Info
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Grudzień2 - 0
- 2025, Listopad4 - 0
- 2025, Październik12 - 0
- 2025, Wrzesień12 - 0
- 2025, Sierpień15 - 0
- 2025, Lipiec18 - 0
- 2025, Czerwiec16 - 0
- 2025, Maj13 - 0
- 2025, Kwiecień12 - 0
- 2025, Marzec10 - 0
- 2025, Luty2 - 0
- 2025, Styczeń3 - 0
- 2024, Grudzień4 - 0
- 2024, Listopad5 - 0
- 2024, Październik10 - 0
- 2024, Wrzesień10 - 0
- 2024, Sierpień11 - 0
- 2024, Lipiec16 - 0
- 2024, Czerwiec12 - 0
- 2024, Maj14 - 0
- 2024, Kwiecień13 - 0
- 2024, Marzec11 - 0
- 2024, Luty6 - 0
- 2024, Styczeń2 - 0
- 2023, Grudzień5 - 0
- 2023, Listopad4 - 0
- 2023, Październik10 - 2
- 2023, Wrzesień15 - 11
- 2023, Sierpień13 - 4
- 2023, Lipiec15 - 0
- 2023, Czerwiec15 - 0
- 2023, Maj16 - 0
- 2023, Kwiecień10 - 0
- 2023, Marzec18 - 0
- 2023, Luty3 - 2
- 2023, Styczeń3 - 0
- 2022, Grudzień2 - 0
- 2022, Listopad4 - 0
- 2022, Październik10 - 0
- 2022, Wrzesień11 - 0
- 2022, Sierpień18 - 3
- 2022, Lipiec14 - 2
- 2022, Czerwiec14 - 5
- 2022, Maj14 - 2
- 2022, Kwiecień14 - 16
- 2022, Marzec10 - 8
- 2022, Luty6 - 0
- 2022, Styczeń4 - 0
- 2021, Grudzień3 - 0
- 2021, Listopad9 - 0
- 2021, Październik12 - 0
- 2021, Wrzesień13 - 0
- 2021, Sierpień13 - 0
- 2021, Lipiec16 - 0
- 2021, Czerwiec13 - 0
- 2021, Maj16 - 0
- 2021, Kwiecień7 - 0
- 2021, Marzec4 - 0
- 2021, Luty2 - 0
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Grudzień3 - 0
- 2020, Listopad7 - 5
- 2020, Październik11 - 0
- 2020, Wrzesień14 - 0
- 2020, Sierpień12 - 0
- 2020, Lipiec16 - 0
- 2020, Czerwiec13 - 2
- 2020, Maj16 - 9
- 2020, Kwiecień16 - 10
- 2020, Marzec12 - 3
- 2020, Luty5 - 2
- 2020, Styczeń4 - 0
- 2019, Grudzień5 - 5
- 2019, Listopad8 - 5
- 2019, Październik13 - 2
- 2019, Wrzesień14 - 4
- 2019, Sierpień15 - 1
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec20 - 5
- 2019, Maj14 - 0
- 2019, Kwiecień15 - 0
- 2019, Marzec11 - 0
- 2019, Luty6 - 0
- 2019, Styczeń2 - 0
- 2018, Grudzień4 - 5
- 2018, Listopad7 - 2
- 2018, Październik11 - 2
- 2018, Wrzesień13 - 0
- 2018, Sierpień16 - 5
- 2018, Lipiec18 - 0
- 2018, Czerwiec14 - 4
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień14 - 0
- 2018, Marzec6 - 2
- 2018, Luty3 - 2
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Wrzesień9 - 10
- 2017, Sierpień18 - 0
- 2017, Lipiec16 - 0
- 2017, Czerwiec14 - 2
- 2017, Maj13 - 3
- 2017, Kwiecień9 - 2
- 2017, Marzec10 - 2
- 2017, Luty4 - 0
- 2017, Styczeń4 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad4 - 0
- 2016, Październik14 - 0
- 2016, Wrzesień13 - 0
- 2016, Sierpień18 - 1
- 2016, Lipiec18 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 6
- 2016, Maj18 - 5
- 2016, Kwiecień12 - 2
- 2016, Marzec7 - 0
- 2016, Luty5 - 0
- 2016, Styczeń2 - 0
- 2015, Grudzień6 - 0
- 2015, Listopad5 - 0
- 2015, Październik12 - 0
- 2015, Wrzesień13 - 0
- 2015, Sierpień19 - 0
- 2015, Lipiec15 - 0
- 2015, Czerwiec16 - 2
- 2015, Maj14 - 0
- 2015, Kwiecień17 - 2
- 2015, Marzec9 - 4
- 2015, Luty5 - 0
- 2015, Styczeń5 - 6
- 2014, Grudzień5 - 0
- 2014, Listopad5 - 0
- 2014, Październik13 - 0
- 2014, Wrzesień9 - 0
- 2014, Sierpień18 - 0
- 2014, Lipiec12 - 0
- 2014, Czerwiec12 - 0
- 2014, Maj16 - 0
- 2014, Kwiecień16 - 2
- 2014, Marzec8 - 0
- 2014, Luty5 - 3
- 2014, Styczeń6 - 4
- 2013, Grudzień4 - 0
- 2013, Listopad4 - 3
- 2013, Październik11 - 0
- 2013, Wrzesień11 - 2
- 2013, Sierpień11 - 6
- 2013, Lipiec14 - 10
- 2013, Czerwiec20 - 0
- 2013, Maj13 - 7
- 2013, Kwiecień12 - 2
- 2013, Marzec4 - 3
- 2013, Luty3 - 6
- 2012, Grudzień2 - 2
- 2012, Listopad4 - 2
- 2012, Październik10 - 7
- 2012, Wrzesień12 - 9
- 2012, Sierpień8 - 3
- 2012, Lipiec14 - 0
- 2012, Czerwiec19 - 0
- 2012, Maj14 - 0
- 2012, Kwiecień10 - 4
- 2012, Marzec10 - 0
- 2012, Luty2 - 0
- 2012, Styczeń2 - 5
- 2011, Grudzień3 - 0
- 2011, Listopad4 - 0
- 2011, Październik10 - 0
- 2011, Wrzesień12 - 0
- 2011, Sierpień6 - 0
- 2011, Lipiec12 - 0
- 2011, Czerwiec14 - 0
- 2011, Maj14 - 0
- 2011, Kwiecień11 - 0
- 2011, Marzec6 - 0
- 2011, Styczeń1 - 0
- 2010, Listopad1 - 0
- 2010, Październik3 - 0
- 2010, Wrzesień5 - 0
- 2010, Sierpień5 - 0
- 2010, Lipiec9 - 0
- 2010, Czerwiec11 - 0
- 2010, Maj11 - 0
- 2010, Kwiecień9 - 0
- 2010, Marzec10 - 0
- 2010, Luty2 - 0
- 2009, Listopad11 - 0
- 2009, Październik4 - 0
- 2009, Wrzesień7 - 0
- 2009, Sierpień10 - 0
- 2009, Lipiec7 - 0
- 2009, Czerwiec14 - 0
- 2009, Maj12 - 15
- 2009, Kwiecień13 - 13
- 2009, Marzec5 - 4
- 2009, Luty2 - 6
- 2009, Styczeń2 - 0
- 2008, Grudzień1 - 3
- 2008, Listopad12 - 7
- 2008, Październik5 - 8
- 2008, Wrzesień14 - 6
- 2008, Sierpień15 - 15
- 2008, Lipiec15 - 11
- 2008, Czerwiec17 - 24
- 2008, Maj18 - 34
- 2008, Kwiecień12 - 19
- 2008, Marzec10 - 19
- 2008, Luty5 - 6
- 2007, Grudzień1 - 4
- 2007, Październik8 - 0
- 2007, Wrzesień9 - 0
- 2007, Sierpień12 - 0
- 2007, Lipiec18 - 2
- 2007, Czerwiec11 - 0
- 2007, Maj15 - 0
- 2007, Kwiecień13 - 0
- 2007, Marzec8 - 0
- 2006, Wrzesień8 - 0
- 2006, Sierpień14 - 0
- 2006, Lipiec16 - 0
- 2006, Czerwiec13 - 0
- 2006, Maj15 - 2
- 2006, Kwiecień17 - 0
- 2006, Marzec4 - 0
- 2005, Wrzesień8 - 0
- 2005, Sierpień13 - 0
- 2005, Lipiec13 - 0
- 2005, Czerwiec13 - 0
- 2005, Maj13 - 0
- 2005, Kwiecień13 - 2
- 2005, Marzec7 - 0
- 2004, Wrzesień9 - 0
- 2004, Sierpień13 - 0
- 2004, Lipiec12 - 0
- 2004, Czerwiec11 - 0
- 2004, Maj14 - 0
- 2004, Kwiecień15 - 0
- 2004, Marzec5 - 0
- 2003, Październik1 - 0
- 2003, Wrzesień7 - 0
- 2003, Sierpień10 - 0
- 2003, Lipiec13 - 0
- 2003, Czerwiec12 - 0
- 2003, Maj14 - 0
- 2003, Kwiecień12 - 0
- 2003, Marzec2 - 0
- 2002, Październik1 - 0
- 2002, Wrzesień11 - 0
- 2002, Sierpień13 - 0
- 2002, Lipiec12 - 0
- 2002, Czerwiec10 - 0
- 2002, Maj13 - 0
- 2002, Kwiecień2 - 2
- DST 103.10km
- Czas 04:15
- VAVG 24.26km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
pęknięta obręcz
Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 0
Kolejna rowerowa wycieczka w tym roku miała być lawirowaniem między kroplami deszczu. Była jednak z większą dozą adrenaliny.
Rano, kiedy jechałem do pracy, dwa razy zmoczył mnie deszcz. Nie była to straszna ulewa, lecz nie była to też niewinna mżawka. Trochę zmoczony dotarłem zatem do miejsca swego zarobkowania punktualnie o siódmej. Lekko wilgotne rzeczy rozwiesiłem, by ładnie wyschły.
O piętnastej wyruszyłem w dalszą część trasy. Krótko po wyjeździe, już jednak poza Wałbrzychem, drogę przeszedł mi czarny kot. Zrobił to na tyle ostentacyjnie, niespiesznie i z podniesionym niby antenka ogonem, że zrobiło mi się jakoś nieswojo. Nie jestem specjalnie przesądny, ale mimochodem pomyślałem, że może wydarzyć się coś niemiłego. Kot miał białe końcówki łapek, zatem o całkowitym pechu nie mogło być mowy.
W połowie trasy, gdy podjechałem pod sklep, by kupić coś do picia, przypadkowo zerknąłem na tylne koło. Zmroziło mnie. Obręcz przy jednej ze szprych była wybrzuszona i promieniście rozchodziły się pęknięcia. Zbadałem to miejsce dokładnie. Ani chybi, obręcz pękła od wyeksploatowania. Przejechałem na niej bagatela 30 000 km. Już jakiś czas temu nosiłem się z zamiarem wymiany obręczy, przynajmniej w tylnym kole. Ale wiecie jak to jest, póki rower jedzie, jakoś nie chce nam się w nim wymieniać części. Nawet nie wiem dokładnie, kiedy to się stało. Przecież nie codziennie sprawdza się jakość obręczy. Pech chciał, ze musiałem na nią spojrzeć. Z drugiej strony, dobrze się stało, bo wykrycie takiej wady natychmiast wywołało we mnie chęć jej usunięcia. Tym bardziej, że w przyszłym tygodniu wybieram się na kilkudniową jazdę do Czech i nie chciałbym, by mi tam rower się rozkraczył. Na początku nawet po odkryciu pęknięcia obręczy pomyślałem, że może wezwać jakąś pomoc. Bo rozsypanie się koła w trakcie jazdy grozi sporym kuku. No ale potem stwierdziłem, że może jakoś dojadę. Byłem w połowie trasy. Do Świdnicy brakowało mi z 50 kilometrów. Co prawda planowałem zatoczyć większe koło i przejechać nieco więcej kilometrów, ale w tej sytuacji postanowiłem jechać w miarę najkrótszą drogą do domu.
Jechałem zatem bardzo ostrożnie, co jakiś czas zatrzymując się i badają rozwój pęknięcia obręczy. Ten jakoś nie chciał postępować. Przemieszczałem się znacznie wolniej, omijałem dziury, jakieś uskoki pokonywałem przy małej prędkości i na stojąco. Dwa dłuższe odcinki kostki (we wsi Targoszyn i w Strzegomiu) opuściłem jadąc chodnikiem. Powoli zbliżałem się do Świdnicy. I im bliżej byłem celu, tym bardziej uśmiechałem się na myśl, że jednak pokonam tę przykrą awarię, którą zesłał na mnie ten czarny kot. No to taki żart…
Po dojechaniu do domu zdemontowałem koło i przygotowałem je do naprawy (wymiany obręczy). Mam nadzieję, że pójdzie to sprawnie. Tymczasem będę musiał przeprosić się ze Starym Zdechalkiem i może zaliczę na tym moim starym rowerku ze dwie trasy. Chociaż i on jest lekko zdezelowany po Kotle Bałkańskim…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Szczawno Zdrój-Stare Bogaczowice-Sady Dolne-Kłaczyna-Jawor-Grzegorzów-Tagoszyn-Strzegom-Stanowice-Nowy Jaworów-Świdnica.
- DST 114.80km
- Czas 04:39
- VAVG 24.69km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Wiatr, mój wróg
Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 14.07.2012 | Komentarze 0
Dziś była dziewięćsetna moja odnotowana rowerowa jazda. Właściwie w weekend miałem nie jeździć, bo jakieś tam obowiązki, a jutro praca. No ale udało się na chwilę wyskoczyć. Coorva, co za przeklęty kraj. Jak nie deszcz, to straszliwie męczące wiatry. Dziś było znośnie, jeśli chodzi o temperaturę, ale całą przyjemność jazdy zepsuło to wietrzysko. Wracając na ostatnich 50 km moja prędkość nie przekraczała 22 km/h. namachałem się przy tym jak nieboskie stworzenie.
Na szczęście zarówno łydka jak i gardło jakoś nie doskwierały mi wcale. Magnezu co prawda nie łyknąłem, ale było parę batoników, które ponoć także zawierają ten pierwiastek.
Wyruszyłem w trasę ok. godziny trzynastej, w domu byłem przed osiemnastą. Raz spadły na mnie wielkie krople deszczu, ale trwało to może z pół minuty. W tym czasie na niebie można było zobaczyć ciekawe zjawisko: jego część przesłoniły czarne chmury, kolejna jego partia była zasłonięta chmurami burymi, następna białymi, a spory obszar był błękity, bowiem pozbawiony był chmurnej otoczki. Te parę kropek spadło z tych czarnych obłoków.
Zaliczyłem niechcący nawet dziewiczy odcinek. Niechcący, bo pomyliłem trochę drogi. Ten nowy dla mnie przejazd zahaczył o dwie małe miejscowości w powiecie strzelińskim: Siemianów i Suchowice. Przez to przyjechałem do domu później niż zakładałem. Była z tego nawet nielicha awantura. No ale jej uczestniczka nie rozumie ducha sportu. Co zrobić, takie życie.
Trasa: Świdnica-Wiry-Jędrzejowice-Jaźwina-Słupice-Oleszna-Łagiewniki-Strzelin-Zielenice-Grzegorzów-Siemianów-Suchowice-Jordanów Śl.-Sobótka-Zebrzydów-Kątki-Pszenno-Świdnica.
- DST 140.60km
- Czas 05:40
- VAVG 24.81km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Hvezda
Piątek, 13 lipca 2012 · dodano: 13.07.2012 | Komentarze 0
Rano po poprzedniej rowerowej jeździe, która miała miejsce we wtorek, złapał mnie potężny skurcz w lewą łydkę. Właśnie się budziłem i czułem, że coś nie tak. Można wyczuć symptomy skurczu. Chciałem podgiąć przednią część stopy do góry, by naciągnąć mięsień, ale noga zagrzebała mi się gdzieś w prześcieradle i tego nie zrobiłem. Skurcz był tak dotkliwy, że prze pół minuty zwijałem się z bólu. Potem powoli ustąpił, ale przez całą środę i czwartek czułem lewą łydkę tak jakby była mocno obita. Nigdy wcześniej tego nie miałem. Wydaje mi się, że skurcz był efektem skumulowanego zmęczenia od rowerowej jazdy.
Dziś wybierałem się na jazdę. Rano jechałem do pracy. Na rower wsiadałem z pewnymi obawami, bo ból ciągle gdzieś tam siedział w tej mojej łydce. Na początku jechałem ostrożnie, ale widząc, ze nic się nie dzieje wróciłem do normalnego kręcenia. Rzeczywiście zarówno podczas porannej jazdy jak i potem po południu czułem się normalnie. Teraz jednak znowu coś tam się dzieje. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
No dobrze. Tyle o stanie zdrowia, a teraz o jeździe. Zgodnie z zapowiedziami było koszmarnie zimno. A ja głupi nie wziąłem nawet długiej bluzy, tylko jechałem na krótko. Przemarzłem nieźle. Mogło być rzeczywiście tyle ile zapowiadano, czyli koło 13 stopni. Rano było nawet pogodnie, lecz jazda popołudniowo-wieczorna odbywała się pod gęstą pierzyną chmur. Raz spadał z nich solidny deszcz, który przemoczył mnie do suchej nitki. Zwłaszcza straciłem komfort jazdy na skutek przemoczenia butów. Deszcz lał może z pół godziny, ale to wystarczyło. Mogłem się gdzieś schować, ale rzadko to robię, bo przecież nie wiadomo jak długo będzie siąpić, a do domu przed zmrokiem trzeba zajechać. Potem było znośnie, nie padało. Nawet ubranie wyschło na mnie. Niestety butom ta sztuka się nie udała. Teraz oprócz tej łydki, czuję też jakąś kluchę w gardle. Ufam że to nic wielkiego i rano obudzę się w pełni zdrowia.
Jako cel mojej wycieczki wybrałem Czechy. Postanowiłem wjechać na górę Hvezda 672 mnpm (lub 674, różnie podają). Znajduje się ona w Broumovskich stenach, górskim tworze, który odpowiada naszym Górom Stołowym. Na szczycie znajduje się kaplica, schronisko i węzeł szlaków do ciekawych form skalnych. Podobno jest nawet ładny widok na czeski Broumov. Cóż, ja widoku nie miałem, bo na Hvezdzie byłem moment przed deszczem i wszystko było pokryte brzydkim oparem. Początkowo miałem nawet zamiar coś przekąsić w schronisku, ale widząc co się święci szybko z powrotem zjechałem w dół. Może innym razem będą widoki, zdjęcia i jakieś czeskie danie. Na szczyt wjeżdża się z miejscowości Hlavnov bardzo dobrą asfaltową drogą. Sama końcówka (ok. 150-200 m) jest już raczej gruntowa, ale kolarzówką można przejechać. Podjazd ma może ze dwa kilometry, ale jest nadspodziewanie sztywny, nachylenie utrzymuje się na poziomie, jak na moje oko, 14-16 %. Wjeżdżałem na najbardziej miękkim przełożeniu mej szosówki, a prędkość podczas podjazdu wynosiła 8-10 km/h. Za to zjazd był ostry, licznik pokazał 67,2 km/h. Byłoby więcej, ale w pewnym momencie przyhamowałem. Cóż, w moim wieku już nie ma brawury. Jak będzie lepsza pogoda, to może poprawię ten wynik, bo dziś jak mknąłem wdół, asfalt był już mokrawy.
Aż dziw, że jeżdżąc 10 lat nigdy wcześniej nie zawitałem na Hvezdę. O jej istnieniu uświadomiła mnie moja koleżanka, która uprawia piesze wędrówki. A zatem dziewiczy odcinek! Pewnie jeszcze ich sporo czeka na mnie. Tylko żeby ta łydka sobie odpuściła…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-(Glinik)-Mieroszów-Zdonov-Teplice nad Metuji-Ceska Metuje-Police nad Metuji-Suchy Dul-Halvnov-Hvezda-Hlavnov-Bukovice-Pekov-Jetrichov –Starostin-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Jugowice-Lubachów-Świdnica.
- DST 122.10km
- Czas 04:45
- VAVG 25.71km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Zgubiona pompka
Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 0
I warto było chwalić prognozy na Onecie?!
Dziś zapowiadali brak opadów, a mnie zlało niemiłosiernie. No ale deszcz lał tylko z 5 minut. Ale był przy tym tak intensywny, że przemoczył mnie dokumentnie. Teraz suszę buty… Nie ma co marudzić, bo ciepły deszczyk jeszcze nikomu nie zaszkodził. Mimo zapowiedzi lekkiego ochłodzenia, było przyjemnie i ciepło. Po deszczu patrzyłem na parującą wilgoć unoszącą się nad drogą. Pewnie ja podobnie parowałem, ale tego już nie widziałem…
Rano była jak zwykle jazda do pracy. Nawet się specjalnie nie przemęczałem, toteż ze zdziwieniem odczytałem czas przejazdu, zaledwie 15 sekund gorszy od rekordu… Poranna jazda była przyjemna, bo temperatura była w sam raz, a nad głową błyszczało jasne błękitne niebo…
Jazdę po pracy umilała mi muzyka, którą puszczałem sobie z nowego telefonu. Była cichutka, żeby słyszeć, co się dookoła dzieje. Była dziwna mieszanka: Mozart, Breakout, Black Sabbath, Janis Joplin, merenge. Dawno już nie jeździłem ze słuchawkami w uszach, zatem czułem się nieco dziwnie. Muzyka była co prawda cichutka, ale na tyle głośna, że nie usłyszałem jak wyleciała mi gdzieś na trasie pompka. Jej brak stwierdziłem w połowie dystansu. Od razu jakoś przyszło mi do głowy, że i tym razem dopadnie mnie moje fatum. Skoro nie mam pompki, to pewnie złapię gumę i będzie klops. Z uwagą obserwowałem stan swego ogumienia. No ale los był dla mnie szczęśliwy. Na twardych oponkach wróciłem do domu.
Obowiązki domowe nakazywały mi wrócić do domu w okolicach godziny 19. Trasę zatem dobrałem taką, by dotrzeć o tej godzinie do Świdnicy. Tak też się stało. Zatem nie było jakichś rewelacji, ale mnie jazda zadowoliła. Czułem w sobie moc i krzepę. Niezłą formę pewnie niedługo spożytkuję w czeskich górkach.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Dziećmorowice-Lubachów-Bojanice-Lutomia Dolna-Mościsko-Włóki-Dzierżoniów-Gilów-Niemcza-Gilów-Roztocznik-Stoszów-Jaźwina-Wiry-Świdnica.
- DST 174.70km
- Czas 06:48
- VAVG 25.69km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
niziny
Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 07.07.2012 | Komentarze 0
Mimo zapowiedzi straszliwych kataklizmów, dzisiejsza jazda odbyła się w pięknym lipcowym skwarze. Ze trzy razy może zgromadziły się nade mną jakieś czarne czmurzyska, ale jakoś się rozwiały. W trakcie jazdy piłem dużo płynów, ale nie miałem ochoty na jedzenie. Pod koniec wycieczki jednak głód odezwał się dość mocno. Jednak dojechałem już do Świdnicy i tu zjadłem pokaźnych rozmiarów obiad, oczywiście z kotletem świniowym na czele…
Zaznałem dziś jazdy po dolnośląskich nizinach. Nawet wiatr jakoś nie chciał za bardzo przeszkadzać. Jechało się cudnie. Bez zmęczenia i innych niekorzystnych zjawisk. Słońce pięknie smażyło ciało. No istna sielanka…
Wyjechałem po dziewiątej, wróciłem około osiemnastej. Później nieco żałowałem, że nie pojeździłem sobie jeszcze. Spieszyłem się do domu. Ale nie było warto. Tak to czasem już bywa. Cóż można na to poradzić..?
W trakcie jazdy co jakiś czas wbijałem się w Internet, by śledzić finał Wimbledonu. Po iskierce nadziei w drugim secie, jednak okazało się, że zwycięstwo jeszcze nie tym razem. Szkoda…
Na trasie spotkałem sporo miłośników rowerowych harców. Wszyscy roznegliżowani napawali się słońcem. Przez ok. 20 km jechałem wspólnie z nowo poznanym kolegą z Środy Śląskiej. Dawaliśmy sobie ostre zmiany, a prędkość nie spadała poniżej 30 km/h.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Jagodnik-Pszenno-Krasków-Domanice-Mietków-Kostomłoty-Środa Śl.-Szczepanów-Głoska-(prom na Odrze)-Brzeg Dolny-Prawików-Lubiąż-Mazurowice-Ruja-Ujazd Górny-Jarosław-Gościsław-Pyszczyn-Żarów-Świdnica. Załapałem się nawet na odcinek dziewiczych tras między Brzegiem Dolnym a Prawikowem.
- DST 118.30km
- Czas 04:42
- VAVG 25.17km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Czech po mapę
Czwartek, 5 lipca 2012 · dodano: 05.07.2012 | Komentarze 0
Jakoś dziś udało mi się przejechać bez gwałtownych zjawisk atmosferycznych. Z uwagą śledziłem prognozy pogody. Najtrafniejsze są na Onecie. Portal ten jest mi dość niemiły, ale w materii pogody bardzo trafnie przewiduje. Zatem miało być bezdeszczowo i tak też było.
Trasa dla mnie dość sztampowa wiodła przez Czechy. Chciałem w Broumovie odwiedzić księgarnię i kupić mapę Gór Kruszcowych, gdzie wybieram się za dwa tygodnie. Niestety jakoś nie mogłem odnaleźć tej księgarni. Albo zmieniła lokalizację, albo coś mi się pomyliło. W każdym razie zauważyłem, że tego typu sklepu w Czechach kończą pracę gdzieś w okolicach godziny 15-16. Tak więc nawet gdybym odnalazł ten przybytek, pewnie pocałowałbym klamkę.
Rano jechałem do pracy. Mgła była potworna. No ale jako się rzekło, nie padało. W pewnej chwili podczas jazdy spojrzałem na owłosione swe przedramię i lekko się zdumiałem, bowiem zdało mi się, że moje włoski nagle całkowicie posiwiały (chyba ze zgryzoty). No ale to właśnie była rosa, która wytrąciła się z mgły. Rekordu nie było, ale poranny przejazd był w przyzwoitym tempie. Do rekordu zabrakło nieco ponad minutę. Jednak nie przejąłem się tym zbytnio.
Po drodze spotkałem wielu rowerzystów, w tym niezłą gromadkę sakwiarzy, którzy dzielnie pedałowali ze swym doczepionym do roweru dobytkiem…
Jadąć przez wioskę Świerki (między Nową Rudą a Głuszycą) miałem okazję posłuchać pięknego bicia dzwonów umieszczonych na kościelnej wieży w tej miejscowości. Małe dzieło sztuki…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Mieroszów-Broumov-Nowa Ruda-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Zagórze Śl.-Bystrzyca Dolna-Świdnica.
- DST 104.80km
- Czas 04:20
- VAVG 24.18km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
nawałnica
Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 0
Do tej pory jakoś udawało mi się unikać dreszczów i złej pogody. Kiedy nawet wyjeżdżałem w niepewnej aurze, jakoś oszczędzała mnie i pozwalała sucho wrócić do domu. Dziś te przywileje się skończyły. Miałem, że tak określę, sądny rowerowy dzień. Nie wiem czy pokarało mnie za grzechy przeszłe czy przyszłe, w każdym razie było ekstremalnie. Prognozy nie były dobre. Zapowiadano burze i deszcz. Wszystko to miało być przelotne, zatem korzystając z możliwości wybrania się dziś na rower, nie namyślałem się nad tym długo. W nocy słychać było dudnienie deszczu i grzmoty, ale poranek w Świdnicy był dość pogodny. Gdyby padało, pewnie do pracy pojechałbym samochodem. Jednakże poza mocno wilgotnymi ulicami, które zlał nocny opad , było całkiem ciepło i przyjemnie. Wyruszyłem zatem dziarsko. Już po opuszczeniu Świdnicy zobaczyłem złowrogą czerń dokładnie w tym miejscu, do którego zmierzałem, czyli nad Wałbrzychem. Chmury były tłuste i grube od wilgoci. Wystarczyłby tylko malutki impuls, a cała zawarta w nich woda mogła chlusnąć w dół. I tak też właśnie się stało. Najlepsze porównanie jest takie, że wyglądało to jakby nagle ktoś wielkim nożem wbił się w obłoki i rozpruł ich cienką wierzchnią warstwę. W ciągu pół minuty byłem zmoczony do szpiku kości. Najpierw nawet myślałem, by szybko gdzieś się schronić, lecz potem było mi już wszystko jedno. Jechałem w ścianie wody. W Wałbrzychu wybijały studzienki kanalizacyjne, nie było sensu mijać kałuż, bo wszystko było jednym wielkim jeziorem. Musiałem jechać powoli, bo obawiałem się wpadnięcia w jakaś zalaną wodą dziurę w drodze. Poza tym musiałem zdjąć zalane rowerowe okulary, a są to szkła korekcyjne. Zatem powoli doczłapałem dom pracy, mijany przez samochody, które bezlitośnie chlustały mnie wodą. Że nie spóźniłem się do pracy, to chyba był cud…
Przez osiem godzin mojej zawodowej aktywności pogoda była dość ustabilizowana. Było pochmurno, ale nie padało. O piętnastej, gdy kończyłem pracę, wróciły opady. Celem mojej wycieczki miał być czeski Broumov. Miałem tam odwiedzić księgarnię i trochę poszperać w czeskich mapach. Niestety nie dojechałem tam. Już po minięciu Wałbrzycha ze względu na coraz bardziej intensywne opady miałem zamiar skrócić trasę do ok. 60 km i czym prędzej wracać do domu. Ale zła ambicja pchała mnie dalej. Gdy dojeżdżałem do czeskiej granicy, złapała mnie taka burza, jakiej chyba wcześniej nie widziałem. Pioruny biły jak niemieckie działa pod Stalingradem. Łoskot był taki, że w uszach dudniło. W Starostinie, pierwszej miejscowości po czeskiej stronie, do burzy dołączyła taka fala wody, że nie sposób było jechać. Schroniłem się pod parasolem jakiejś knajpy. Stałem tam może z 10 minut. Odezwały się atawizmy, pierwotne, wywodzące się z czasów jaskiniowych lęki przed nieokiełznaną przyrodą. Zapragnąłem być w domu. Zostawić ten rower i czmychnąć gdzieś w bezpieczny azyl. Trwało to chwilę, bowiem rozum podpowiadał, że za chwilę ten atak żywiołów musi się skończyć. Jednak deszcz i pioruny nie ustawały. Poszedłem zatem do tej knajpy. Zdjąłem ociekające wodą rękawiczki. Zamówiłem gorącą zupę i lekkie piwko. Po upływie pół godziny nawałnica ustała. Deszcz co prawda jeszcze lał całkiem spory, jednak ja już ruszyłem do domu. Do Broumova nie było sensu jechać, bo księgarnię już zamknęli, a i burza w każdej chwili mogła wrócić. Zatem jechałem w strugach deszczu. Znowu musiałem jechać prawie po omacku, bez okularów, które zlane wodą schowałem do tylnej kieszonki. Jakieś 30 km przed domem deszcz ustał. A więc znowu odezwała się mała ambicja. Postanowiłem zrobić jednak te 100 km. Trochę zmieniłem trasę. We względnym spokoju jechałem ok. 10 km, potem znowu dopadła mnie ulewa. W strugach deszczu dotarłem do domu.
Chyba rzucę ten sport.
Na trasie nie spotkałem ani jednego rowerzysty. Widocznie mieli więcej oleju w głowie ode mnie i zostali w domu…
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Mieroszów-Starostin-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Zagórze Śl.-Jez. Bystrzyckie (tama)-Bojanice-Opoczka-Świdnica. Dystans 104,8 km pokonany ze średnią 24,1 km/h.
- DST 181.90km
- Czas 06:51
- VAVG 26.55km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Grodków
Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 30.06.2012 | Komentarze 0
Dość późno wyjechałem z domu, bo było mocno po dziesiątej. Chciałem zrobić jakiś przyzwoity dystans, a jednocześnie obiecałem wcześniej znaleźć się w domu. Warunki raczej nie do pogodzenia. Wcześniej miałem nieco inne plany. Miała być mocno okrężna jazda do Oleśnicy i powrót samochodem, lecz wyjazd został odwołany. Zatem szybko wymyśliłem coś innego. Tym razem już był wyłącznie krajobraz nizinny. Co prawda górki majaczyły w oddali, lecz moja trasa przez tamtędy nie wiodła. Było co prawda parę wzniesień, lecz nie można nazwać ich podjazdami. Mknąłem zatem dość żwawo. Nawet wiatr jakoś nie chciał przeszkadzać.
Na początku było znośnie. Dwa razy złapał mnie nawet deszcz. Był niewielki, ciepły i przyjemny. Z upływem czasu i kilometrów pogoda stawała się coraz bardziej parna. Lubię jeździć w cieple i słońcu. Miałem go niedawno dużo na Bałkanach. Jednak tamtejsze warunki są bardziej dla ludzi. Jest słonecznie, upalnie i ciepło, jednak można do tego przywyknąć. U nas jak już jest ciepło, to jest potwornie duszno. Powietrze jest gęste i parzy w płuca. Pot ścieka obficie po całym ciele. Ma się ogromną potrzebę schłodzenia organizmu, poprzez picie zimnych napojów. Pijesz, wypacasz, a przed wypoceniem czujesz jak płyny bulgocą ci w brzuchu. W takiej gorączce nic się nie chce. Jechać jednak trzeba. Nie chce się też jeść. Ja jednak w połowie trasy zmusiłem się do przełknięcia normalnego obiadu. Był całkiem spory i nawet niezły (choć w tej parnej atmosferze wciskałem go na siłę) kotlet świniowy. Potem przez dwie godziny czułem jak obiad podchodzi mi do gardła i najchętniej wyskoczyłby z powrotem na wolność. No ale jakoś go w końcu strawiłem.
Na trasie mimo tej duchoty spotkałem sporo rowerzystów. Spoceni i zziajani dziarsko przemierzali swoje trasy. W jednym sklepie, gdzie kupowałem zmrożoną ice tee, sprzedawca patrzył na mnie z politowaniem i coś tam powiedział o jakichś znanych mu rowerzystach, którzy wysilając się w taką pogodę, padli na zawał serca. Jakoś się tym za bardzo nie przejąłem.
Kończy się czerwiec, kończy się pierwsze półrocze. Teraz już sezon z górki. Ale jeszcze będą piękne licowe wycieczki (w tym jeden kilkudniowy wypad, który już dokładnie zaplanowałem), sierpniowe wypady, wrześniowe przywitanie jesieni. Jak pogoda dopisze, jak w zeszłym roku, można będzie jeździć do grudnia. I tak niech się stanie.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Wiry-Dzierzoniów-Niemcza-Strzelin-Grodków-Ziębice-Henryków-Ciepłowody-Piława Górna-Bielawa-Pieszyce-Opoczka-Świdnica.
Czerwiec był dla mnie rowerowo dobrym miesiącem. Przejechałem w nim ponad 2500 km. Dawno to mi się nie udało. Do rekordu zabrakło ok. 90 km.
- DST 113.90km
- Czas 04:27
- VAVG 25.60km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Z pracy do innego kraju
Czwartek, 28 czerwca 2012 · dodano: 28.06.2012 | Komentarze 0
No i kolejna rowerowa jazda stała się pozycją statystyczną. Tyle i tyle kilometrów, taki czas jazdy. Trasa znajoma jak chyba żadna inna. Czy coś z tej jazdy pozostanie w pamięci? Jakiś drobny odróżniający ją od innych jazd element? Trudno orzec. Może po to tutaj piszę, by zachować te ulotne chwile choćby na ciut dłużej. Gdy coś napiszę, wtedy lepiej układa to mi się w głowie. Wtedy z czegoś zupełnie ulotnego i nieważnego przemienia się w coś odrobinę bardziej trwałego.
Nie ma co grymasić. Trzeba cieszyć się zdrowiem, przyjemnością jazdy i dobrą pogodą. Wszystko to miałem w czasie dzisiejszej przejażdżki. Najgorzej było z tą pogodą, bo dopiero późnym popołudniem, gdy wracałem już do domu, zrobiło się przyjemnie i ciepło, a wcześniej doskwierał ziąb i wiatr. No ale zapowiadana jest poprawa aury. Co prawda straszą przy tym burzami, ale może przejdą bokiem.
W trakcie jazdy obmyślałem też różne palny i koncepcje dotyczące mojej lipcowej rowerowej włóczęgi. Będzie to krótka przygoda, bo może wybiorę się na 3-4 dni. Coś tam wymyśliłem, ale póki co nie ma co zapeszać. W każdym razie planuję trasy mocno dziewicze…
Rano było pedałowanie do pracy. Bez rekordu, ale z czasem bardzo przyzwoitym. Po pracy wypad do Czech. Górek i podjazdów było sporo. Były też dziurawe zjazdy i płaskie odcinki, gdzie można było mocniej przecinać powietrze.
Trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-(Glinik, to dzielnica Wałbrzycha)-Mieroszów-Teplice nad Metuji-Mezimesti-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Zagórze Śl.-Świdnica.
- DST 124.70km
- Czas 05:17
- VAVG 23.60km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry Sowie forever
Wtorek, 26 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 0
Po powrocie z wyprawy zwykle ogarnia mnie marazm. Jakoś nie chce mi się pisać. Miejscowe trasy wydają mi się jałowe i nudne. Wiem że przygoda się skończyła. Jednak z drugiej strony każdy wyjazd na rowerze może być przygodą. Po odmienności Bałkanów powoli wracam do rzeczywistości. Jazdy na rowerze mimo marazmu duchowego nie zaniedbywałem. Mimo tego że kolejna prawdziwa wyprawa raczej za rok, planuję już pomniejsze eskapady. Może coś uda się zrobić w lipcu i sierpniu. Coś na dwa-cztery dni. Zobaczymy. Tymczasem rowerem przemierzam okoliczne ścieżki…
Rano pojechałem do pracy. Nasz klimat upodobnił się do niektórych naszych cech narodowych. Jesteśmy porywczy, a więc i wiatr mamy porwisty. Jesteśmy niestali i takąż mamy pogodę. Z reguły rano nie ma wiatru. Dziś jednak był od niej wyjątek. Dęło mi prosto w twarz i prawie urywało głowę. Jazda pod wiatr i generalnie pod górę nie należy do przyjemności. Ubrałem się rozsądnie, ale i tak przemarzłem. Wiatr bowiem oprócz tego że wiał jak na potępieniu, to jeszcze był lodowaty. Po przyjeździe na miejsce sprawdziłem czas. Rekordu nie było. Było bardzo daleko od rekordu. No ale tym się specjalnie nie przejąłem. Bo rekordy i kilometry są tylko dodatkiem do jazdy.
Kolejny raz w tym roku po pracy pojechałem w Góry Sowie. Tym razem było połączenie dwóch przełęczy: Woliborskiej 711 mnpm i Jugowskiej 805 mnpm. Piękne leśne trasy i trochę wysiłku na podjazdach. Zwłaszcza ok. 3 ostatnie kilometry na pierwszą wymienioną przeze mnie przełęcz wyciskają nieco potu. Jakiś przypadkowo spotkany przez mnie kiedyś rowerzysta nazwał Przełęcz Woliborską francą. Ze względu na sztywność końcówki podjazdu. Coś w tym określeniu jest, bowiem podjeżdża się tam raczej niewygodnie. No ale po mocniejszych naciśnięciach na pedały, wreszcie wdrapałem się na grzbiet. Przełęcz Jugowska natomiast, to moja ulubiona górka. Dziś też podjazd i zjazd dał i wiele przyjemności.
Ostatnie dwadzieścia kilometrów niby po płaskim, ale znowu pod sakramencki wiaterek. Już co prawda tak strasznie nie hamował jak rano, lecz wyziębił mnie do szpiku kości.
Cóż, teraz już oczy mi się nieco kleją, a perspektywa ciepłego łóżeczka jest czymś godnym dzisiejszego rowerowego wysiłku.
Trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Dziećmorowice-Lubachów-Bojanice-Pieszyce-Bielawa-Jodłownik-Przełęcz Woliborska-Wolibórz-Przygórze-Jugów-Przełęcz Jugowska-Pieszyce (po raz drugi)-Bojanice (po raz drugi)-Opoczka-Świdnica.