Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RODDOS z miasteczka Wałbrzych. Mam przejechane 306827.10 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RODDOS.bikestats.pl

Archiwum bloga

Powiew lata. Przełęcz Woliborska

Czwartek, 18 maja 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 3

Na Dolnym Śląsku wreszcie piękna pogoda. Słońce, ciepło i letnie powiewy. W takich warunkach dosłownie chce się jeździć. Rano do pracy udało mi się dotrzeć w czasie 1:05 h. Rekord sezonu, ale do najlepszych wyników sporo brakuje. Powoli trzeba będzie urywać sekundy i minuty. Po pracy wybrałem się w swe ulubione Góry Sowie. Tym razem pierwsze w sezonie zaliczenie Przełęczy Woliborskiej. Od łatwiejszej strony, czyli od Nowej Rudy, ale na cięższe trasy przyjdzie czas później. Na trasie mnóstwo rowerzystów, zarówno po polskiej i czeskiej stronie. W Wałbrzychu odnotowałem jakiś wściekły ruch samochodowy. No ale odetchnąłem na podjeździe na Woliborską. Tam zawsze spokój i jazda pod szczelnym baldachimem zielonej roślinności. Coś pięknego!
Trasę po pracy zapisałem na Stravie. Początek trochę nie w tym miejscu, ale pewnie to wina mojego telefonu, który dość późno łapie sygnał GPS.
www.strava.com/activities/994390988




Relaks. Jawor

Wtorek, 16 maja 2017 · dodano: 16.05.2017 | Komentarze 0

Po górach dziś przyszedł czas na niziny. Rano do pracy dotarłem w ciut lepszym czasie niż zwykle. Czyżby wzrost formy? Po pracy zrobiłem sobie rundkę do Jawora. Pogoda idealna. Brak opadów, słaby wiatr, gdyby tylko było trochę cieplej... Kilometry ładnie i bez wysiłku wskakiwały na licznik. Jazdę po pracy utrwaliłem na Stravie. Tym razem pokazała w miarę dokładnie... www.strava.com/activities/990130766




Karkonosze w deszczu. Przełęcz Okraj

Niedziela, 14 maja 2017 · dodano: 14.05.2017 | Komentarze 0

Najlepszym lekarstwem na słabą formę jest zafundowanie sobie krzepkiej trasy. Postanowiłem zatem dziś wybrać się na Przełęcz Okraj. W apogeum swoich możliwości, czyli parę lat temu, wjeżdżałem na nią nie wiedzieć kiedy. Dziś jest już inaczej, trochę trudniej. No ale ciągle można. Sam wjazd na Okraj nie jest jakiś trudny, lecz dla mnie z domu to cała wyprawa z mnóstwem wcześniejszych i późniejszych męczących podjazdów. Pierwszą część trasy do Wałbrzycha pokonałem dokładnie tak jak często to robię rano brnąc do swojej pracy. Ubrałem się dość krótko, a przed Wałbrzychem jechałem już zupełnie w letnim stroju: krótka koszulka, takież gacie no i chustka na głowie. Było ciepło i miło. Z radością chłonąłem ciepłem promienie słońca, które w tym roku dość skąpo docierają do zakątka świata, w którym mieszkam. Z Wałbrzycha wyjechałem ulicą Kosteckiego przy koksowni. Strasznie nie lubię tego podjazdu, zwłaszcza ostatnie 300 m zawsze wyciska ze mnie życiodajne soki. Niby nic takiego, ale chyba źle się nastawiłem do tej górki psychicznie i ciągle się tam męczę. Do Lubawki dotarłem w niezłej formie, ciągle karmiony słonecznym nektarem. Z lekkim niepokojem obserwowałem chmury, które nagle pojawiły się nad moją głową. W oddali niebo wydawało groźne pomruki. Kolor obłoków szybko ciemniał, aż wreszcie przyjął odcień głęboko granatowy. Ochłodziło się też znacznie. Na początku podjazdu w Szczepanowie tuż koło mnie eksplodował potężny grzmot. Był tak silny i niespodziewany, że dusza uciekła mi do pięt. Nałożyłem swoje pomarańczowe wdzianko – moją przeciwdeszczową pelerynkę, którą używam od kilkunastu lat. Do Okraju dotarłem w miarę sprawnie, a drobny deszczyk raczej nie przeszkadzał. Na przełęczy stanąłem na chwilę, z bankomatu przy informacji turystycznej wyciągnąłem 500 koron, miałem bowiem zamiar zjeść obiad po czeskiej stronie. Pierwsze metry zjazdu były jeszcze w miarę suche, ale opady z każdą chwilą potężniały. Wreszcie jechałem w strugach zimnej wody. Deszcz zalewał mi oczy, prawie nic nie widziałem, jechałem zatem mocno ściskając klamki. Kląłem pod nosem, a potem już zupełnie głośno. Zjazd z Okraju jest widokowy i zawsze wywołuje we mnie miłe wrażenia. Zwłaszcza rzeka Upa jest przedmiotem moich obserwacji, bowiem pięknie niesie w dół swoje spienione wody Tym razem widoki były żadne. Marzyłem tylko, by zredukować swoja wysokość, maiłem bowiem nadzieję, że niżej będzie cieplej i bez deszczu. Po 11 kilometrach zjazdu, na skrzyżowaniu Trutnov-Velka Upa jednak stanąłem w przystankowej wiacie. Było mi strasznie zimno, a deszcz walił jakby chciał tak sobie poczynać przynajmniej przez kilka następnych dni. Rozcierając zmarznięte ciało, co jakiś czas parzyłem na niebo. Wreszcie deszcz jakby zaczął ustawać. Wskoczyłem na rower i kontynuowałem swój zjazd. W miasteczku Mlade Buky stanąłem na obiad. W Czechach trzeba zamówić knedliki. Tak też zrobiłem. Do tego wziąłem sobie lekkie piwko (Gambrinus 10-tkę). Jedząc obiad, wypatrywałem na zewnątrz. Opady falowały. To się wzmagały, to jakby słabły. Do Trutnova dojechałem dość ruchliwą arterią. Dla rowerzystów jednak jest ona dość sympatyczna, ma bowiem pas awaryjny, a czescy kierowcy są raczej uprzejmi dla rowerzystów. Z zadowoleniem testowałem swój błotnik tylnego koła. Kupiłem go niedawno. Ass saver montuje się w dziesięć sekund na wsporniku siodełka. Zdał egzamin. Nogi miałem przemoczone, górną część ciała też, ale zadek pozostał w miarę suchy. Za wioską Chvalec ze względu na niepewną w dalszym ciągu pogodę, nieco skróciłem swoją trasę. Zamiast na Radvanice, skręciłem od razu ku Adrspachovi. Czekał mnie ciężki podjazd przez wielki wysad skalny, który pochodzi z tego samego okresu geologicznego, co nasze Góry Stołowe. Trzy kilometry pod górę są naprawdę męczące. No ale chyba nigdzie w Czechach nie ma tak pięknych wielopiętrowych sekcji serpentyn. Wysokość zdobywa się błyskawicznie. No ale trzeba się porządnie namachać. Na górze czescy miłośnicy rowerów zamontowali tabliczkę z napisem „Passo Adr. 681 m”. „Adr” znaczy Adrspach, czyli następną miejscowość na zjeździe.
Za Adrspachem czekały mnie jeszcze dwa podjazdy, a potem już 30 km w dół i po płaskim do mojej Świdnicy. Do domu dotarłem przemoczony, ale zadowolony z realizacji dość trudnej jazdy.
Dzisiejsza trasa: Świdnica-Pogorzała-Wałbrzych-Boguszów-Gorce (Stary Lesieniec)-Czarny Bór Grzędy-Krzeszów-Lubawka-Bukówka-Jarkowice-Przełęcz Okraj 1046 mnpm-Mala Upa-Horni Marsov-Mlade Buky-Trutnov-Chvalec-Adrsapch-Zdonov-Mieroszów-Unisław Śl.-Głuszyca-Jedlina Zdrój-Jugowice-Jez. Bystrzyckie (tama)- Lubachów-Bystrzyca Dolna-Świdnica.

Włączyłem Stravę. Sporo przekłamała. Wykazała ponad 3 kilometry więcej i około 0,5 godziny większy czas. Chyba się czasem nie stopowała na postojach. No ale przynajmniej profil trasy jest w miarę OK.
www.strava.com/activities/986345125




Góry Sowie forever. Przełęcz Walimska

Czwartek, 11 maja 2017 · dodano: 11.05.2017 | Komentarze 0

Rano było chłodno, ale widać było zwiastuny, że idzie ku dobremu. Ptaszki śpiewały wniebogłosy, a w powietrzu czuć było wyjątkową świeżość. Ubrałem się jednak solidnie, w tym i dla czapki polarowej znalazło się miejsc na mojej głowie. Z pracy wyjechałem dwie godziny przed czasem, bo miałem pewne sprawy do załatwienia w godzinach popołudniowych. Tym razem głowę przyozdobiłem żółtą chusteczką. Pogoda zrobiła się znakomita. Słońce już naprawdę grzało, a nie udawało tylko. Skierowałem się ku ulubionym swoim Górom Sowim, tym razem za cel obierając Przełęcz Walimską. Obawiałem się nieco podjazdu, bo forma ciągle licha, ale jakoś się udało. Później sporym łukiem dotarłem do domu. Popołudniowa jazda na Stravie:
www.strava.com/activities/981411192
Teraz będę załatwiał te pewne sprawy...




Zimny maj. Jordanów Śl.

Wtorek, 9 maja 2017 · dodano: 09.05.2017 | Komentarze 0

Wypada stanowczo zaprotestować przeciw bieżącej pogodzie. Kto to widział, by prawie w połowie maja marznąć na rowerze. Rano wręcz ocierało się o przymrozek, a popołudniu też ziąb był okrutny. Tylko komu złożyć notę protestacyjną?
Tak mnie ta pogoda zasmuciła, że nie chce mi się więcej pisać...
Wrzucę tylko dwa linki do Starvy. Tym razem pokazała dość dobrze. Pierwszy: jazda do pracy, drugi jazda po pracy:
www.strava.com/activities/977630555
www.strava.com/activities/978517039




Droga Stu Zakrętów. Kudowa Zdrój

Sobota, 6 maja 2017 · dodano: 06.05.2017 | Komentarze 0

Po majówce na nizinach wróciłem w góry. Dziś liznąłem Góry Sowie, Wałbrzyskie, Kamienne i Stołowe. Starva pokazała ponad 2000 m przewyższeń i tak mogło faktycznie być. Mimo złych prognoz, pogoda była dość dobra. Mogłem wreszcie całą jazdę zaliczyć w ulubionym nakryciu głowy, czyli w chustce. Deszczu ani kropli, a i wiatr jakoś złagodniał. No ale liczne podjazdy zrobiły swoje. Przed Wałbrzychem łapały mnie lekkie kurcze. Ale co tam! Nie takie rzeczy się znosiło. Przed Kudową, jeszcze po czeskiej stronie, zjadłem swój ulubiony obiad, czyli kotlet świniowy. Przy obiedzie porozmawiałem też z Czechem-rowerzystą, który również zawitał do przygranicznej knajpy. Jakie te słowiańskie języki są do siebie podobne!  On mówił po czesku, ja po polsku i doskonale się zrozumieliśmy. Zbiera autografy znanych sportowców. Ma Szozdy, Szurkowskiego, Bońka, Euzebio i wielu innych. Na swej trasie dotarłem do dwóch dziewiczych miejscowości. Tym razem w Czechach: Radesov i Sudena Voda.
Tym razem Strava spisała się nieźle. Zawyżyła dystans tylko o 700 m.
Dzisiejsza trasa zgodnie ze Stravą:
https://www.strava.com/activities/973765092




Majówka na nizinach. Dzień 3. Krośniewice-Aleksandrów Kujawski

Wtorek, 2 maja 2017 · dodano: 02.05.2017 | Komentarze 0

Niziny nizinami,ale wiatr była okropny...




Majówka na nizinach. Dzień 2. Krośniewice-Poddębice-Krośniewice

Poniedziałek, 1 maja 2017 · dodano: 01.05.2017 | Komentarze 0




Majówka na nizinach. Dzień 1. Krośniewice-Lubraniec-Krośniewice

Niedziela, 30 kwietnia 2017 · dodano: 30.04.2017 | Komentarze 0

Opis po powrocie. Może...




Dziesięciu małych Pepików. Broumov

Czwartek, 27 kwietnia 2017 · dodano: 27.04.2017 | Komentarze 0

Po chorobie pozostało osłabienie. Organizm jakoś nie chce się szybko odbudować. Z pewną obawą wyruszałem dziś rano do pracy. Było mokro, mgliście i wilgotno, ale przynajmniej nie wiało. Jechało mi się znośnie. Ranek już był jasny mimo całkowitego zachmurzenia. Już w Wałbrzychu dopadła mnie mała mżawka, ale raczej nie była dokuczliwa. W pracy odczytałem z licznika czas dojazdu, nieco ponad 1:05 h. Bez rewelacji, ale też nie ma się czego wstydzić. Przed wyjazdem włączyłem Stravę, ale pokazała takie bzdury, że poranny przejazd wykasowałem. Chyba rzeczywiście w moim telefonie jest jakiś problem z GPS-em.
Z pracy zwolniłem się nieco wcześniej. Poczłapałem do Czech. Ze zgrozą obserwowałem aurę. Temperatura w okolicach dwóch-trzech stopni u progu maja może nieco odstręczać od rowerowej aktywności. Ubrałem się jak w zimie, a mimo to odczuwałem termiczny dyskomfort. Podczas jazdy uświadomiłem sobie, że w tym sezonie jeszcze ani razu nie jechałem przystrojony chustką na głowie. Zawsze miałem polarową czapkę. Gdzież to globalne ocieplenie?!
Celem jazdy było czeskie miasteczko Broumov. Teraz zerknąłem w swoje statystyki i okazało się, że miasto to było głównym celem mojej jazdy po raz dziewięćdziesiąty. Gdyby zliczyć te jazdy, podczas których przejeżdżałem przez Broumov i jechałem gdzieś dalej, okazałoby się, że byłem w nim na rowerze może z 300 razy… a więc znam je dobrze. Czeskie miasta mają swój koloryt. Zwłaszcza rynki są godne odwiedzenia. Broumov ma tez urocze „namesti”…
Samotna jazda na rowerze skłania do urozmaicenia sobie czasu różnymi zabawami. Wracając z Czech od strony dawnego przejścia Starostin-Golińsk, wymyśliłem sobie też swoja gierkę. A właściwie pewien rodzaj wróżenia. Wymyślam sobie pewne życzenie i przyjmuję, ze się ono spełni, gdy na odcinku 12 kilometrów od granicy do mojego skrętu ku Świdnicy w Unisławiu Śl. naliczę co najmniej dziesięć samochodów z czeską rejestracją. No i liczę, gdy zobaczę samochód z rejestarcją „CZ”: „jeden mały Pepik, dwóch małych Pepików, trzech małych Pepików” … itd. Dziś doliczyłem niestety tylko do dziewięciu, zatem moje życzenie się nie spełni… Szkoda… A może Škoda…
Jazdę po pracy zapisałem na Stravie: www.strava.com/activities/960429236. Tym razem wszystko zagrało…