Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 313086.90 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.66 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 110.00km
  • Czas 04:25
  • VAVG 24.91km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

setka do południa

Piątek, 14 września 2012 · dodano: 14.09.2012 | Komentarze 0

Dziś zupełnie wyjątkowo rozpoczynam pracę po południu, zatem na rower wyjechałem rano. Było może koło siódmej jak startowałem ze Świdnicy. Ubrałem się ciepło: długie spodnie, bluza i rękawice. Przez moment myślałem nawet o czapce, ale w końcu jej poniechałem. Zaiste było zimno. Przydał się grubszy przyodziewek.

Ograniczony czasem jechałem dość nerwowo. Często sprawdzałem wskazania czasomierza na moim liczniku. Trasę wybrałem taką, aby zrobić te sto kilometrów. Jednocześnie nieco ryzykowałem, bo jakaś awaria sprzętu mogłaby się skończyć absencją w pracy, a tego bym nie chciał. No ale udało się w najlepsze, czego dowodem jest fakt, że mam jeszcze chwilę by coś napisać.

Mimo chłodu, pogoda była miła. Świeciło słońce, ale już jego promienie były tylko dostarczycielami światła, a nie ciepła. No ale dobrze było sobie pooglądać błękit po dwóch dniach ulew i zimna.

Trasa byłą nizinna, a mianowicie: Świdnica-Żarów-Gościsław-Ujazd Górny-Ciechów-Środa Śl. (cel jazdy)-Wilków Średzki-Pełcznica-Piotrowice-Kostomłoty-Mietków-Borzygniew-Śmiałowice-Pszenno-Świdnica. Był nawet czas na zaliczenie „dziewiczych odcinków” i to tuż koło Świdnicy. Zajechałem do podświdnickiej wioski Zawiszów, do której prowadzi ślepa droga. Rzecz jasna musiałem zawrócić, potem bokiem – przez Kalno – dojechałem do Żarowa.

Póki co kończę, bo się jeszcze spóźnię…




  • DST 204.50km
  • Czas 08:56
  • VAVG 22.89km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

ostatnia dwusetka

Wtorek, 11 września 2012 · dodano: 11.09.2012 | Komentarze 0

Z różnych względów w weekend nie mogłem przewietrzyć się na rowerze. W sobotę była kiepska pogoda, a w niedzielę miałem miłych gości, których jeszcze raz pozdrawiam, jeśli rzecz jasna czytają te wypociny…

Tak więc dziś postanowiłem sobie nieco powetować straty. Po przeanalizowaniu prognoz pogody, doszedłem do konkluzji, że lato odchodzi. Dziś była chyba jedna z ostatnich szans, by pławić się w słońcu. Cóż było robić? Trzeba było wziąć sobie jeden dzień wolnego.

Mimo wcześniejszych zapowiedzi, byłoby grzechem ostatni dłuższy dystans w sezonie robić gdzieś na nizinach. Zatem postanowiłem, że trochę ponaprężam mięśnie na podjazdach.

Wcześnie rano, bo po szóstej, byłem gotowy do drogi. Czas wyjazdu był tak ustalony, by potem nie gonić z językiem do pasa, bo dzień już jest krótki. Nie wiedziałem jak się ubrać, bo choć zapowiadano upał, to ranek mógł być chłodnawy. Założyłem zatem pod spód oddychającą bluzę z długim rękawem (jednak dość cienką), na to rowerową koszulkę z krótkim rękawem oraz na dolną część ciała krótkie spodenki. Jak się okazało, strój był odpowiedni. Poranek w Świdnicy był bardzo ciepły. Przez chwilę nawet żałowałem, że nie wyruszyłem całkiem na krótko. Ale już po paru kilometrach, gdy zbliżałem się do Wałbrzycha, zrobiło się zimno. Niebo było pozbawione groźnych chmur, raczej przebijał ładny błękit. No ale poranne słońce w ten wrześniowy dzień nie dawało za dużo ciepła, a gdy już wjechało się w cień, to można było docenić bluzę z długim rękawem.

W przeciwieństwie do kilku poprzednich wyjazdów, jechało mi się ciężko. Nogi coś nie chciały podawać. Na podjazdach szybciej wrzucałem bardziej miękkie przełożenia. Męczyłem się i jechałem z mozołem. Czyżby kilkudniowy rozbrat z rowerem skutkował raptownym obniżeniem formy? Może… Choć bardziej prawdopodobne wydaje mi się wyjaśnienie, że nie miałem swojego dnia. Czasem tak jest, że bez wyraźnej przyczyny, jesteśmy w gorszej formie. Może ciśnienie? Może dziwna wrześniowa pogoda? No bo przecież nie jest naturalne, by o tej porze roku były upały. Gorączka dziś ujawniła się w samo południe. Do tej godziny było w miarę znośnie. Potem jakby jakiś czarodziej zrobił „pstryk!” i włączył się upał. Dla mnie było to czymś pozytywnym, bo lubię jeździć w dużej ciepłocie.

Trasa wiodła przez Czechy, a jej celem było miasto powiatowe Nachod. Przed samym Nachodem okazało się, że jest remontowany jakiś mostek i wyznaczono objazd. Dzięki temu mogłem zaliczyć dziewiczą trasę, która rozpoczynała się od podjazdu o nachyleniu 13 % (tak mówił znak). Dziewiczymi miejscowościami były Horni Rybniky, Trubejov i Kramolna.

Około południa (gdy włączył się ten upał) zjadłem bigos na stacji BP w Kudowie. Trochę wcześniej go obwąchiwałem pomny przykrych doświadczeń spożycia zatrutych pokarmów na stacji paliw w Czechach podczas ekspedycji w Góry Kruszcowe (skończyło się to dość srogą chorobą). No ale bigosik był świeżutki i nad wyraz smaczny. On to był głównym daniem i dostarczycielem kalorii na dzisiejszej trasie.
A sama trasa wyglądała tak : Świdnica-Modliszów-Wałbrzych-Unisław Śl.-Mieroszów-Zdonov-Teplice nad Metuji-Ceska Metuje-Starkov-Ceveny Kostelec-Dolni Radechova-Kramolna-Nachod-Kudowa Zdrój-Droga Stu Zakrętów, w tym Karłow i Radków-Ścinawka Górna-Tłumaczów-Broumov-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Jugowice-Bystrzyca Dolna-Świdnica.

Pewnie ostatnia dwusetka w sezonie.

W domu czekała mnie przykra niespodzianka. Awaria piecyka podgrzewającego wodę. Wykapać należało się zatem w zimnej… No ale cóż to dla RODDOSA...




  • DST 107.30km
  • Czas 04:17
  • VAVG 25.05km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

coś płaskiego

Czwartek, 6 września 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 3

Światełka nie kupiłem, bo nie mogłem znaleźć takiego, jakiego chciałem. A więc znowu był poranny szpurt przez Świdnicę bez oświetlenia. Dziś jednak było jakoś jaśniej niż poprzednio. Pewnie mniejsze zachmurzenie. Po opuszczeniu miasta szybko stało się jasno i moja dalsza jazda odbywała się bez przeszkód tej natury. Wrześniowy poranek był niezbyt ciepły. No ale mój kostium składający się z bluzy z długim rękawem i krótkich spodenek póki co był jeszcze wystarczający. Jechało mi się całkiem przyjemnie. Niestety w Wałbrzychu był spory ruch i przyjemność zamieniła się w konieczność uważnej jazdy. W pracy zameldowałem się za minutę siódma. Wszystko pod kontrolą!

Przez cały dzień obserwowałem pogodę. Kiedyś chwaliłem prognozy pogody na Onecie. Teraz jednak muszę nieco zmienić zdanie. Jakoś trudno im idzie nawet określenie prawidłowej pogody na dzień do przodu. Zresztą oglądając różne portale można naprawdę zbzikować. Na każdym prognozują co innego. Dziś miały być zatem i opady i ich brak, zależnie, gdzie się sprawdzało aurę. No więc moje dzisiejsze obserwacje pogody podczas pracy szły właśnie w tym kierunku, czy zleje mnie czy też nie. No i trudno było przewidzieć. Nad Wałbrzychem przetaczały się ogromne chmurzyska. Jednak czasem przeganiał je silny wiatr i nieśmiało wychodziło słoneczko.

O piętnastej wyruszyłem z pobożnym życzeniem, by jakoś ominąć ewentualne opady. Było zimno, a zmoknąć w takich warunkach jest czymś nad wyraz niemiłym. No i udało się. Im było później, tym lepsza była pogoda. Chmury co prawda się pojawiały, ale widać było, że są niegroźne.

Jechałem zatem w dość sympatycznych warunkach. Nawet nie dołowały mnie jakoś mocno problemy dnia codziennego. Rower po ostatnich naprawach szedł gładko. Szybko zatoczyłem swoje kółko i okazało się, że ostatni odcinek będzie z korzystnym wiatrem. Tym razem nie było gór, bo chciałem trochę pobuszować po czymś płaskim. Czułem moc. Miałem miłe wrażenie możliwości pokonywania kolejnych kilometrów bez jakiegoś wysiłku. Do Świdnicy dotarłem zupełnie rześki. Mógłbym jeszcze jechać i jechać. No ale dzień już szybko odchodzi. Trzeba się streszczać. Zresztą przyjemności trzeba sobie dozować, by nam nie stały się czymś rutynowym.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Szczawno Zdrój-Stare Bogaczowice-Sady Dolne-Roztoka-Jawor-Grzegorzów-Mściwojów-Goczałków-Strzegom-Stanowice-Nowy Jaworów-Jaworzyna Śl.-Tomkowa-Świdnica.




  • DST 104.40km
  • Czas 04:19
  • VAVG 24.19km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Sowie forever

Wtorek, 4 września 2012 · dodano: 04.09.2012 | Komentarze 1

Po jakiejś przerwie dziś znowu była poranna jazda do pracy. Mój ciut wyjazd przed godziną szóstą był już w mrocznej scenerii. Mrocznej, bo na tyle ubyło dnia, że o tej porze słońce jeszcze nie wzeszło. Dodatkowo poranek był pochmurny, co spotęgowało ciemności. Uważnie jechałem przez Świdnicę, bo ruch już jest koło szóstej spory, a ja nie chciałem przedwcześnie zakończyć jazdy pod kołami jakiegoś samochodu. Trzeba będzie pomyśleć o jakimś oświetleniu, przynajmniej z tyłu. Coś czerwonego i mrugającego pewnie się przyda. Jutro kupię sobie takie światełko. Prawdę mówiąc gdzieś powinienem mieć jakieś stare, ale owo „gdzieś” w moim przypadku to szerokie pojęcie. Podczas jazdy już za rogatkami Świdnicy zrobiło się przejrzyście i mogłem śmiało przemierzać znaną mi dobrze trasę. Już przed samym Wałbrzychem wyminąłem nawet na podjeździe jakiegoś dziarskiego rowerzystę, który śpiewał sobie w niebogłosy mając w uszach słuchawki. O tej porze rzadko spotykałem miłośników rowerów. A śpiewających w niebogłosy już wcale. W trakcie jazdy zauważyłem, że zaczęło się wypogadzać. Było też przyjemnie ciepło, to jest jak na tę porę roku. Jechałem w bluzie z długim rękawem i krótkich spodenkach i raczej nie zmarzłem.

Tak czy owak już niedługo skończą się moje poranne jazdy, bo strasznie nie lubię mknąc w ciemnościach. Może jeszcze ten tydzień i następny. Potem rower w dni robocze będzie czekał na mnie w miejscu mojej pracy w Wałbrzychu. Będę zaczynał i kończył trasę w tym mieście, a wracał do domu busem lub samochodem. Ten wariant przećwiczyłem w zeszłym roku. Jest niezły. Oczywiście będą krótsze dystanse, ale nie będzie przynajmniej całkowitej stagnacji. Pogoda ma być niezła, a zatem jeszcze można śmiało jeździć. Mam nadzieję, że podobnie jak w zeszłym roku w weekendy będzie można śmigać także w grudniu. No bo tak naprawdę końcem sezonu jest dla mnie opad śniegu i jego utrzymywanie się na drogach.

Po Karkonoskiej miało nie być gór. Ale gdzie tu jeździć?! Gór dookoła dostatek, a poza tym jazda po płaskim jest monotonna i, tak jak dla mnie, na dłuższą metę bardziej męcząca niż walka na podjazdach. Zatem dziś pojechałem w okoliczne górki, a konkretnie w Góry Sowie, a całkiem konkretnie na Przełęcz Walimską. Podjazd tam jest niczego sobie, trzeba też zmierzyć się z nieprzyjemnymi długimi odcinkami kostki zarówno na jednej jak i drugiej stronie przełęczy. Szczególnie odczuwałem te nierówności, bowiem miałem dziś mocno nabite opony. Na równej nawierzchni mknie się jak po maśle, ale za to odczuwa się duże wibracje na wszelkich dziurach i wybojach. Odcinków kostki pewnie już nie zaleją asfaltem, bo to jakiś zabytek czy inny diabeł. Po walce z tym zabytkiem już nawet na równej drodze mocno drgały mi ręce. No ale takie są uroki Walimskiej. Wjazd na przełęcz zaliczyłem w dobrym tempie. Na górze zameldowałem się dziwnie niezmęczony. Potem już był tylko zjazd, odcinki płaskie i małe hopki. Aby przekroczyć setkę, do Świdnicy wjechałem zataczając spore kółko. W domu byłem o 18:30.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Olszyniec-Walim-Przełęcz Walimska-Pieszyce-Dzierżoniów-Kiełczyn-Wiry-Marcinowice-Śmiałowice-Wierzbna-Świdnica.




  • DST 149.10km
  • Czas 06:06
  • VAVG 24.44km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziewicze trasy

Niedziela, 2 września 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 0

Wreszcie dziś mogłem wybrać się na mały wypad. Pogoda ciągle jest niepewna. Na wczoraj zapowiadano temperaturę ok. 13 stopni, więc odpuściłem jazdę. Dziś miało być cieplej, ponad 20 stopni. Takiej temperatury jednak nie było. W powietrzu czuć już jesień. No ale pomimo ciężkich ołowianych chmur, jednak nie padało. W pewnym sensie pogoda idealna dla rowerzysty. Nie za ciepło, brak opadów. Dla mnie jednak brakowało tego miłego letniego ciepełka. Może jeszcze go doświadczymy, a jak nie, to dopiero za rok. Ze smutkiem przyjmuję do wiadomości coraz krótsze dni. Ostatnio stało się to bardzo wyraźne. Już po ósmej wieczorem świat ogarnia ciemność.

W tygodniu byłem jakiś niewyspany. Dziś pospałem sobie źdźebko dłużej, bo raczyłem wstać przed dziewiątą. O, jakże miło się spało. Po szybkim śniadaniu już koło dziesiątej wskoczyłem na rower. Tym razem była to szosówka, a Stary Zdechlak grzecznie pozostał na strychu. Należy mu się odpoczynek po ostatnich dość ekstremalnych podjazdach. Szosówka rwała się do jazdy. Miała pewnie mi trochę za złe, że ostatnio nie chciałem korzystać z jej usług. No ale jakoś się udobruchała.

Trasę wybrałem niegórzystą, ale było na niej parę krótkich choć treściwych wzniesień. Rano analizując mapę dostrzegłem kilka dziewiczych odcinków na odcinku Henryków-Strzelin. Z lubością pokonywałem je po raz pierwszy w życiu. Asfalt nie był zachwycający, ale dla mnie te nowe dróżki były czymś miłym i świeżym. Przejechałem zatem po raz pierwszy Nowinę, Ostrężną, Dzierżkową, Kuropatnik, Gościęcice i Gęsiniec. Mój powrót wypadł przez trochę mocniejszy podjazd w okolicy Ślęży, a mianowicie przez Przełęcz Tąpadła. W porównaniu z Karkonoską to jak kurna chata przy drapaczu chmur, ale zawsze można się leciutko podmęczyć .

Kończą się wakacje, kończy się intensywny sezon rowerowy. Wrzesień to już schyłek i zmierzch. No ale można myśleć o nowych planach i wyzwaniach. Nowy rok czeka. Mimo złych proroctw, mówię wam, że końca świata nie będzie… 

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Opoczka-Pieszyce-Dzierżoniów-Gilów-Piława Górna-Przerzeczyn Zdrój-Ciepłowody-Henryków-Przeworno-Strzelin-Zielenice-Jezierzyce Wielkie-Jordanów Śl.-Będkowice-Przełęcz Tąpadła-Wiry-Świdnica.




  • DST 222.70km
  • Czas 10:31
  • VAVG 21.18km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Daleko i wysoko

Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 29.08.2012 | Komentarze 2

Niniejszy opis dotyczy jazdy, która odbyła się wczoraj. Niestety wczoraj nie mogłem siąść do komputera, bo po pierwsze mój domowy komputer się zawirusował i trzeba go nieco przeczyścić, a po drugie, jeśli nawet chciałbym pokonać wirusa (w awaryjnym trybie pracy kompa), to byłem na tyle zmęczony, że padałem i moim jedynym marzeniem był krzepiący sen.

Celem wczorajszej jazdy był najtrudniejszy znany mi asfaltowy podjazd, który wiedzie polską stroną na Przełęcz Karkonoską. Dawno nie wybierałem się tam. Ostatni raz podjeżdżałem tamtędy w maju 2009r., jednak startowałem z Borowic, a więc niespełna 10 kilometrów przed przełęczą. Taka trasa nie daje mi pełnej satysfakcji, bo jakoś nie widzę w tym ducha sportu. Wolę zatoczyć jakieś spore koło i walczyć zarówno z górami jak i dużym dystansem. Taki wariant z zahaczeniem o wjazd na Przełęcz Karkonoską polską stroną miałem okazję po raz ostatni przećwiczyć w lipcu 2008r. Dawno! Od tego czasu zmieniłem miejsce zamieszkania, przeniosłem się z Wałbrzycha do Świdnicy, co spowodowało, że wspomniane wyżej koło siła rzeczy musiało mieć większy promień. W czasach „wałbrzyskich” dystans wynosił 175-190 km, w czasach „świdnickich” można było spodziewać się znacznego przekroczenia dwóch stówek. Poza tym postarzałem się wszakże oraz (niestety!) nieco zwiększyłem swoją masę, co zwłaszcza w górach ma swoje niebagatelne znaczenie.

Szczerze mówiąc, nie planowałem w tym sezonie ataku na Karkonoską. Mając w pamięci mordęgę podjazdu, jakoś mi się nie chciało. No ale zmobilizował mnie do tego mój kolega, który niedawno zaliczył ten podjazd, a ja zobaczyłem jego zdjęcia. Chęć jazdy w tamtym kierunku stała się czymś przemożnym! Do głowy mi wkradała się jakaś rowerowa zazdrość. No po prostu musiałem to zrobić. Cały czas jednak tkwiła we mnie obawa, czy podjazd nie okaże się zbyt morderczy jak na moje obecne możliwości. Może już o tym kiedyś pisałem, ale było to dość dawno. Przełęcz Karkonoska jest specyficzna. Miałem okazję jeździć w Alpach, Pirenejach, afrykańskim Atlasie, górach bałkańskich. Wszędzie tam podjazdy są „normalne”. Jedzie się ciężej lub lżej, ale się jedzie. Nachylenia rzadko przekraczają 15%, a zupełnie wyjątkowo dochodzą do 20. Na Karkonoskiej są sekcje z nachyleniem 27%. Pierwszy kilometr od razu pozbawia złudzeń. Nogi i płuca ze zdziwieniem przyjmują nagłe obciążenie. Serce zaczyna walić jak młotem, pot występuje na oblicze i skrapla się właściwie na całym ciele… Potem jest kilometrowa ulga, nachylenie spada, można nawet zwiększyć twardość przełożenia i jechać w miarę równo. Sielanka kończy się wkrótce, bowiem gdy pojawia się napis „2000”, zaczyna się ekstremum. Prędkość jazdy w moim przypadku wynosiła 5-6 km/h, jechałem na najlżejszym przełożeniu, w pewnym momencie nawet brnąłem sobie wężykiem, by nieco zmniejszyć rzeczywiste nachylenie podjazdu. Tak naprawdę od wspomnianego napisu „2000” na przełęcz jest ok. kilometra z haczykiem, bo kilometraż naniesiony na drogę dotyczy wjazdu do położonego nieco wyżej schroniska „Odrodzenie”. Do schroniska już nie wjeżdżałem, byłem w nim już kilka razy. Na początku podjazdu miałem ambitny zamiar wjechać na przełęcz za jednym zamachem. No cóż, nie udało się… Najpierw musiałem zatrzymać się na „wypłaszczeniu”, bo z góry mknęła ciężarówka. Mocno się zdziwiłem, bo drogą tą samochody nie mogą się poruszać ze względu na teren Karkonoskiego Parku Narodowego. No ale pewnie ciężarówka miała zgodę. Nawet nie próbowałem się z nią wyminąć, bo droga jest wąska. Byłem nawet trochę zły, bo mój zamiar został zniweczony. Drugi raz musiałem już stanąć w połowie ekstremalnej końcówki. Chwilę dyszałem jak parowóz, by nieco dotlenić płuca, a potem znowu ruszyłem. Wystartowanie z takiego nachylenia też nie było łatwe. Nie było żadnej szansy ruszenia po prostej, odbiłem się zatem po ukosie. Był moment zachwiania, ale się udało. Potem wpiąłem drugą nogę i kręciłem dalej. Na podjeździe można doświadczyć ciekawego doznania, a mianowicie są chwile, że przednie koło ewidentnie chce się oderwać od podłoża, trzeba wtedy lekko nachylić się do przodu…

W moim rowerze szosowym mam dwie tarcze. Nie miałbym na nim żadnej możliwości wdrapania się na przełęcz. Zatem kolejną szansę na swoje pięć minut dostał Stary Zdechlak. Oczywiście nie naprawiłem w nim tego łańcucha, lecz jakoś nie miałem obawy o jego całość. Rzeczywiści, złączka spisała się bez zarzutu.

Pogoda dopisała. Było słonecznie, ale podwiewał lekki chłodny wiaterek. Po czeskiej stronie zjadłem obfity obiad, w którym głównej roli wystąpił kotlet świniowy z pieczarkami. Wydałem korony, które jeszcze pozostały mi z ekspedycji w Góry Kruszcowe.

Trasa miała taki oto przebieg: Świdnica-Witoszów Dolny-Komorów-Świebodzice-Cieszów-stare Bogaczowice-Jaczków-Kamienna Góra-Przełęcz Kowarska- Kowary-Karpacz-Przełęcz pod Czołem-Borowice-Przełęcz Karkonoska-Szpindlerowy Młyn-Vrchlabi-Trutnov-Petrikovice-Przełęcz Uniemyska-Chełmsko Śl.-Przełęcz Strażnicze Naroże-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Lubachów-Świdnica.
Na razie wystarczy tych gór. Teraz czas na szosówkę i płaskie trasy…




  • DST 108.70km
  • Czas 04:17
  • VAVG 25.38km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

nic specjalnego

Środa, 22 sierpnia 2012 · dodano: 22.08.2012 | Komentarze 0

Podczas wczorajszej jazdy miałem ciekawe zdarzenie. W pewnym momencie podczas deszczu odniosłem wrażenie, że spadła mi na twarz duża kropla wody. Trafiła poniżej lewego ramienia rowerowych okularów, tuż koło oka. Najpierw chciałem ją strząsnąć, bo mi przeszkadzał jej nietypowo duży ciężar. Kropla uparcie tkwiła na twarzy. Potem postanowiłem ją usunąć ręką. Gdy wykonywałem tę czynność, poczułem ukłucie i ostry ból w tej okolicy. Okazało się pewnie, że jakiś owad, może osa, uderzył w to miejsce, a zeźlony moimi manipulacjami po prostu mnie ukąsił. Pewnie w ogóle bym o tym nie pamiętał i tym bardziej nie pisał, gdyby nie dzisiejszy wizerunek mojej twarzy. Wyglądam tak jakbym stoczył pojedynek z którymś braci Kliczko. Twarz napuchnięta, ograniczona widoczność w lewym oku, to objawy tego owadziego ataku. W pracy żartowali nawet sobie ze mnie, pytając dlaczego bije mnie żona…

Ze względu na brak możliwości rowerowych jazd do końca tygodnia, wliczając w to weekend, postanowiłem po wczorajszej wycieczce także dziś gdzieś się wybrać. Napuchnięta okolica część twarzy w okolicy lewego oka nie mogła mi w tym przeszkodzić. Tak się nawet fortunnie złożyło, że pracę zakończyłem o godzinie piętnastej w Świdnicy. Wiedząc o tym wcześniej, rano nie jechałem rowerem do pracy, lecz zdecydowałem, że tuż po piętnastej wyruszam z domu. Wszystko udało się nad wyraz chwacko, toteż nie marnując cennego czasu wyruszyłem w drogę. Przed południem nad Wałbrzychem przetoczyła się koszmarna nawałnica. Patrząc na nią zacząłem powoli wątpić w możliwość wyjazdu. Jednak po godzinie-dwóch wszystko się uspokoiło i wyszło nawet słońce. Jednak jazda była dość nerwowa, bo co jakiś czas nad głową gromadziły się ponure burzowe chmury. Ale znowu mi się udało. Spadły z tego może na mnie ze dwie-trzy krople i to wszystko. Za to wiał potępieńczy wiatr. Zwłaszcza w drugiej części mojej trasy.

Dziś jakoś nie wpadłem w patetyczne nastroje tak jak wczoraj. Jazda pod wiatr wybiła z mojej opuchniętej głowy górnolotne frazesy. Szczerze mówiąc, miotałem nawet ostro mięsem, bo na odcinku, na którym można było jechać 30 km/h, ja człapałem jakieś 20-22.

Na trasie nie spotkałem zbyt wielu rowerzystów. Spotkałem za to całe mnóstwo potężnych ciężarówek, które gnały jakby się wściekły. Woziły jakiś kamień z kamieniołomów, a było to na odcinku Łagiewniki-Kondratowice-Strzelin. Stanowczo nie polecam tej drogi. Jeśli już, to w dni wolne od pracy. Było to dość niebezpieczne, jazda pośród tych kolosów nie dawał satysfakcji. Nie polecam też drogi Joradnów Śl.-Nasławice. Jest to krótki 4- kilometrowy odcinek. Ostatni raz jechałem tamtędy może ze trzy lata temu. Droga nie była luksusowa, ale przejezdna. Dziś stwierdziłem, że asfalt jakoś wyparował, a pozostał szuter i wielkie dziury. Jazda po czymś takim rowerem szosowym jest zadaniem mocno karkołomnym. No mnie się udało nie złamać karku, ale tylko jakimś cudem.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Jagodnik-Wiry-Jędrzejowice-Jaźwina-Łagiewniki-Kondratowice-Prusy-Strzelin-Zielenice-Piotrków Borowski-Jordanów Śl.-Nasławice-Sobótka-Biała-Marcinowice-Gruszów-Pszenno-Świdnica.




  • DST 115.50km
  • Czas 04:36
  • VAVG 25.11km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

filozofia

Wtorek, 21 sierpnia 2012 · dodano: 21.08.2012 | Komentarze 1

Wiele razy pisałem już o pogodzie. Ona jest ważnym elementem planowania rowerowych jazd. Bo kto chce jeździć w deszczu i zawierusze? Nasza pogoda nie rozpieszcza rowerzystów. Ciągłe jej zmiany, agresywne upały, gwałtowne burze, nagłe ochłodzenia, mocne wiatry, to wszystko może rzeczywiście zniechęcić i obrzydzić jazdę. No ale cóż zrobić? Nikogo nie muszę tu przekonywać, że jeździć na rowerze trzeba…

Dziś właśnie miałem taki slalom między upałem i deszczem. W nocy kilka razy budziła mnie burza. Lało intensywnie, błyskało i ogólnie było do bani. Wkurzałem się, bo miałem zaplanowaną poranną jazdę do pracy, a taka pogoda mogła ją zniweczyć. A strasznie nie lubię zmieniać planów… Śniły mi się jakieś koszmary. Sceny ze szkoły podstawowej, jakieś dawno przebrzmiałe historie. Na dobre wstałem o godzinie piątej i pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było sprawdzenie aury. Nad Świdnicą wisiały ciężkie chmury, jednak nie padało. Przed szóstą normalnie powinno być już całkiem jasno, jednak ze względu na to pioruńskie zachmurzenie, panował półmrok. I w takich warunkach wyjechałem. W Wałbrzychu zwykle jest gorsza pogoda niż w Świdnicy. Tak też było i dzisiaj. Gdy dojeżdżałem do tego miasta nad głową wisiał mi płynny ołów. No ale tylko tak straszyło. Nie spadła z tego ani jedna kropla deszczu. W pracy byłem przed siódmą. Nie pobiłem rekordu, ale czas był niezły. Impulsem do żwawej jazdy była ogromna niechęć przed zmoknięciem… Jednak trzeba przyznać, że było całkiem ciepło.

Praca jak praca. Jakoś minęło tych osiem godzin. Z zainteresowaniem patrzyłem na niebo. Na początku trochę kropiło, potem jednak się ładnie wypogodziło. Słońce dodawało otuchy. W pracy koledzy pytali się czy nie boję się ulewy i burzy. Cóż, boję się… A raczej nie znoszę moknąć. Im bliżej piętnastej, tym pogoda się pogarszała. Rano mi się udało, ale na początku popołudniowej jazdy już nie miałem szczęścia. Zlało mnie dwa razy. Deszcz jednak nie był jakiś gwałtowny, a co ważniejsze nadal było ciepło. W oddali słyszałem groźne pomruki burzy i widziałem niebo w kolorze czarnym. Ja jednak jechałem w inną stronę. Po jakimś czasie pogoda zaczęła się poprawiać. Wyszło nawet słońce, które towarzyszyło mi podczas ostatniej godziny jazdy.

Nie wiem czy kogoś zainteresował ten opis. Zamiast wrażeń z jazdy była relacja ze stanu aury panującej nad południową częścią Dolnego Śląska.

No właśnie. Jakie wrażenia z jazdy? Ciągle czerpię z niej przyjemność. I to jest głównym motorem mojej rowerowej aktywności. Przyjemność wynika z poczucia wolności i pokonywania własnych cielesnych słabości. Kiedy przyjemność z jazdy się wyczerpie, pewnie i ja zaniecham uprawniania tego sportu. Ale co wtedy zostanie? Rodzina, towarzyskie spotkania, telewizja, książki, muzyka. To wszystko też jest ważne. Ale bez rowerowych eskapad pewnie w moim życiu byłaby wielka wyrwa. Zatem cieszę się z tej otrzymywanej przyjemności, bo cóż jest warte życie bez chwili wolności i szaleństwa..?

No tak. Jakoś ta pogoda wpłynęła na mój nastrój. Nie myślcie jednak, że staremu RODDOSOWI coś się stało w głowę. Nie było żadnego upadku na tę część ciała. Po prostu czasem jakoś tak bywa, że trzeba się trochę zastanowić nad sensem otaczających nas zjawisk. Ja się zastanowiłem i jestem diabelsko rad, że zdrowie i mentalność pozwala mi na rowerowe wycieczki. Dzięki nim jestem trochę bardziej szczęśliwy.

Trasa : Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Mieroszów-Starostin-Hejtmankovice-Broumov-Otovice-Tłumaczów-Nowa Ruda-Ludwikowice Kł.-Sokolec-Przełęcz Sokola-Walim-Jugowice-Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica. Trasa bardzo podobna jak w zeszłym tygodniu, lecz od Nowej Rudy zamiast nudnie jechać na Głuszycę, przeciąłem Góry Sowie i zaliczyłem całkiem nielichy podjazd na Przełęcz Sokolą.

Po dzisiejszej jeździe mogę ubiegać się o legitymację klubu dziesięciotysięczników, bowiem taki właśnie łączny dystans przekroczyłem już w tym sezonie…




  • DST 216.80km
  • Czas 08:20
  • VAVG 26.02km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na niziny!

Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 18.08.2012 | Komentarze 0

Korzystając z pięknej pogody wybrałem się na dłuższy wypad. Wystartowałem po godzinie 9, wróciłem po 19. Trasa była płaska, bo prowadziła na północ. Od Świdnicy w tym kierunku już królują niziny, a krajobraz niekiedy urozmaica się wzgórzami lub samotnymi wierzchołkami (np. Ślęża). Jechało mi się zadziwiająco lekko i przyjemnie. Nie forsowałem jakiegoś strasznego tempa, bo jakoś mi się nie chciało, ale i tak kilometry szybko przeskakiwały na moim liczniku.

Problem ze sterami jakoś się rozwiał. Wszystko działało nadzwyczajnie. Tak więc moje poprzednie obawy okazały się wyssane z palca. Jak się nad tym głębiej zastanowiłem, to doszedłem do wniosku, że moje podejrzenie co do usterki układu kierującego wynikało z przesiadki z innego roweru.

Może nie było jakiegoś strasznego upału, ale mojej jeździe towarzyszyło miłe ciepełko. W drugiej części dystansu trochę przeszkadzał wiatr, ale nie był zbyt natarczywy. W czasie jazdy wypiłem ok. 5 litrów płynów. Miałem zjeść coś ciepłego, a chciałem to zrobić Brzegu Dolnym. No ale przyjechałem akurat w czasie gdy odpływał prom na Odrze, a następny miał być dopiero za godzinę. Zatem obszedłem się tylko smakiem, bo nie chciałem opóźniać jazdy. A więc zamiast pokaźnych rozmiarów kotleta świniowego zjadłem dziś tylko: bułkę i zawartość puszki z makrelą (bo przecież nie samą puszkę, nie jadam metalu)- na śniadanie, batonik snicers, bułkę, kawałek kiełbasy i pomidora- w trakcie jazdy. Nie za dużo tego, ale jakoś nie cierpiałem głodu.

W czasie jazdy, która netto trwała ponad pełna dniówkę, miałem sposobność przeanalizować kilka egzystencjalnych problemów, które ostatnio miotały moją osobą. Cóż, tyle godzi samotności sprzyja rozsądnym medytacjom. Spróbujcie kiedyś. Ja doszedłem do paru istotnych wniosków.

Nie zabrałem z sobą słuchawek i przez to nie mogłem słuchać muzyki. Ostatnio jakoś jednak nad muzyczne trele wciśnięte wprost do uszu przedkładam dźwięki natury. Pewnie się starzeję.

Dzisiejsza trasa: Świdnica-Jagodnik-Pszenno-Śmiałowice-Pożarzysko-Imbramowice-Bogdanów-Kostomłoty-Ciechów-Środa Śl.-Chomiąża-Malczyce-Lubiąż-Domaszków-Wołów-Oborniki Śl.-Pęgów-Brzeg Dolny-(prom na Odrze)-Głoska-Klęka-Miękinia-Juszczyn-Kryniczno-Sobkowice-Piotrowice-Sokolniki-Stróża-Mietków-Domanice-Klecin-Wilków-Pszenno-Świdnica.
Patrzę w swoje statystyki. Dziś była moja piąta dwusetka w sezonie i 55 w całej rowerowej przygodzie.




  • DST 102.60km
  • Czas 03:48
  • VAVG 27.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Czech

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 16.08.2012 | Komentarze 0

Jako się rzekło, dziś była popołudniowa jazda wyremontowaną szosówką. Mogłem się przynajmniej wyspać, co jakoś dziwnie mi pasowało. Czyżby rodzące się lenistwo?
W drugiej połowie sierpnia, w którą dziś wkroczyliśmy, zaczyna już tchnąć jesienią. Dzień wyraźnie krótszy, podmuchy chłodnego wiaterku, dojrzałe owoce jarzębin na drzewach. Nawet jakieś małe ptaki zbijają się w liczne stada i głośnym ćwierkaniem ogłaszają chęć odlotu do ciepłych krajów. Hm, gdybym tak ja mógł odlecieć na południową półkulę, gdzie nastaje wiosna… No ale nie ma co narzekać. Dziś pogoda mimo tych jesiennych zwiastunów, była więcej niż znośna. Oczywiście o opadach nie było mowy, nawet ten chłodnawy wiatr nie miał w sobie agresji.
Rower niby odremontowany, ale jakoś dziwnie mi się na nim jechało. Nawet na początku myślałem, że padły mi stery, bo bardzo opornie pracowała kierownica. Może to efekt moich poprzednich jazd na innym rowerze, może nowa sztywna opona w przednim kole. Trudno powiedzieć. W każdym razie, po jakimś czasie, jakby się ruch przy skręcaniu wyrobił i jechało się w miarę normalnie. Nowa kaseta (nie pytajcie jakiej marki, bo nie wiem) i łańcuch ładnie szumiały, a ich współpraca układała się wzorowo. Nowe klocki hamowały z dużą gracją.
Pojechałem znowu do Czech, jednak inną nieco trasą niż poprzednio. Kilometry mijały dość szybko, jednak bez porannej ich dawki przy przejeździe z domu do pracy, początek lekko się wlókł. Tak do 50 kilometra, bo potem już było z górki. Z górki w sensie, że kilometry przeskakiwały szybciej, a nie jazdy w dół. Choć tak Bogiem prawdą jak to sobie teraz uświadamiam, rzeczywiście jakieś ostatnie 30 kilometrów, to już było płasko i niejednokrotnie lekko ku poziomowi morza.
Zarówno w Czechach jak i w Polsce na rowerach jeździło sporo narodu. Byli sakwiarze, samotni szosowcy (szoszoni), miłośnicy rowerów górskich, którzy gdzieś tam przemykali asfaltem, rodzinki z małymi bajtlami. Miło się na to patrzyło, bo jak tak sobie machaliśmy, odczuwałem jakieś poczucie więzi i wspólnoty.
Do Świdnicy wróciłem dość szybko, bo niewiele po godzinie dziewiętnastej. Mogłem jeszcze zatoczyć jakieś kółko, ale stwierdziłem, że na dziś wystarczy. Nie można być tak zachłanny na przyjemności. W ramach pokuty trzeba je czasem skracać. No ale bez przesady…
Dzisiejsza trasa: Wałbrzych-(Glinik)-Mieroszów-Hyncice-Broumov-Otovice-Tłumaczów-Nowa Ruda-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Zagórze Śl.-Lubachów-Świdnica. Średnia niezła, bo zawsze tak jest jak się przesiada z cięższego roweru na lżejszy…