Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 305626.30 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.69 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Smaki i dźwięki wiosny. Dobromierz

Czwartek, 17 marca 2022 · dodano: 17.03.2022 | Komentarze 1

Rano wstałem dziarsko. A była godzina szósta minut pięć. Bez marudzenia odbyłem rytuał w łazience, zjadłem skromne śniadanie i już byłem gotowy do jazdy. Szkoda że w dnie wolne od pracy nie wyrobiłem w sobie takiego rygoru. Jeszcze wyjrzałem przez okno, a za nim widoczne były oszronione samochody. Zima jeszcze grymasi.

Do pracy dotarłem z towarzystwem małego mrozu. Ubrałem się nieco lżej niż poprzednio, ale jakoś nie cierpiałem z tego powodu. Przecież do pokonania miałem tylko 14 kilometrów z małym haczykiem. Czas dojazdu okazał się lepszy od poprzedniego. Na rekordy nie ma co liczyć, bo mój ostatni odcinek prowadzi ulicą Ogrodową, która obecnie wygląda jak po bombardowaniu. Robią tam wielkie kurierskie centrum przeładunkowe, a ciężarówki dość skrupulatnie zdewastowały drogę. Trzeba jechać powoli, lawirując między wielkimi dziurami. Mimo obietnic pana Jurka, w łazience w pracy znowu nie było ciepłej wody. Wypluskałem się w zimnej, ale bez wielkiego entuzjazmu.

Zwolniłem się znowu 2 godziny przed czasem. Ja to mam dobrze! Ostatnio kierownikuje moja dobra koleżanka Asia, i nie robi mi z tym problemów. Znamy się ćwierćwiecze, a więc dobrze rozumie moje potrzeby.

Na początku mojej jazdy termometr pokazywał 10 stopni. Niby ciepło, ale dął dość przenikliwy wiatr. Ale w powietrzu czuło się wiosenną woń. Była świeża i delikatna. Smakowałem ją z rozkoszą. Ten wiatr trochę ją rozpędzał, ale mimo wszystko było to bardzo przyjemne i ożywcze. A więc wiosna! Dla mnie już pięćdziesiąta czwarta. Wierzyć się nie chce. Mimo raczej przeciętnej formy, cieszyłem się jazdą. Było mi dobrze i czułem gdzieś we wnętrzu adrenalinę uwolnioną tym poczuciem nowego wiosennego życia. Dzień był pogodny. Nie było chmur, ale też nie było intensywnego słońca, bo w powietrzu migotała mgiełka. Obraz nadchodzącej wiosny wzmacniały ptasie trele, które pięknie wydobywały się z lasów i łąk, przez które przejeżdżałem.

Obita ręka nawet nie bolała. Wygląda okropnie, bo prawie całe przedramię mi sczerniało. Ale z pewnością nie mam innych uszczerbków: stare kości jakoś wytrzymały, to samo dotyczy ścięgien. No tylko mięśnie nieco poharatane.

Końcówkę jazdy miałem znowu na lekkie zagięcie. Zorientowałem się, że jestem w lekkim niedoczasie i końcowy podjazd z Lubachowa kręciłem trochę mocniej niż powala mi na to obecna kondycja. No ale do domu dojechałem na krawędzi nocy.
Dzisiejsza trasa:
Wałbrzych-(praca)-Struga-Stare Bogaczowice-Dobromierz-Olszany-Stanowice-Przyłęgów-Pastuchów-Czechy-Jaworzyna Śl.-Bolesławice-Milikowice-Witoszów Dolny-Burkatów--Lubachów-Dziećmorowice-Wałbrzych




Potrącenie. Pieszyce

Wtorek, 15 marca 2022 · dodano: 15.03.2022 | Komentarze 5

Tytuł dzisiejszego wpisu miał być inny. Miał brzmieć „Prawdziwy początek sezonu”. Tak go w głowie sobie ułożyłem, bo dla mnie właściwy sezon zaczyna się z momentem, kiedy rowerowo wybieram się do pracy. Wcześniej to tylko taka szarpanina. Dla mnie istotny walor ma systematyczna jazda, bo ona dopiero zapewnia dojście do przyzwoitej formy. No ale życie czasem wnosi swoje innowacje. Nie zawsze miłe. Stąd inny tytuł bieżącego odcinka.

Rano wstałem nieco wcześniej niż zwykle. Rower i ubranie były już przygotowane. Przez okno zauważyłem tylko, że jednak w nocy były spore przymrozki, bo szyby samochodów były oszronione ciut mocniej niż wczoraj. Dzień już jest dość długi. Z domu wyjechałem o 6:40, kiedy jasność niepodzielnie panowała nad okolicą. Chłód był odczuwalny, ale te paręnaście kilometrów do pracy przeleciały dosyć szybko. Na liczniku sprawdziłem czas dojazdu. Wyszło 41:06. Kiepściutko. Pięć minut gorzej od rekordu. Trudno jednak spodziewać się rekordu w pierwszej jeździe. W pracy korzystam z łazienki. Dziś niestety musiałem przymusowo odegrać rolę morsa, woda była zimna. Fakt ten zgłosiłem Panu Jurkowi, konserwatorowi. Obiecał sprawdzenie i naprawienie.

Mam całą masę nadgodzin, a więc chcąc zrobić jakąś przyzwoitą jazdę za dnia musiałem się wcześniej zwolnić. Do boju wyruszyłem o 13:30. Dzień był piękny, przejrzysty, słoneczny. Jeszcze w samym Wałbrzychu grzmotnął mnie samochód. Jechałem ścieżką rowerową i przecinałem drogę podporządkowaną. Niestety kierowca uznał, ze ma pierwszeństwo i wpakował się we mnie. W ostatniej chwili uskoczyłem i to uratowało mnie przed większą kontuzją. Samochód jechał na małej prędkości, ale jednak mnie walnął. Na szczęście tylko lusterkiem, które z hukiem odpadło. Ja wywaliłem się na ziemię. Poczułem gwałtowny przypływ adrenaliny. Samochód jakby nigdy nic po prostu zwiał. Zapamiętałem tylko początek numeru rejestracyjnego „DBA”. Jakiś chuj z powiatów przywałbrzyskich. Kierowca jadący za sprawcą potrącenia zatrzymał się i spytał, czy nic się nie stało. Widział całe zdarzenie, ale oczywiście nie zapamiętał numeru rejestracyjnego samochodu. Pomacałem się po prawej ręce, wyglądała na całą. Nawet specjalnie mnie nie bolało. Wiedziałem jednak, że ból w takich sytuacjach przychodzi później. Niestety mam w tym zakresie pewne doświadczenie.

Cóż było robić, gnój uciekł. Rozejrzałem się po okolicy, ale nie dostrzegłem jakichś kamer monitoringu. Policji nie było sensu wzywać. Jeszcze raz pomacałem rękę. Kości wyglądały na nienaruszone. Pojechałem dalej.
Trasę pokonałem zgodnie z planem. Ręka jakoś nie dawała się we znaki. Pomyślałem, że mam szczęcie, bo właściwie nic takiego się nie stało. Mogłem wpaść pod koła, wtedy byłoby gorzej. Jechało mi się całkiem dobrze. Czułem wrastającą moc swego organizmu. Po zimowym marazmie cieszyło mnie to i dawało nadzieję na lepsze następne jazdy. Nie lubię jeździć po zmroku, dlatego drugą połówkę swego dystansu pokonałem bez zatrzymywania się i w ciut ostrzejszym tempie. Końcówkę zrobiłem jednak już przy zapadającej ciemności i na światłach. Do domu dotarłem nieco po osiemnastej. Zbadałem rękę. Okolice powyżej łokcia nabrały kolorów fioletowych i mocno czerwonych. Mam lekką opuchliznę, ale raczej nie jest to nic poważnego. Już myślę o kolejnych jazdach…
Dzisiejsza trasa:
Wałbrzych-(praca)-Pogorzała-Bojanice-Lutomia Dolna-(Dorotka)-Pieszyce-Bratoszów-Mościsko-Jaźwina-Wiry-Świdnica-Lubachów-Dziećmorowice-Wałbrzych




Atak wiosny. Złotoryja

Niedziela, 13 marca 2022 · dodano: 13.03.2022 | Komentarze 0

Właściwie miałem pojechać wczoraj. Wzięło mnie jednak straszne lenistwo i cały dzień przesiedziałem w domu. Kiedyś głównym moim weekendowym dniem na wyjazdy była sobota, ale zauważyłem, że od jakiegoś czasu wolę wybrać się w niedzielę, o ile rzecz jasna prognozy pogody są do przyjęcia. Zresztą w niedziele bywa znacznie mniejszy ruch samochodowy.

Wstałem zwarty i gotowy. Krócej niż zwykle marudziłem w domu i na rowerze byłem już ciut po dziewiątej. Dzień był słoneczny i ładny. Wiatr w normie. Niestety na moim powrocie nieco się wzmógł, a wtedy wiał mi w twarz. No ale jakoś się go zmogło. W nocy miały być przymrozki, ale prawdę mówiąc rano nie było widać żadnych ich śladów. Było nawet ciepło, bo najpierw coś koło pięciu stopni, a potem się rozbuchało nawet do dziesięciu. Mój zimowy ubiór po raz pierwszy w tym sezonie nieco mi ciążył i nadmiernie przegrzewał. Na 40 kilometrze zdjąłem komin polarowy z szyi. Co za ulga! Z chęcią zrzuciłbym inne spodnie ciuszki, ale nie miałem dziś plecaka i nie za bardzo mógłbym je gdzieś upchnąć. A więc dźwigałem je na grzbiecie.

Na trasie sporo rowerzystów, pojedynczo i w grupach. Machaliśmy sobie na powitanie. Wybrałem się na mój wiosenny klasyk, do Złotoryi. Miałem nadzieję, że może będzie wyremontowana droga Jawor-Złotoryja, ale niestety nie widać, by kogoś ona zainteresowała. Jest tam niby asfalt, ale długimi odcinkami dziurawy, wyżłobiony, z koleinami, jedzie się tam jak po kocich łbach. Trasa była nieco pofałdowana, a najtrudniejszy był podjazd Kaczorów-Świdnik. Poszedł mi nawet dobrze, lepiej niż się spodziewałem. Jak już rzekłem, na ostatnich kilkudziesięciu kilometrach kręciłem pod wiatr. Zabrał mi trochę sił. Kalorie na trasie uzupełniłem „Grześkiem” i starą słodką bułką. Nawet pani w sklepie (w Wojcieszowie) odradzała mi jej zakup, ale człowiek głodny wszystko pochłonie. W domu byłem po siedemnastej i pozwoliłem sobie na sutą kolację. Teraz brzuszek miło trawi.

Dzisiejsza trasa:
Wałbrzych-Witoszów Dolny-Milikowice-Świebodzice-Dobromierz-Jugowa-Gniewków-Jawor-Sichów-Łaźniki-Złotoryja-Świerzawa-Wojcieszów-Kaczorów-Świdnik-Marciszów-Jaczków -Czarny Bór-Boguszów-Gorce (Stary Lesieniec-Kuźnice Świdnckie)-Wałbrzych




Dobrze wykorzystany dzień urlopu. Teplice nad Metuji

Czwartek, 10 marca 2022 · dodano: 10.03.2022 | Komentarze 0

Mam dużo urlopu, a więc trzeba go systematycznie wybierać. Dziś właśnie tak zrobiłem. Wcześniej oczywiście sprawdziłem prognozy pogody. Miało być chłodno, lecz słonecznie. Tym razem progności się nie pomylili. Cała moja jazda odbyła się przy niewielkim plusie i ze słońcem nad głową. Wiał jednak lodowaty wiatr, który zabierał skutecznie ciepłotę ciała. Ubrałem się dość grubo, ale ten wiatr ścinał wszelkie białko.

Pojechałem drugi raz w tym roku do Czech. Trasa była pagórkowata z elementami górskimi. W wielu miejscach można było dostrzec śnieżne zabielenia, były one co prawda w pobliżu, ale raczej na górskich zboczach, bo drogi były suche i całkowicie przejezdne. Żeby tak od razu nie rzucić się na Czechy i, rzecz jasna, nabić nieco kilometrów, zrobiłem spory łuk i skierowałem się ku Świdnicy. Jechało mi się przyjemnie i bezboleśnie. Tak jakby forma byłą nieco lepsza. Podjazd z Głuszycy do Rybnicy Leśnej poszedł mi lepiej niż się spodziewałem. Był to właśnie ten górski element. No ale może nie ma co się podniecać, bo w tym miejscu wiatr wyraźnie wiał mi w plecy.

W Teplicach nad Metuji stanąłem w knajpie „RV”. Zamówiłem obiad i Gambirusa. Podano mi roladę z frytkami. Chyba w życiu w Czechach nie jadłem nic gorszego. Mięso było stare jak świat, obślizgłe i niemiłe, samo uciekało mi z talerza. Zjadłem więc tylko kawałek mięsa, frytki i surówkę. Teraz przynajmniej wiem, gdzie się nie stołować.

Jazda w Czechach zawsze mnie uspokaja. Kierowcy jeżdżą uważnie, drogi są dobre, a widoki lepsze niż przeciętne. Bardzo lubię odcinek od polskiej granicy do Teplic nad Metuji. Jedzie się lekko w dół, przez lasy, mija się pensjonaty i kampingi, można zobaczyć miejsce wejścia do Skalnego Miasta. Dziś wszystko było wyludnione, czekające na sezon. Na budynkach samorządowych powieszono flagi czeskie i ukraińskie.

Do Wałbrzycha dojechałem w momencie wzmożonego ruchu. Przejechałem przez pl. Grunwaldzki, gdzie ciągle trwają prace związane z budową obwodnicy. W domu znowu zachwyciłem się jego ciepłotą. Teraz się wygrzewam…

Dzisiejsza trasa:
Wałbrzych-Pogorzała-Bystrzyca Dolna- Jez. Bystrzyckie (tama)-Jugowice-Olszyniec-Głuszyca-Rybnica Leśna-Mieroszów-Zdonov-Teplice nad Metuji-Mezimesti-Mieroszów-Różana-Kochanów-Czarny Bór-Boguszów-Gorce (Stary Lesieniec-Kuźnice Świdnckie)-Wałbrzych




Atak zimy. Łagiewniki

Niedziela, 6 marca 2022 · dodano: 06.03.2022 | Komentarze 0

W piątek wróciła do mnie zima. Wyraźnie się ochłodziło i zaczął padać śnieg. Prognozy na weekend były kiepskie, też miało padać, a zwłaszcza w sobotę. Przez śniegi na szosówce nie ma szansy się przebijać, a więc raczej przywykłem do myśli, że pozostanę w domu.

Wczoraj wszakże śnieg przestał padać. Nie było go zresztą jakoś dużo. Pojawiła się szansa na jazdę. Dziś wczesnym porankiem pojechałem do Świdnicy samochodem. Moim celem był targ staroci, a poza tym chciałem zbadać przejezdność dróg. Dlatego wybrałem boczne szosy. Okazało się, że nie było tak tragicznie. Owszem w Wałbrzychu było biało, ale nawierzchnie wydawały się przetarte i suche. Postanowiłem zatem się przewietrzyć. Ale najpierw dotarłem do świdnickiego rynku. Za szesnaście papierków zakupiłem piękne sreberko. Trzy marki z 1913 roku z wizerunkiem księcia Lippe Leopolda IV. Zakupy poprawiły mi humor i nieodwołalnie zdecydowały o rowerowym wyjeździe.

W domu z powrotem byłem o 10. Wypiłem kawę, ciepło się ubrałem i wskoczyłem na swoją kolarzówkę. Było zimno. Mróz co prawda nie ścinał białka, ale go się czuło. Termometr pokazywał minus dwa stopnie. Początkowe kilometry upływały w białej kolorystyce. Śnieg zalegał na poboczach, ale drogi były zupełnie czyste. Po kilkunastu kilometrach zjechałem sporo w dół i śnieg zniknął. Wrócił ponownie na końcu mojej jazdy, już przed Wałbrzychem. Temperatura ciągle była poniżej zera. Na trasie spotkałem kilku zziębniętych rowerzystów. Pomyślałem też o rowerzyście, który zginął nieco ponad tydzień temu niedaleko od mojej dzisiejszej trajektorii, a konkretnie w Zagórzu Śl. Skosił go otumaniony marihuaną młody kierowca. Poharatał też jego żonę, ale ona przeżyła.

Wziąłem ze sobą słuchawki, ale tym razem muzyki nie słuchałem. Wolałem pochłaniać dźwięki natury. A były to głównie podmuchy wiatru. Czasem w głowie głośno huczały mi moje myśli. Ale o nich nie warto pisać.

Trasę nieco sobie wydłużyłem, bo zamiast zjechać na Świdnicę, pokręciłem na Marcinowice. Termometr nieco podskoczył, ale wskazywał ledwo 0,5-1 stopnia powyżej zera. Zresztą krótko, bo niebawem znowu pokazały się minusy.

Wiejskie sklepy były otwarte, zatem mogłem sobie coś kupić do jedzenia. Pożarłem dwa batoniki oraz słodką bułkę. Wyraźnie mi pomogły. Z bidonu wypełnionego do połowy nie uszczknąłem ani łyczka. W zimnie nie chce się pić. Ostatni podjazd z Witoszowa Dolnego do Wałbrzycha pokazał mi, że moja forma jest raczej mierna. Pochyłość tę pokonywałem setki razy, ale dziś szło mi opornie. Z ulgą powitałem koniec wspinaczki.

Mimo ciepłego odzienia, mróz rzetelnie spenetrował moje ciało. Z lubością powitałem moje milutkie wygrzane mieszkanko. Teraz ładnie się napawam jego ciepłotą.
Dzisiejsza trasa:
Wałbrzych-Dziećmorowice-Lubachów-Bojanice-Lutomia Dolna-Moscisko-Tuszyn-Jaźwina-Ratajno-Łagiewniki-Oleszna-Słupice-Jaźwina-Jędrzejowice-Wiry-Marcinowice-Klecin-Śmiałowice-Wierzbna-Nowice-Stary Jaworów-Komorów-Witoszów Dolny-Wałbrzych




Jazda we mgle. Środa Śl.

Niedziela, 27 lutego 2022 · dodano: 27.02.2022 | Komentarze 0

Wczoraj posypywał u mnie śnieg. Nie był to opad obfity, ale tak czy owak wywoływał jakiś stłumiony gniew. Przecież ma być już przedwiośnie.

Na trasę wyruszyłem z Burkatowa, od domku mojej żony. Śnieg się ulotnił, było nawet przyjemnie, bo świeciło miłe słoneczko. Temperatura była wszakże zimowa, coś w okolicach zera. No ale ubrany byłem odpowiednio i ten ziąb raczej mnie nie dotykał. Początek mej jazdy był pod wiatr, ale nie były to wielkie podmuchy. Jakoś brnąłem do przodu. Drogi były dziwnie puste i wyludnione, od czasu do czasu przejechał jakiś samochód. Rowerzystów też było niewielu, może z trzech-czterech.

Moja dzisiejsza trasa była raczej płaska, z kilkoma epizodami, które można byłoby nazwać małymi podjazdami. Jechało mi się całkiem przyjemnie, mimo przeciwnego wiatru. Znane zaułki pokonywałem bez specjalnej analizy trasy. Tę zresztą miałem w głowie i dokładnie ją realizowałem. Po kilkunastu kilometrach oblepiła mnie mgła, która towarzyszyła mi aż do samej mety. Zapaliłem światełko z tyłu i jakoś kręciłem w tej mniejszej widoczności.
W Środzie Śl. przystanąłem przy sklepie. Kupiłem picie i batony. Teraz poruszałem się lekko z wiatrem. Do Burkatowa dotarłem po szesnastej, trochę wymęczony, ale nie za bardzo. Bardziej wymęczyła mnie awantura z moją żoną. No ale to nie należy do tego tematu.

Po sprawdzeniu swoich statystyk, okazało się, że pobiłem swój rekord dystansu w lutym. O sto metrów. Ale zawsze!!

Dzisiejsza trasa:
Burkatów-Witoszów Dolny-Stary Jaworów-Nowice-Żarów-Gościsław-Jarosław-Ciechów-Środa Śl.-Gozdawa-Pełcznica-Piotrowice-Paździorno-Mietków-Maniów-Domanice-Klecin-Wilków-Niegoszów-Świdnica-Bystrzyca Dolna- Burkatów.




Trochę górek. Broumov

Piątek, 25 lutego 2022 · dodano: 25.02.2022 | Komentarze 0

Wczoraj miałem drugą i trzecią zmianę. Czasem tak to u mnie wygląda. Pracę skończyłem późno w nocy. Z tego powodu mogłem dziś mieć wolne na regenerację. Wstałem nawet wcześnie, bo po siódmej. Jakoś szybko udało mi się wyspać. A więc jazda na rower! Trasę miałem w głowie ułożoną już wcześniej, a teraz nie pozostało nic innego, tylko ją zrealizować.

Wyjechałem jednak ciut przed dziesiątą. Rano zmitrężyłem nieco czasu, bo jakoś nie mogłem się zmobilizować. Oglądałem w telewizji też najnowsze informacje o Ukrainie. Co tam się dzieje, to w głowie się nie mieści. Chyba trzeba wynająć jakiegoś płatnego mordercę i odstrzelić tego bandytę Putina.

Po ostatnich ociepleniach, dziś było wyraźnie zimniej. Wiedząc o tym ochłodzeniu, ubrałem się solidnie. Po raz pierwszy w tym roku w trasę wybrałem się bez plecaczka, bo prognozy mówiły o stabilnej pogodzie bez deszczu (a w plecaku dźwigam z reguły właśnie coś przeciwdeszczowego). Ubranie dobrałem odpowiednio, bo raczej nie cierpiałem z chłodu. Na początku dnia temperatura dochodziła do dwóch stopni, potem nieco się jednak ociepliło (tak do 6-7 stopni), by pod koniec dnia znowu zejść w okolice zera.

Po raz pierwszy w tym roku pojechałem do Czech. Trasa była znacznie trudniejsza niż wszystkie dotychczasowe w tym sezonie. Było sporo podjazdów, a te jak wiadomo potrafią dać w kość. Na początku jechało mi się całkiem przyjemnie. Słońce świeciło, ruch był mały, kilometry umykały szybko. Na zjazdach zakładałem swoją standardową ochronę na głowę: czapkę polarową i naciągnięty na nią komin, tak że miałem zabezpieczone uszy i resztę twarzy (z wyłączeniem oczu, nosa i ust, rzecz jasna), na podjazdach komin opuszczałem. Patent ten doskonale się sprawdzał. Jakoś jednak nie mogę dojść do pełni zdrowia. Już czwarty tydzień czuję lekki stan podziębienia. Kaszlę, czuję w gardle jakieś obce twory, a w płucahc nieprzyjemny ciężar. Nie mam gorączki i to decyduje, że zasadniczo czuję się dobrze. No ale do pełni zdrowia coś tam brakuje.

Pierwszą polską część trasy pokonałem dość ruchliwą drogą wojewódzką Wałbrzych-Kłodzko, ale wcześniej zrobiłem odbicie ku Świdnicy, żeby zaliczyć jakiś przyzwoity dystans. Najkrótszą trasą do Czech mam jakieś 20 kilometrów, ale dziś po tych pląsach na granicy licznik pokazał dokładnie 70. Tuż za granicą przystanąłem w knajpie U Bartosa w Otovicach. Spożyłem w niej obiad w postaci knedlików, gulaszu i zasmażanej kapusty, co zgodnie z czeską tradycją podlałem Primatorem. W Czechach też szaleje inflacja, bo za opisane frykasy zapłaciłem więcej niż zwykle, bo 200 koron.

Po czeskiej stronie dopadł mnie przeciwny wiatr. Był mocny i gęsty. Czuło się dosłownie, że oblepia i hamuje z dużą mocą. Brnąłem ciężko i z niechęcią. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, parę razy miałem zamiar rzucić rower do rowu i do domu dotrzeć czymś mechanicznym. No ale jakoś kręciłem. Z pewną odrazą myślałem o czekających mnie jeszcze dwóch konkretnych podjazdach. Nawet w głowie kluła mi się myśl, by skrócić swoją trasę i odpuścić sobie ten drugi podjazd. Ale o dziwo, podjazdy wyszły mi dobrze, nawet ten ostatni i najtrudniejszy na odcinku Olszyniec-Wałbrzych.

W domu zameldowałem się po siedemnastej. Było jeszcze zupełnie jasno. To jakoś wlało otuchę w moje serce, bo dnie coraz dłuższe i można coraz dłużej plątać się na rowerze.

Dzisiejsza trasa:
Wałbrzych-Pogorzała-Burkatów-Lubachów-Jez. Bystrzyckie (tama)-Głuszyca-Świerki-Nowa Ruda-Tłumaczów-Otovice-Broumov-Hyncice-Ruprechtice-Mezimesti-Mieroszów-Unisław Śl.-Rybnica Leśna-Głuszyca-Olszyniec-Wałbrzych.




Wniebowzięty. Wałbrzych-Opole

Sobota, 19 lutego 2022 · dodano: 19.02.2022 | Komentarze 0

Prognozy wieściły istny armagedon. Trup miał się ścielić gęsto, a wiatr urywać głowy. Może z miesiąc temu były podobne przepowiednie i wtedy spanikowałem, i zostałem w domu. Dziś jednak postanowiłem pojechać. Formę jak przystało na początek sezonu mam słabą i wizja walki z przeciwnym wiatrem 12-13 m/s nieco mnie zmroziła. A więc bujnąłem się z podmuchami, by też mieć coś z tego życia. Kiedyś tutaj zacytowałem piękne zdanie z filmu „Wniebowzięci”. Teraz ją powtórzę, bo warto. „Człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać”. Mając w głowię tę sentencję wyruszyłem na orkan.

Planowałem wyjechać po siódmej, niestety zaliczyłem półtoragodzinny poślizg. Niby wstałem o odpowiedniej porze, ale jakoś nie mogłem się wybrać. Początek jazdy był przy umiarkowanym wietrze. W głowie przepływały mi myśli o łgarstwach i przesadzie obecnych mediów. W sprawie covida, Ukrainy, no i tego rzekomego niszczycielskiego żywiołu, który dziś miał pustoszyć Polskę. Ubrałem się po zimowemu, ale czułem że się przegrzewam. Nic z tym nie zrobiłem, bo wolę lekko się spocić niż przemarznąć. Temperatura dochodziła do 10 stopni, potem w szczytowym punkcie doszła do 15. Rowerzyści chyba jednak zostali w domu, bo na całym dość sporym dystansie nie spotkałem żadnego kolegi (lub koleżanki).

Jedyny zauważalny podjazd zaliczyłem jeszcze w samym Wałbrzychu, zaczął się on praktycznie przy moim domu. Potem już było płasko, z maleńkimi zmarszczkami. Po godzinnej jeździe wicherek się wzmógł. Ale najważniejsze, że faktycznie dmuchał w plecy. Żywioł jednak straszył głównie dźwiękami: szumiał na różnych tonacjach, gwizdał, potępieńczo zawodził między gałęziami. Ale jakiegoś zagrożenia z tego nie było. W apogeum owego wiania odnosiłem wrażenie, że mam wbudowany silnik. Pół obrotu korby i już trzydziecha na liczniku. Cóż, „latałem sobie”.

Za cel jazdy obrałem Opole. Wczoraj rzetelnie przeanalizowałem mapę i postanowiłem dotrzeć do tego miasta ciut inaczej niż zwykle i przy okazji zaliczyć parę „dziewiczych” miejscowości. Co prawda głównie atakuję miejscowości na Dolnym Śląsku, ale dobre i Opolskie. A więc po przetarciu na początku słabych asfaltów (a nawet szutrów), a później nieco lepszych do swoich zdobyczy dziś dopisałem następujące sioła: Tarnica, Tłustoręby, Sady, Domecko i Dziekaństwo. Te dwa ostanie na tablicach opisane były także po (niby) niemiecku: Dometzko i Dziekanstwo.

Pod Opolem nieco pokrążyłem i czasem miałem wiatr w twarz. No, było ciężko. Do stacji kolejowej dotarłem na 20 minut przed odjazdem swego pociągu. We Wrocławiu miałem 10 minut na przesiadkę, a więc niestety nie mogłem posilić się w swoim ulubionym dworcowym barze. Do domu dojechałem przed dziewiętnastą, po pokonaniu 1,5 kilometra z dworca Wałbrzych Miasto.

Dzisiejsza trasa:
Wałbrzych-Dziećmorowice-Lubachów-Lutomia Dolna-Mościsko-Jaźwina-Łagiewniki-Brochocinek-Strzelin-Łojowice-Grodków-Głębocko-Roszkowice-Niemodlin-Sady-Grodziec-Szydłów-Komprachcice-Dziekaństwo-Opole.




Opłotkami. Udanin

Sobota, 12 lutego 2022 · dodano: 12.02.2022 | Komentarze 0

W nocy prognozowano przymrozki. Nie wiem dlaczego, ale złe prognozy zawsze się sprawdzają. Dziś nie było inaczej. Do godziny dziewiątej panował mały mróz. Wyjechałem zatem punktualnie o dziesiątej. Plany nie były szalone, a więc spokojnie mogłem pokonywać swoją nakreśloną  w głowie trajektorię.

Drogi były podmrożone, na ich skrajach był żywy lód. Należało zatem uważać, być nie fiknąć kozła. Dwa lata temu zaliczyłem takie upadki i nie było to raczej przyjemne. Słońce operowało intensywnie i po godzinie lód zaczął puszczać. Zrobiło się mokro. Podczas przedostatniej jazdy uszkodził mi się mój mini błotnik na tylne koło. No ale zapobiegliwie kupiłem sobie nowy i dziś go wypróbowałem. Spisał się idealnie. Wodne kałuże nie były straszne dla tylnej części mojego ciała.

Trasa była raczej płaska, ale kilka hopek jednak przede mną się pokazało. Jechałem blisko miejsca startu, trochę lawirując i kręcąc się w kółko. Tak opłotkami...

Formę oceniłbym jako średni stan stanów słabych. Jakoś się jechało, ale bez błysku. Jazda dawała mi jednak sporą przyjemność. No bo przecież w końcu o to chodzi. Spotkałem paru kolarzy, ale niezbyt wielu. Pogoda ukształtowała się na przyzwoitym poziomie, nie było to co prawda siedemnaście stopni z przedwczoraj, ale zawsze mile świeciło słoneczko. Termometr pokazywał 3-6 stopni. Ciekawostka, na początku prawie nie było wiatru, co ostatnio rzadko się zdarza. Pod koniec jazdy jednak zaczęło lekko wiać. Niestety w twarz... W Strzegomiu przystanąłem na mały obiad. Zjadłem zupę gulaszową w "Zajeździe u Emila". Była okropna, ale człowiek głodny wszystko zje.

Na trasie śledziłem te ż w intrenecie zmagania na olimpiadzie w Pekinie. Niestety Kamil zajął najgorsze z możliwych, czyli czwarte miejsce. Szkoda!
Start i meta była w Burkatowie.

Dzisiejsza trasa:
Burkatów-Świdnica-Wiry-Mysłaków-Marcinowice-Domanice-Imbramoiwce-Pyszczyn-Gościsław-Udanin-Lusina-Goczałków-Strzegom-Morawa-Przyłęgów-Pastuchów-Czechy-Jaworzyna Śl.-Bolesławice-Milikowice-Witoszów Dolny-Świdnica-Burkatów.




Na przełamanie. Wałbrzych-Wołów

Czwartek, 10 lutego 2022 · dodano: 10.02.2022 | Komentarze 0

Choroba ciągle mnie dręczy. Jestem przeziębiony, jakiś nieswój, ciągle zmęczony, chyba z zagnieżdżonym wirusem. No ale postanowiłem się przełamać. Wcześniej przeanalizowałem prognozy pogody i okazało się, że dzisiaj miało być prawie jak na przedwiośniu. Wziąłem zatem dzień wolnego.
Rano wstawało mi się koszmarnie. W nocy śniły mi się jakieś wspomnienia starych czasów. Śniadanie przełykałem bez smaku. Wyjrzałem przez okno. Na dworze był piękny błękit. I to mnie jakoś zmobilizowało. Poczułem chęć do jazdy. Na siodełko wskoczyłem ciut przed dziewiątą. Dzień zapowiadał się ładnie. Przez małe chmury przebijało słońce, drogi były suche, a wiatr lekko klepał po plecach. Pierwszy raz w sezonie wyjechałem z Wałbrzycha, bo wcześniej starty były spod Świdnicy, a dokładnie z Burkatowa, od domku mojej żony. Przez Wałbrzych przejechałem sprawnie. Najpierw mały zjazd, potem średni podjazd, a wreszcie ładny spadek ku Świdnicy. Początkowo trochę marzłem, bo ubrałem się niezbyt zimowo. Później już było mi ciepło. Nawet zdjąłem niektóre części odzienia.
Trasa była raczej płaska, z niewielkimi pagórkami. Jechało mi się nieźle. Choroba gdzieś jakby odeszła. Spotkałem kilku rowerzystów, pomachaliśmy sobie życzliwie. Temperatura podnosiła się stopniowo. Około trzynastej mój termometr w liczniku pokazał siedemnaście stopni. Pięknie jak na zimę.
Do Wołowa dotarłem przed piętnastą, pół godziny przed odjazdem mojego pociągu. We Wrocławiu miałem chwilę na przesiadkę, wykorzystałem ją na zjedzenie obiadu. Karczek z sosem i ziemniaczkami pochłonąłem łapczywie.
W Wałbrzychu byłem około osiemnastej. Do domu dotarłem już po zmroku, po przebyciu z dworca półtora kilometra.
Cieszy mnie porównanie osiągów bieżących i sprzed roku. Jestem do przodu o około 600 kilometrów. Ale będzie jeszcze lepiej.
Dzisiejsza trasa:
Wałbrzych-Witoszów Dolny-Milikowice-Witków-Bolesławice-Piotrowice Świdnickie-Pastuchów-Łażany-Kruków-Gościsław-Jarosław-Samborz-Ciechów-Środa Śl.-Lubiatów-Klęka-Brzeg Dolny-Prawików-Mojęcice-Wołów.