prawda nie padało, ale wilgoć pryskała spod kół, a i wiaterek też nie próżnował. Tym razem jednak podwiewało głównie z boku.

Pierwsza część trasy wiodła krajówką w stronę Kluczborka, tą samą, która odwrotną stronę jechałem poprzedniego dnia. Zaraz jednak skręciłem w boczne drogi nowym ku wioskom… Teren stał się lekko pagórkowaty, lecz podjazdy były skromniutkie. Najpierw wjechałem do Wielkopolski, by za chwilę ponownie wskoczyć na Opolszczyznę, a następnie znowu do Wielkopolski. Ostatecznie przed Wieruszowem wdarłem się na teren województwa łódzkiego. O tych wszystkich zmianach administracyjnych informowały niebieskie tablice umieszczone nawet na drogach lokalnych. Oczywiście przy każdej takiej tablicy było obowiązkowe zdjęcie. Za statyw służył mi wyjęty bidon z odkręconą końcówką…

Po krótkim czasie od rozpoczęcia jazdy poczułem ciężkość na żołądku. Zaczęła mi się odbijać zjedzona na śniadanie zawartość puszki. Była to jakaś nieświeża pewnie chabanina. Co gorzej, narastać począł ból głowy. Jazda przestała dawać frajdę. Przed Lututowem postanowiłemnieco zmodyfikować trasę, niestety zmiana poszła w kierunku jej skrócenia. Od wspomnianej miejscowości do samego Sieradza jechałem już drogą krajową. Mimo niedzieli ruch był spory, zwłaszcza przed samym celem mej podróży. W Sieradzu na Orlenie wypiłem kawę i bez apetytu przełknąłem hot doga. Myślałem że mi na ból głowy pomoże ta kawa, ale podziałała odwrotnie. Na dworcu w Sieradzu zameldowałem się na półtorej godziny przed swoim pociągiem. Polskie koleje okazały się punktualne. We Wrocławiu czekałem jeszcze ponad godzinkę na swój szynobus do Świdnicy. W domu byłem przez jedenastą.

Mimo przygód z siodełkiem i bolącym czerepem wyjazd uważam za udany. Zrobiłem razem 280,7 km, zaliczyłem cztery województwa, jeden nowy powiat (sieradzki), jedenaście nowych gmin i 64 „dziewicze” miejscowości. Warto wspomnieć, że nazwy niektórych wiosek były bardzo oryginalne (Złotówka, Włochy, Aniołka-Parcele, Rybka, Wandalin i słynny Tumidaj), część z nich uwieczniłem na zdjęciach.

W trakcie jazdy pociągiem już wymyśliłemkolejny cel…
Parę zdjęć na stronie:
https://picasaweb.google.com/102288579913784363005/PrzelotDoSieradza1516022014#




Przelot do Sieradza cz.1

Sobota, 15 lutego 2014 · dodano: 18.02.2014 | Komentarze 0

Trasa:
ŚWIDNICA-Jagodnik-Miłochów-Gogołów-Wirki-Wiry-Jędrzejowice-Jaźwina-Janczowice-Mniowice-Sieniawka-Ratajno-Łagiewniki-Białobrzezie-Karczyn-Brochocinek-Piotrowice-Mikoszów-Strzelin-Biedrzychów-Głęboka-Wyszonowice-StaryWiązów-Wiązów-Częstocice-Owczary-(woj.opolskie)-Skarbimierz-Osiedle-Skarbimierz-Brzeg-Pisarzowice-Kościerzyce-Złotówka-Czepielowice-Śmiechowice-Kurznie-Tarnowiec-Mąkoszyce-Borek-Grodziec-Gola-Świerczów-Dąbrowa-Starościn-Siemysłów-Domaszowice-Zalesie-Gręboszów-Kamienna-NAMYSŁÓW
Opis w cz.2




Do Czech

Sobota, 8 lutego 2014 · dodano: 08.02.2014 | Komentarze 1

Mówić dziś o przedwiośniu, to powiedzieć za mało. Dziś panowała wiosna. Słońce, błękit i te sprawy. Należy przy tym zauważyć, że nasza gwiazda oprócz emitowania światła, zaczęła wreszcie grzać. Upału wielkiego oczywiście nie było, lecz przyjemnie było wystawić twarz ku grzejącym promieniom. Nawet wiatr jakoś ucichł i nie przeszkadzał. Wszystkie te elementy nakazywały wybrać się na rower. Ja jednak miałem pewne wątpliwości, bo dość solidnie się przeziębiłem. Nie mając wszakże gorączki, postanowiłem jednak spróbować swych sił.
Wyruszyłem wpół do dziesiątej, a jako kierunek obrałem Wałbrzych i dalej Czechy. Jechałem do Wałbrzycha swoją drogą dojazdową do pracy. Dojazdową, ale na rowerze, bo samochodem jeżdżę inaczej. Do rozpoczęcia sezonu dojazdów rowerowych do pracy brakuje jeszcze miesiąc z okładem. No ale z przyjemnością wspinałem się ku Pogorzale. Droga dobra, ruch samochodowy niewielki. Można jechać… Z trzech odcinków podjazdowych, dwa były na początku trasy. Najpierw wspomniany podjazd do Wałbrzycha, potem kolejny, by Wałbrzych opuścić. Szybko się rozgrzałem, a choroba jakoś się nie dawała we znaki. Na drodze było nieco grzejącej się wilgoci, pozostałość nocnego przymrozku.
Siodełko, które trochę przeszkadzało mi podczas poprzedniej jazdy, tym razem nie doskwierało czterem literom. Nastąpiła pełna symbioza.
Na trasie zaliczyłem też „dziewiczą” miejscowość, a mianowicie Nowe Siodło koło Mieroszowa. Jej „dziewiczość” była wszakże pozorna. Pamiętam że kiedyś tam już zajechałem i było to w roku 2007. Niestety mój terminarz za tamten rok (gdzie wpisywałem szczegółowo trasy) gdzieś mi przepadł i potem jak systematyzowałem dane odnośnie moich przejazdów, rok 2007 nie został precyzyjnie skatalogowany.Zatem jeszcze raz wstępuję do tych „ślepych” wiosek i przysiółków, by móc je z czystym sumieniem zaliczyć na swoje konto. A przyświeca mi tu myśl przewodnia, by dotarzeć do wszystkich miejscowości woj. dolnośląskiego.
Jazda przez Czechy była przyjemna i szybka. Dwadzieścia kilometrów przeleciało jak z płatka. Od Nowej Rudy zaczął się ostatni około 13- kilometrowy podjazd. Nachylenia były jednakże umiarkowane, można było jechać 15-21 km/h.
Do domu dotarłem około piętnastej. Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-UnisławŚl.-Mieroszów-Nowe Siodło-Mieroszów-Golińsk-(Czechy)-Starostin-Mezimesti-Ruprechtice-Hyncice-Broumov-Otovice-(Polska)-Tłumaczów-NowaRuda-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Jugowice-Jez. Bystrzyckie (tama)-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.




Szosówka do boju!

Niedziela, 2 lutego 2014 · dodano: 02.02.2014 | Komentarze 0

Po dwutygodniowej przerwie spowodowanej atakiem zimy, dziś udało mi się zaliczyć małą trasę.Dodatkowo podniecała mnie myśl, że wypróbuję swoją kolarzówkę po generalnym remoncie. Pochłonął on sporo forsy, ale warto było. Maszynka chodzi jak zegarek. Nieco inaczej zmienia się biegi, ale w moment można się przyzwyczaić.Natomiast tyłek nie mógł się przyzwyczaić do nowej pozycji. Na szosówce nie jeździłem od ponad trzech miesięcy, w tym czasie eksploatowałem swój stary rower wyprawowy. Cóż, efekt jest taki, że mnie pobolewa ta newralgiczna część ciała. Ale przejdzie. Tak zastanawiałem się w trakcie jazdy, czy siodełko nie jest zbyt wysoko… Jak dalej będą problemy, będę musiał przy nim pogmerać.
Na jazdę lepsza była wczorajsza sobota, ale nie mogłem się wyrwać. Na dziś zapowiadano małe opady deszczu i śniegu. Rano sprawdziłem pogodę na www.meteo.pl.Opady owszem, ale wieczorem. Zaufałem temu portalowi. Notabene pomyłki zdarzają się tam rzadko. Trochę z niesmakiem wyobrażałem sobie, że oto moja śliczna szosóweczka utytła się. Jednak drogi były przeważnie susze, a jazda na odcinkach, gdzie skropliła się wilgoć, nie powodowała zabrudzeń. Pierwszą cześć jazdy miałem z wiatrem, niestety środkowy najdłuższy odcinek znowu był naznaczony jazdą z jęzorem do pasa, bo wiało pokutniczo. Dopiero ostatnie 20 kilometrów dało ulgę.
Trasa:Świdnica-Pszenno-Panków-Pożarzysko-Imbramowice-Bogdanów-Osiek-Gościsław-Udanin-Konary-Gądków-Rąbienice-Gądków-Mierczyce-Luboradz-Jawor-Roztoka-Jugowa-Dobromierz-Świebodzice-Milikowice-Komorów-WitoszówDolny-Świdnica.
Na trasie dwiedziewicze miejscowości w powiecie jaworskim: Gądków i Rąbienice.




Styczniowa wiosna cz.2

Niedziela, 19 stycznia 2014 · dodano: 19.01.2014 | Komentarze 0

Ze względu na niezwykłą pogodę w środku zimy, trochę wolnego czasu oraz chęci (tych ostatnich na rower raczej nie brakuje), postanowiłem zrobić sobie mały dwudniowy sobotnio- niedzielny wypadzik. W piątek uważnie przestudiowałem prognozy pogody na weekend. Te były pomyślne. Wziąłem zatem mapę do garści i wytyczyłem sobie trasę. Oczywiście nie mogła być zbyt forsująca, bo forma raczej słaba. Poza tym styczeń nakłania do rowerowej pokory. Cel wypadł na miejscowość Chocianów. W piątek wieczorem sprawdziłem możliwość noclegu.Znalazłem go w hotelu „Pod Dębem”. Cena nie była zbyt wygórowana, zatem szybk otelefonicznie zarezerwowałem sobie miejsce.
Prz ywyborze trasy przyświecał mi cel zaliczenia nowej gminy oraz wielu „dziewiczych” miejscowości. Rzeczoną gminą była Gromadka, położona wśród lasów gmina w powiecie bolesławieckim. Jakoś do tej pory broniła się skutecznie przedmoimi atakami. To taki żarcik. Gminy świadomie zaliczam od roku. Wcześniej po prostu lawirowałem obok.
Do boju wyruszyłem w sobotę po dziewiątej. Skromny bagaż zmieściłem w plecaku. Dzień był piękny, słońce wzięło się do roboty. Przypominał dni z połowy marca,choć szosy były mokre po nocnym deszczu. Beztrosko przemierzałem kilometry.Czułem się jak na prawdziwej wyprawie. Nocleg poza domem, nowe widoki, nowe drogi… Po przejechaniu może 20 kilometrów poczułem, że tylne koło lekko się miota! Guma! Pomacałem fachowo nad wyraz brudną oponę. Powietrze zeszło, ale jednak w oponie było jako-takie ciśnienie. Dopompowałem i pojechałem dalej. Ze dwa razy jeszcze stawałem, by zrobić użytek z pompki, nim zrozumiałem, że tak dalej się nie da. Na przystanku autobusowym we wsi Dzierżków wyjąłem nowiutką dętkę i resztę potrzebnych rzeczy. Wymiana poszła nawet sprawnie. Ubrudziłem się tylko jak nieboskie stworzenie. Z filozoficznym spokojem przyjrzałem się rowerowi, który znowu miał na sobie chyba z pół kilo błota. A tak zawzięcie pucowałem go w czwartek!
Za Złotoryją wkroczyłem w „dziewicze” tereny. Zawsze w takim przypadku z przyjemnością przyglądam się okolicy. Pogoda cały czas zachwycała. Nawet wiatr nie przeszkadzał. Za wioską Stary Łom zostawiłem swój ulubiony asfalt. Droga gruntowa była nawet przyzwoita. Biegła przez może dwa kilometry – do wioski Osła, pierwszej w zdobytej gminie Gromadka. Miałem jeszcze nieco czasu, a zatem zamiast jechać prosto do swego celu postanowiłem trochę pokluczyć. Przemierzyłem kilka wiosek, dotarłem wreszcie do samej Gromadki. Od niej do Chocianowa jest około16 kilometrów. Było koło czwartej, zatem mocniej nacisnąłem na pedały, by zdążyć przed nocą. W swoim hoteliku zameldowałem się, gdy świat okrył już mrok.Po szybkiej kąpieli wyskoczyłem do miasta, by coś przekąsić. Na obiadokolację była pizza, dość kiepska, ale byłem na tyle głodny, że przełknąłem ją bez marudzenia.
Wieczorem obejrzałem drużynowy konkurs skoków w Zakopanem, wychyliłem puszkę piwa i koło dziesiątej zasnąłem sprawiedliwym snem.
Nazajutrz pierwsza rzeczą, którą uczyniłem było wyjrzenie przez okno. Mam taki odruch.Sprawdzam pogodę. No i co? Mżyło. Styczniowy deszcz może skutecznie zniechęcić do jazdy. Ale jakoś nie przejmowałem się tym. W hotelu zjadłem śniadanie,spakowałem się szybko i w drogę. Żarty się skończyły. Już pierwsze kilometry uświadomiły mi, że całą drogę mam pod wiatr. Wiał z południowego- wschodu, a tam właśnie jechałem. Mżawka powoli ustąpiła, ale z powodu ciężkiego oparu widoczność była może na sto metrów. Zapaliłem tylną lampkę. Zawsze to większa szansa, że jakiś nieuważny kierowca jednak wypatrzy pulsującą czerwień. Wiatr nie był jakiś strasznie mocny, ale bezkompromisowo przeciwny na całej drodze.Już po piętnastu kilometrach miałem lekko dość. W głowie odtwarzałem sobie mapę, szukając jakiejś najbliższej stacji kolejowej. Wsiąść do pociągu byle jakiego… No ale brnąłem dalej. Jazda pod wiatr, szczególnie gdy forma mizerna,uczy pokory. Z początku chciałem ominąć Legnicę, ale okazało się, że wypatrzona przeze mnie na mapie drożyna jest ułudą, jednak musiałem przebijać się przez kilkanaście kilometrów przez to miasto. Ostatnie kilometry jechałem na ostatnich nogach. Zaczęło padać. Niezbyt obficie, ale wystarczająco, by zmoczyć mnie dość skutecznie. Do domu dotarłem po piętnastej.
Czy było warto? No jasne! Choć namachałem się konkretnie, jednak czuję zadowolenie.Wpadła też nowa gmina oraz 27 nowych miejscowości z powiatów złotoryjskiego, legnickiego, bolesławieckiego, polkowickiego i lubińskiego. Już teraz z nostalgią myślę, kiedy następny wyjazd.
Trasa wyjazdu:
Sobota:
ŚWIDNICA-Słotwina-Komorów-Milikowice-(Ciernie)-Świebodzice-Siodłkowice-Dobromierz-Jugowa-Roztoka-Borów-Dzierżków-Gniewków-Czernica-Zębowice-Jawor-Piotrowice-Chroslice-Sichów-Łaźniki-Rokitnica-Kozów-Złotoryja-Uniejowice-Zagrodno-Modlikowice-Jadwisin-Witkówek-Witków-Groble-StaryŁom-Osła-Różyniec-Krzyżowa-Gromadka-Wierzbowa-Pasternik-CHOCIANÓW
Niedziela:
CHOCIANÓW-Chocianowiec-Trzebnice-Marynów-Michałów-Lisiec-ZimnaWoda-Wiercień-Głuchowice-Kochlice-karczowiska-Kochlice-Rzeszotary-Legnica-Bartoszów-Koskowice-Księginice-Mikołajowice-PawłowiceWielkie-Pawłowice Małe-Mierczyce-Skała-Luboradz-Mściwojów-Targoszyn-Goczałków-Graniczna-Strzegom-Międzyrzecze-Satnowice-Pasieczna-NowyJaworów-Stary Jaworów-Witków-Milikowice-Komorów-Witoszów Dolny-ŚWIDNICA




Styczniowa wiosna cz.1

Sobota, 18 stycznia 2014 · dodano: 19.01.2014 | Komentarze 0

Opis w cz. 2




Idzie zima...

Sobota, 11 stycznia 2014 · dodano: 11.01.2014 | Komentarze 0

Ależ dzisiaj wiało! Wiatr był na mojej trasie boczny i przeciwny, rzadko pomagał. Pogoda oprócz tego znośna. Słonecznie i sucho. Z lekkim zawstydzeniem patrzyłem na swój umorusany po poprzednich jazdach rower. Trzeba go lekko odpucować.Trasę wytyczyłem do Ząbkowic Śl., po drodze udało mi się zaliczyć cztery „dziewicze”miejscowości: Sulisławice, Szklary-Huta, Siodłowice oraz Pawłowice. Mały odcinek drogi prowadził krajową Ósemką. Jakże ja jej nie lubię! Dlatego szybko uciekłem ku wiochom… Na ostatnim odcinku spotkałem swego kolegę – Mirka z Pieszyc, który dzielnie śmigał na swoim Dominatorze.
Pogoda chyba rzeczywiście się zmienia. Gdy już wracałem nad głową wisiały mi ciężkie chmury. Może śniegowe? Szkoda byłoby przerywać tak pięknie zaczęty sezon. No ale śnieg przecież w końce spadnie.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Wiry-Jędrzejowice-Włóki-Dzierżoniów-Piława Dolna-PiławaGórna-Brodziszów-Sulisławice-Szklary-Huta-Siodłowice-Bobolice-ZąbkowiceŚl.-Pawłowice-Braszowice-Budzów-Ostroszowice-Bielawa-Pieszyce-Bojanice-Świdnica.




Czwarty król

Poniedziałek, 6 stycznia 2014 · dodano: 06.01.2014 | Komentarze 1

Jeszcze nigdy nie byłem na rowerze na Trzech Króli. Zima ciągle gdzie indziej, a więc można kontynuować rowerowe wycieczki.
Do biblijnych trzech króli ja bym dziś dorzucił dla rowerzystów czwartego: Wiatr.On to rozdawał karty i rządził iście po królewsku. Wiało z południa. Dokładnie pierwszą część trasy król mi sprzyjał, a w drugiej skarcił niemiłosiernie. Po cóż jeździć po górach!? Wystarczy 50 kilometrów pod wiatr i ma się miękkie nogi. Co zrobić?Jak chce się zimą śmigać, trzeba wziąć pod uwagę mocne podmuchy.
Celem jazdy było stare miasto Środa Śląska. Nazwa jego pochodzi od dnia tygodnia, wktórym odbywał się tu targ. Znam je dobrze, zatem dziś raczej nie oglądałem zabytków.
Wytyczając trasę zadbałem, by dotrzeć do dziewiczych dolnośląskich miejscowości. W tym roku w dalszym ciągu chcę dokładać nowe wioski do listy już zaliczonych przeze mnie na rowerze. Dziś swą zdobycz wzbogaciłem o trzy okazy: Ujów (powiat wrocławski), Czechy i Ogrodnica (powiat średzki śląski). Zwłaszcza ta pierwsza ma dość oryginalną nazwę. Stanąłem nawet przy tabliczce by zrobić zdjęcie. Dość zabawnie wygląda tabliczka z napisem „Ujów” umieszczona na niezwykle wysokich słupkach. Czyżby umieszczono ją tak wysoko, by utrudnić dopisanie miejscowym dowcipnisiom (no może z innej wsi) „Ch” na początku? Pamiętam kilka takich przerobionych tabliczek. Oto np. w nazwie „Stare Rochowice” ktoś dopisał kreskę nad pierwszym„o” w słowie „Rochowice”, gdzie indziej ktoś fantazyjnie wykreślił „Ok” w nazwie „Okrzeszyn” i w to miejsce wpisał „Jebi”. Ot, polski folklor.
Roweru już nie czyszczę. No tylko napęd nieco przecieram. Daremny trud. Dziś po 500 metrach jazdy po Świdnicy z mokrych i błotnistych ulic przykleiło się do mojego roweru chyba z pół kilo czarnej mazi.
Prognozy są na razie korzystne, więc może uda się jeszcze w tym miesiącu nieco pokręcić.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pszenno-Gruszów-Klecin-Domanice-Maniów-Mietków-Ujów-Kostomłoty-Zabłoto-Siemidrożyce-ŚwidnicaPolska-Czechy-Rakoszyce-Środa Śl.-Ogrodnica-Ciechów-Samborz-Jarsoław-Pielaszkowice-Gościsław-Żarów-Wierzbna-Świdnica.




Styczniowe przedwiośnie

Sobota, 4 stycznia 2014 · dodano: 04.01.2014 | Komentarze 1

Na dziś wymyśliłem sobie nieco trudniejszą trasę niż w Nowy Rok.Z wieloma podjazdami. O jakichś prawdziwych górach nie ma co mówić, choć właściwie jechałem przez Góry Wałbrzyskie (tak dla porządku). Góry Wałbrzyskie nie przekraczają 900 mnpm i w związku z tym nie są trudne dla rowerzysty w pełni sezonu. Najwyżej położone miejsca na mojej trasie nie windowały się wyżej niż 500-600 m.
Trochę bałem się jednak, że porywam się na cięższą jazdę, choć forma zupełnie kiepska. No ale skoro wczoraj w głowie powstał plan, należało go zrealizować. A postanowiłem wybrać się do czeskiego Broumova.
Wyjechałem przed dziesiątą. Wcześniej chyba nie było sensu, bo po nocy dość długo odmarzała szadź. Zresztą dzień był pochmurny i jeszcze koło ósmej straszył szarówką. Ta pochmurność nawet mi odpowiadała. Przynajmniej nie było słońca, które podczas moich poprzednich jazd strasznie raziło w oczy. No i można było się uczciwie wyspać.
Pogodę sprawdziłem starannie. Nie lubię zimą jeździć w deszczu. Miało być pochmurnie, ale bez opadów. No i dobrze! Deszczu co prawda nie było, ale cał yczas jechałem trasą nasiąkniętą wodą i błotem. Temperatura na lekkim plusie.
Pierwsze 30 kilometrów to generalnie jazda pod górę.Najtrudniejsze były podjazdy w samym Wałbrzychu. Zwłaszcza 6- kilometrowy ulicami Niepodległości i Wałbrzyską. Tu drobna uwaga. Już kiedyś zastanowiło mnie, że w Wałbrzychu jest ul. Wałbrzyska. To dość dziwne. Czy w Warszawie jest Warszawska? Albo dajmy na to w Kórniku Kórnicka? Chyba nie… Tak mi się wydaje,choć pewności nie mam, ale nazwa tej ulicy pozostała niezmieniona, gdy do Wałbrzycha w latach sześćdziesiątych przyłączono miejscowość Glinik. W Gliniku mogła być przecież ul. Wałbrzyska.No dobra. Dość tych dywagacji. W każdym razie dość zmordował mnie ten pierwszy odcinek. Na rozstaju dróg za Wałbrzychem (kierunki na Rybnicę Leśną i Unisław Śl.) odczytałem z licznika prędkość średnią. 16,5 km/h. Kiepsko.
No ale dalej było już w dół. Do samej czeskiej granicy. W Czechach zrobiłem małą pętelkę i wracałem tą sama trasą. No ale zamiast do Wałbrzycha, pojechałem do Głuszycy.
Na podjeździe z Unisławia do Rybnicy Leśnej po raz pierwszy tego roku widziałem śnieg. Zalegał w przydrożnych rowach. No ale nie dziwota. W tym miejscu śnieg można zobaczyć nawet na przełomie kwietnia i maja.
Na trasie, zarówno w Polsce jak i w Czechach widziałem sporo rowerzystów. Tak jak ja wykorzystywali dziwne przedwiośnie na początku stycznia, by trochę pośmigać.
Zima jednak przyjdzie. W styczniu, lutym. Nie daj Boże w marcu i kwietniu. Bo wtedy prawdziwy początek sezonu rowerowego może się nieco przesunąć.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Bystrzyca Dolna-Lubachów-Złoty Las-Wałbrzych-UnisławŚl.-Mieroszów-Mezimesti-Hejtmankovice-Broumov-Hyncice-Mezimesti-Mieroszów-UnisławŚl.-Rybnica Leśna-Głuszyca-Olszyniec-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.




Setka na Nowy Rok

Środa, 1 stycznia 2014 · dodano: 01.01.2014 | Komentarze 2

Cóż może być bardziej cudownego niż rozpoczęcie sezonu rowerowego w Nowy Rok? Taka oto przyjemność dziś mnie spotkała. Nawet zbyt nie chcę ubolewać nad słabością swej formy i jazdą z wywieszonym jęzorem.
Pogoda dla rowerzystów wymarzona.Dla narciarzy pewnie kiepska. Śniegu ani grama, drogi suche, słoneczko ładnie przygrzewa. Gdyby tylko jeszcze ten wiatr sobie odpuścił… No ale jakoś nie chciał. Ostatnie kilometry były dość ciężkie, bo wietrzysko wiało prosto w facjatę…
W trasę wyruszyłem przed dziesiątą. Sylwestrowa noc niezbyt była dla mnie katorżnicza, a zatem pojechałem w miarę świeży.
Z radością chłonąłem brak jakiegokolwiek ruchu samochodowego na drogach. Nawet krajówki świeciły pustakami. Wszędzie walało się potłuczone szkło i podarty papier z wystrzelonych petard.
Zaliczyłem dwie dziewicze miejscowościw powiecie strzelińskim, Pęcz i Szczawin. Są one tuż koło Strzelina, ale jakoś przez ubiegłe 13 lat mej rowerowej przygody nie było mi tam po drodze, choć sam Strzelin przemierzyłem ze sto razy…
Już w Świdnicy zahaczyłem o kawiarnię „Mocca”. Wychyliłem tu dwa kufelki piwa. Smakowało wybornie, bo czułem straszny niedobór płynów.
Przejechałem 113,1 km ze średnią ledwo ponad 20 km/h na trasie Świdnica-Wiry-Jędrzejowice-Jaźwina-Słupice-Oleszna-Łagiewniki-Karczyn-Pęcz-Strzelin-Szczawin-Zielenice-PiotrkówBorowski-Tyniec nad Ślęzą-Jordanów Śl.-Świątniki-Sulistrowiczki-Przełęcz Tąpadła-Mysłaków-Marcinowice-Gruszów-Pszenno-Świdnica.